„BBPO”, poboczny cykl serii o „Hellboyu”, o którym pisałem już wiele razy (jeśli pierwszy raz o nim czytacie, to sprawdźcie blogową wyszukiwarkę), to fenomen udowadniający, że spin-off nie musi być wcale kwiatkiem do kożucha. Po przeczytaniu większości tomów wiem już na pewno – ten tytuł jest lepszy niż główna seria. Jakość opowieści widać szczególnie na tle ostatnich komiksów o Hellboyu, które są najwyżej średniakami. Natomiast „BBPO” cały czas trwa na tym samym, bardzo wysokim poziomie.
Od strony fabularnej sporo się tu jednak na przestrzeni dziewięciu tomów zmieniło. Obecnie to już nie jest „Z archiwum X” w świecie Hellboya. To historie (w konsekwencji tego, co działo się w głównym cyklu) rozgrywające się już w postapokaliptycznej scenerii, polegające głównie na brawurowym rozpierdalaniu z ciężkich karabinów Lovecraftowskich potworów, które nawiedziły ziemię. Sporo postaci ważnych dla tej serii wycofano z gry, a postawiono zamiast nich na pierwszy plan te bardziej ludzkie, niekoniecznie obdarzone spektakularnymi mocami. To niesamowicie odświeżyło serię i wydaje się znakomitym zabiegiem uwiarygodniającym to, co dzieje się na kartach opowieści.
Obecnie na rynek wypuszczane są opasłe tomiszcza z cyklu „Piekło na ziemi”. Na przestrzeni recenzowanych przeze mnie dwóch tomów zaprezentowano kilka spójnych opowieści dziejących się w tych nieciekawych dla Hellboyowego świata czasach. Trudno wskazać wyróżniające się wątki, bo wszystkie są bardzo dobre. Zaznaczę jednak, że znakomite są te historie, w których główne skrzypce gra pirokinetyczka Liz Sherman, ogarnęła ona bowiem swoje moce i niezwykle skutecznie napierdala te wszystkie straszne potwory. Bardzo fajną postacią okazała się też wprowadzona niedawno młodziutka Fenix Espejo. Starsze opowieści, to znaczy takie w stylu „Z archiwum X”, przypomina tylko jedna, ostatnia odsłona, traktująca o pewnej młodej egzorcystce – członkini biura mierzącej się z demonami w prowincjonalnej scenerii Stanów Zjednoczonych.
To niebywałe, jaką spójność udaje się zachować autorom cyklu, biorąc pod uwagę fakt, że pracuje przy nim cała armia najemnych komiksiarzy. Zmieniają się rysownicy, scenarzyści a wszystko trzyma się kupy i seria dalej pozostaje błyskotliwa. Grafików jest zbyt dużo, by wymieniać ich wszystkich z imienia i nazwiska. Powiem za to, że godnie zastępują nie tylko Mignolę, ale i Guya Davisa, dwóch najważniejszych rysowników dla świata Hellboya. To też niebywałe, bo do obu czytelnik musiał się bardzo przywiązać, a ich następcy jednak – mimo operowania zupełnie inną stylistyką, bo w recenzowanych tu dwóch tomach bardziej stawia się na realizm – dają radę dosięgnąć wysoko zawieszonej poprzeczki.
Jak wspomniałem we wstępie „BBPO” to fenomen. Powinniście sięgnąć po ten komiks, nawet jeśli nie jesteście wielkimi fanami Hellboya. Nie czytając tego cyklu dużo tracicie, bo to obecnie jedna z najlepszych serii na naszym rynku. Świadczy o tym zdecydowanie zasłużona nagroda Nowej Fantastyki dla najlepszego komiksu ubiegłego roku.