poniedziałek, 26 kwietnia 2021

Pan Higgins wraca do domu i Nasze potyczki ze złem. Mignola/Johnson-Cadwell

 


 

Dwa cienkie albumiki w twardej oprawie wydane przez Non Stop Comics, firmowane nazwiskiem Mike'a Mignoli i mniej znanego Warwicka Johnsona-Cadwella już na poziomie zajawek w sieci rozpaliły tkwiącego we mnie retro-horrorowego nerda. Jak bowiem zapewnia Duży Mike, to rzecz inspirowana starą, brytyjską szkołą filmową opowieści o walce z wampirami.

Niestety autorzy mają pecha, bo trafiając na mnie jako recenzenta, nadziali się na maniaka brytyjskiego horroru, który nawet w „Wolverine: Orgins” widzi nawiązania do Hammerowskiego „The Curse of the Werewolf”. Zresztą sięgam często po rzeczy inspirowane różnymi opowieściami tego typu. Trudno więc mnie zachwycić i od razu mówię: „Profesor Bell” Sfara czy nawet „Baltimore” samego Mignoli, (komiks odnoszący się do podobnych wzorców popkulturowych a o niebo lepszy, nie wiem, dlaczego to nie on został wydany) są znacznie ciekawsze od strony fabularnej. Ta bowiem w Mignolowskich „Pogromcach Wampirów” leży i kwiczy. W obu przypadkach ledwie zaczyna raczkować, a już dochodzi do finału, pozostawiając czytelnika z dużym niedosytem a wampiry z kołkami w sercach. Nie ma tu dobrze zarysowanych postaci ani szczególnie rozbudowanych intryg. W najlepszym przypadku to tylko pretekst do tego, żeby Johnson-Cadwell sobie porysował. Rzecz przegrywa nawet z frankofońskim wampirzym czytadłem „Książę Nocy”, spod pędzla Swolfsa, a to już jest średniak do tego również jadący na sentymencie czytelników do retro-horroru.

 



I tu dochodzimy do najlepszego elementu obu albumów. Bo rysunki Johnsona-Cadwella, mimo iż ten nie jest mistrzem Mignolą, są po prostu w chuj urocze. Bardziej kojarzą się z europejską, niezależną szkołą grafiki komiksowej niż z amerykańskim mainstreamem. To najwyższej jakości cartoon, genialnie zgrywający się z tematyką bliską Hammerowskim baśniom o hrabim Draculi, gdzie Transylwania przemianowana została na Batstein, do którego dojeżdża się w trymiga dorożką z Londynu. Dla tych rysunków chce mi się w ogóle czekać na następne odcinki tej opowieści. Wątpię jednak w to, że się pojawią – już w drugim tomie Mignola figuruje na liście płac tylko jako pomysłodawca serii i twórca okładki. Wszystko zależy więc od tego, jak bardzo rysownikowi będzie trzeba kosić kasiorę na nazwisku sławnego kolegi. A może po prostu potraktował to jako sposób na przetrwanie pandemii? 



Miłośnicy brytyjskiego horroru to żaden target, bo jest ich najzwyczajniej jeszcze mniej niż wampirów. U nas po komiks ten sięgną więc głównie kompleciści Mignoli. Zawiodą się jednak, bo „Pogromcy Wampirów” według dużego Mike'a to nic nadzwyczajnego. Ja sam muszę mieć te albumy w kolekcji, bo do wspomnianych komplecistów należę. Jeśli Wy nie musicie tego kupować, to wydajcie lepiej kasę na „Profesora Bella” Sfara, który porusza podobne tematy, a jego inspiracje sięgają tych samych źródeł. Gwarantuję, że jest o niebo lepszym komiksem. O „Baltimore” nawet nie wspomnę, bo pewnie większość z Was, na przekór zwlekającym z wydaniem go oficynom, ma już ten album na półce w oryginale.




Brak komentarzy: