Ta seria była jedną z moich
wstydliwych zaległości. Nie jestem co prawda fanem Granta Morrisona
(team Moore!), ale zagorzałym wrogiem również nie i zawsze z
ciekawością sięgam po jego prace. Inna sprawa, że nie robią na
mnie wielkiego wrażenia, ale chcę wiedzieć co w krajach
anglosaskich uważa się za genialne. Niedawno Egmont wydał bardzo
oczekiwany na naszym rynku komiks, uchodzący za arcydzieło gatunku
i nietypowe spojrzenie na superbohaterów: mający na karku dobre
trzydzieści lat „Doom Patrol”, podpisany właśnie przez
Szalonego Szkota.
Morrison dostał od DC wolność
artystyczną i w przeciwieństwie do Moore'a, który musiał do
„Strażników” (będę te komiksy w niniejszym tekście często
porównywał, bo są na wielu poziomach podobne) stworzyć własne
uniwersum, otrzymał możliwość pracowania z już istniejącymi
bohaterami. Padło na drużynę dziwacznych super-ludzi, debiutującą
jeszcze w latach 60. – niemniej pierwotny periodyk o niej nie
przetrwał zbyt długo na rynku. Publikacja serii została jednak wznowiona w latach 80. Bohaterowie na początku byli trochę jak X-Meni
( którzy co ciekawe pojawili się kilka miesięcy po „Doom
Patrolu”), ale jeśli przyjrzeć im się bliżej to trudno porównać ich do
jakichkolwiek innych herosów. Są pogubionymi odmieńcami walczącymi
ze złem. Właściwie robią to tylko z tego względu, że ze swoimi
przypadłościami nie mogliby robić nic innego. To wszystko musiało
bardzo podobać się Morrisonowi (który podobno pamiętał opowieści
o nich z dzieciństwa i co ciekawe nie czytał ich prawie wcale, bo
go przerażały) i pasować do jego planu stworzenia czegoś
nietypowego – czegoś, czego komiks superbohaterski jeszcze nie
widział.
Przez lata skład Doom Patrolu się
zmieniał. Do grupy z czasów runu Morrisona należą między innymi:
człowiek, który stracił ciało i jest tylko mózgiem uwięzionym w
ciele robota (bodaj jedyny stały członek wszystkich drużyn na
przestrzeni lat), cały pokryty bandażami hermafrodyta, powstały w
wyniku połączenia dwóch osób odmiennej płci i tajemniczej
energetycznej istoty, jak i kobieta o osobowości wielorakiej - w jej
ciele znajduje się ponad 60 jaźni, zupełnie jak w filmie „Split”,
który jak się okazuje nawiązywał do „Doom Patrolu”.
Jak na Morrisona przystało to mocno
pojebana rzecz. Jeśli chcecie przeczytać komiks o grupie
superbohaterów, powstały pod wpływem maratonu filmów słynnego
czeskiego surrealisty Jana Švankmajera (o tym, że się nimi
inspirował autor oznajmia już we wstępie), to nie będziecie
zawiedzeni. Czuć tu jego wpływy, bo wszystkie przygody jakie
przeżywa Doom Patrol mają w sobie dużą dawkę pojechanego,
intensywnego oniryzmu. Mam wrażenie, że jest tu też sporo treści
inspirowanych gnozą – jednym z tematów tego komiksu są bowiem
kalekie, rozpadające się światy będące dziełem złych
demiurgów. W końcu Morrison w postmodernistyczny sposób garściami
czerpie też ze świata sztuki i filozofii. Stworzył nawet na
potrzeby tej serii złowieszcze Bractwo Dada, nawiązujące swoim
jestestwem do ruchu dadaistów – opowieść o nim i obrazie, który
pożarł Paryż jest zdecydowanie najlepszym fragmentem tego albumu.
Te elementy czynią z tego komiksu dzieło w swojej klasie nietypowe,
ale nie powiedziałbym, że wybitne. Owszem, czyta się to dobrze,
niemniej szczęki z ziemi nie zbierałem. Może to dla tego, że
jesteśmy rozpieszczani przez polskich wydawców i obcuję po prostu
z nawałem bardzo dobrych opowieści obrazkowych. To zapewne zaburza
obiektywną ocenę czegoś wydanego dość dawno, co na tle
ówczesnych publikacji bardzo się wyróżniało.
Powodem tego, że nie do końca
zachwycam się tym albumem jest też pewnie fakt, iż nie miałem
styczności z innymi przygodami Doom Patrolu. Trudno mi odrobić
lekcje, bo nie wyszedł o nich żaden inny komiks po polsku,
pojawiali się tylko gościnnie, bodaj na łamach semickiego
Supermana - więc ciężko mi ocenić dekonstrukcje i innowacje,
jakie dokonał autor na tej grupie. Na tle innych starych (tych z lat
80) komiksów superbohaterskich wypada ciekawie, ale nie osiąga
poziomu przykładowo słynnych „Strażników” Alana Moore'a,
których swoją drogą ponoć sam Morrison nie do końca ceni. „Byłem
pierwszą osobą, która powiedziała, że Strażnicy są kiepscy –
w zasadzie byłem jedyną osobą, która to kiedykolwiek powiedziała.
(...)Strażnicy byli 300-stronicowym ekwiwalentem wypracowania ze
szkoły średniej. ”- mówił w wywiadzie dla Full Bleed (cytat za
Magivanga”
klik). Interesujące jest to, że bohaterowie „Doom
Patrolu” są dysfunkcyjni, kalecy emocjonalnie i jest to
wielokrotnie przez autora uwypuklane, co czyni z nich postacie
odmienne od typowych herosów z perlistymi uśmiechami. Niemniej
robił to też Moore i udawało mu się to lepiej. A przynajmniej ja
bardziej kupuję rozterki Rorschacha i spółki z prostego powodu–
są po prostu lepiej napisane. Co więcej, komiks Morrisona nie jest
tak intelektualnie pobudzający jak dzieło Moore'a. Owszem, może w
swojej klasie uchodzić za dość awangardowy, ale czytając nieraz
przydługie monologi bohaterów zgrzytałem zębami, utyskując przy
tym na pseudointelektualność i nadęcie ich wypowiedzi. Choć „Doom
Patrol” ewidentnie chciałby być mądrym komiksem, to patrząc na
niego z dzisiejszej perspektywy stwierdzam, że król jest nagi. To
dziwny i nietypowy, ale jednak tylko komiks o superbohaterach, a nie
rozbudowany traktat filozoficzny (i Bóg wie co jeszcze, bo to wszak
wielowarstwowe dzieło), jak miało to miejsce przy wspomnianych
„Strażnikach”. Morrison przemyca tu różne treści ciekawe od
strony intelektualnej, ale nie pogłębia ich tak jak to czynił
Moore. To tylko popisywanie się erudycją. Szpanerstwo, trochę jak
w przypadku Gaimanowskiego „Sandmana”.
Mam też wrażenie, że dziełu
Morrisona pomogłyby bardziej artystyczne rysunki (jak przykładowo w
„Azylu Arkham”), bo uwypukliłyby awangardowy aspekt opowieści.
Z dobrym malarzem na pokładzie udałoby się z tego zrobić naprawdę
surrealistyczne dzieło sztuki. Warstwa graficzna jest niestety
przeciętna i typowa dla okresu, w którym powstawały te historie.
Owszem, interesujące jest to co zostaje zwizualizowane, ale a nie
same rysunki. Z jednej strony nie odwraca to uwagi od samej
opowieści, z drugiej na pewno można było to ukazać ciekawiej.
Mimo wszystko „Doom Patrol” to
dobra i oryginalna lektura. Zapewne radość czytania jej rośnie
wraz z rozbudowaną świadomością tego, jak bardzo nowatorski w
swoich czasach był to komiks, więc najbardziej spodoba się
zagorzałym fanom superbohaterów. Niemniej i ja, jakby nie patrzeć
jednak laik (sięgam głównie po arcydzieła tego gatunku), bawiłem
się dobrze i chętnie przeczytam następne tomy tej opowieści. Mam
też nadzieję, że będą jeszcze lepsze i ostatecznie przyjdzie mi
odszczekać to co zarzucałem Morrisonowi w recenzji pierwszej
księgi.