poniedziałek, 26 kwietnia 2021

Daredevil tom 0. Smith/Mack/ i inni.


 


Mega Grubas. I nie mam tu na myśli Kevina Smitha, który napisał lwią część tego albumu, tylko objętość niniejszym opisywanego przeze mnie Daredevila z zerówką na grzbiecie. Egmont postanowił uzupełnić dziury runu vol. 2 i zaserwował nam składak z rzeczy wypełniających luki w seriach, które pisali Brian Michael Bendis i Ed Brubaker. Dostaliśmy tym samym ponad 500 stron (ciężkie cholernie, można tym serio zabić) przygód Śmiałka z Hell's Kitchen. Jako że nie zbieram importowanych omniaków, to jeden z najgrubszych komiksów superbohaterskich, jakie mam na półce.


Początek całego cyklu, oznaczonego w historii Daredevila jako vol. 2, znany pod tytułem „Diabeł stróż” to miniseria pióra słynnego reżysera kina niezależnego Kevina Smitha, rysowana przez Joe'go Quesadę, latami zajmującego wysokie stanowisko w Marvelu. Niestety nie jest udanym komiksem. Strona literacka to rozwlekła grafomania. W moich oczach ratuje ją tylko imponująca znajomość uniwersum Daredevila, którą popisał się autor. To sprawia, że czuję do tego komiksu sympatię, ale jeśli mam być z Wami szczery, to nie mogę go uznać za dzieło udane – to ewidentnie amatorka. Samo rozstawianie pionków na szachownicy jest niezbyt umiejętne, a narracja bywa rozwlekła i nudna. Wobec strony graficznej mam również mieszane uczucia. Sam rysunek Quesady i piękne kompozycje plansz (kilka razy nawiązujące do secesji) bardzo mi się podobają. Efekt jednak niszczy komputerowe kolorowanie, które nadaje warstwie wizualnej komplet złych cech mainstreamowych grafik z tamtego okresu. 

 



Na szczęście druga zebrana tu historia wypada lepiej. Napisane przez cały tabun scenarzystów (Davida Macka, Joego Quesade i Jimmyego Palmiottiego), „Części całości” wprowadzają przede wszystkim w życie Matta Murdocka kolejną kobietę prowadzącą podwójne życie. Głucha indiańska piękność Echo to fajnie napisana postać, ale jak na mój gust zbyt podobna do Elektry. Świetnie rozpisany jest tu również Kingpin, któremu autorzy poświęcili sporą część finałowego zeszytu. Choć ten run to żadne arcydzieło, w ostatecznym rozrachunku dostajemy przyzwoicie napisaną historię, która cieszy pomimo jak zwykle  komputerowej grafiki. Na pewno jest lepsza niż wcześniej opisywany przeze mnie cykl Smitha.

Trzecią długą historią jest pięciozeszytowy run pisany przez Boba Gale’a i Phila Winslade’a. Nie mówią mi nic te nazwiska, co mnie nie dziwi. Fabuła, dziejąca się w dużej mierze na wokandzie, nie dorównuje najlepszym tego typu historiom ze Śmiałkiem i oceniłbym ją jako przeciętną w swojej kategorii. Dodatkowo jej finał jest naciągany jak kalesony dziadka Hitlera. Rysunkowo jest poprawnie. Komputerowe kolory jak zwykle kaleczą mi oczy. 

 



Potem wchodzi on. W chwale, bo od dłuższego czasu robił już okładki do serii i były one w tych momentach najsilniejszym ogniwem cyklu. David Mack, mistrz eksperymentalnego komiksu, nie gorszy niż sam Dave McKean, a u nas jeszcze nie tak bardzo ceniony (to się jednak zmieni, bo ponoć już niedługo dostaniemy jego serię Kabuki). Opowiada nam origin występującej we wcześniejszych runach głuchoniemej bohaterki Echo. Robi to po mistrzowsku, a przy tym, nie popadając w kicz, cytuje Klimta, Picassa czy Van Ghoga. Korzysta z mieszanych technik, nawet bawi się w wyklejanki. Co za tym idzie, po prostu zmiata konkurencję z planszy, zarówno od strony wartości intelektualnej samej opowieści, jak i kreatywnością grafik. Jedynym minusem jego runu jest fakt, który wspomniałem już przy poprzednim wejściu na scenę prowadzonej tu postaci – Echo jest zbyt podobna do Elektry. A czy Mack przegrywa z Millerem i Sienkiewiczem (bo to oczywiste porównanie samo ciśnie mi się na klawiaturę)? Na to każdy będzie musiał odpowiedzieć sobie sam. 

 



Podsumujmy: Śmiałek z Hell’s Kitchen od czasu Franka Millera ma niebywałe szczęście do scenarzystów. Niniejszy zbiór udowadnia, że nie zawsze był to wybitny komiks. Bardzo dobrze jednak, że wydano ten album w naszym kraju, bo ja jako ultras Daredevila byłem bardzo ciekaw tych historii. Nawet jeśli są słabsze od flagowych opowieści.


1 komentarz:

Natalia Zimniewicz pisze...

Świetnie napisany artykuł. Jak dla mnie bomba.