wtorek, 28 listopada 2017

Malutki Lisek i Wielki Dzik. Tom 3. Świt

Tekst pierwotnie ukazał się na łamach RYMS



Drugi raz przychodzi mi się zetknąć z komiksem stworzonym przez Bernikę Kołomycką. Za pierwszym razem pisałem o albumie narysowanym do scenariusza Marzeny Sowy „Tej nocy dzika paprotka”. Zachwycił mnie wtedy styl Kołomyckiej, i jej pracę doceniłem zdecydowanie bardziej niż tekst Sowy. Tym razem obcowałem z jej w pełni autorskim dokonaniem, albumem z serii „Malutki Lisek i Wielki Dzik”.

Komiks podzielony jest na cztery rozdziały: dzień, zmierzch, noc i świt. Książeczka opowiada o tym, jak nasi bohaterowie podczas wędrówki spotkali na swojej drodze małą, jeszcze nieprzeobrażoną Jętkę. To specyficzny owad spotykany na terenach wodnych. W postaci larwy funkcjonuje nawet kilka lat, ale po wykluciu żyje bardzo krótko, czasem nawet tylko jeden dzień. Lisek i Dzik spotykają Jętkę w przeddzień przeobrażenia, potem owad odlatuje, gdy wraca - umiera. Dzięki metaforze życia tego owada Kołomycka bardzo umiejętnie porusza temat przemijania i śmierci. Bohaterom jest bardzo smutno, gdy Jętka umiera, bo bardzo ją polubili, ale ostatecznie zdają sobie sprawę z tego, że taka jest kolej rzeczy. Dostajemy więc książeczkę prezentującą dość nostalgiczną, mądrą i pouczającą opowieść, którą można polecić nawet małym dzieciom, bowiem Kołomycka nie szarżuje i dba o to, by jej historia była prosta i uniwersalna.



Przygody Liska i Dzika ujęte są w stonowanych, zgaszonych barwach i widać, że włożono w te obrazki wiele serca. W warstwie plastycznej odnajdujemy urzekający malarski styl, a Kołomycka nie skłania się ku realizmowi ani szkole cartoonowej – grafiki te najbardziej przypominają mi rysunki ze starych bajek. Na uwagę zasługują szczególnie mroczniejsze sceny, w których zobrazowano smutek i lęk bohaterów. Posługując się akwarelami autorka znakomicie oddaje atmosferę dzikiej przyrody i zmieniające się pory dnia. Są to jednak dość proste malunki, więc zapewne łatwo dzieciom będzie się utożsamić z takim stylem.


„Malutki Lisek i Wielki Dzik” to już trzeci tom przygód tytułowych bohaterów. Poprzednie części niestety mnie ominęły, nad czym bardzo ubolewam, bo zdecydowanie urzeka mnie to, co Kołomycka serwuje w swoich komiksach. Przygody tytułowych zwierzątek są urocze, nacechowane wielką wrażliwością i uważam, że bardzo dobrze się stało, iż Kołomycka pracuje solo. Mam wrażenie, że sama najlepiej wie, jakie historie chce opowiadać, a narzucanie jej czegoś z góry może ją tylko ograniczać artystycznie.

piątek, 24 listopada 2017

Daredevil: Nieustraszony! tom 1 Bendis, Maleev i Mack

 Tekst pierwotnie ukazał się na łamach Wirtualnej Polski.



W tym miesiącu do księgarni trafił pierwszy tom długo oczekiwanego w naszym kraju "Daredevila" pisanego przez Briana Michaela Bendisa. To współczesna wersja przygód popularnego, a zaniedbywanego przez polskich wydawców, niewidomego herosa broniącego nowojorskie Hell’s Kitchen przed wszelkiej maści bandytami. Opowieści o Daredevilu nie dotyczą wielkich, spektakularnych kosmicznych bitew o losy wszechświata. Dzieją się głównie na brudnych ulicach i skupiają na walce z gangsterami (zarówno tymi maluczkimi jak i potężnymi bossami) i życiu prywatnym ukrywającego się pod czerwoną maską Matta Murdocka, który z zawodu jest prawnikiem. 

 Tom rozpoczyna się historią o tym, jak zaprzyjaźniony z naszym bohaterem dziennikarz Ben Urich pisze artykuł o pewnym chłopcu, który miał okazję spotkać Daredevila, co znacząco wpłynęło na jego życie. Opowieść ta została genialnie zilustrowana przez Davida Macka. Rysownik sięgnął po bardzo odważne środki i mieszane techniki, przez co szata graficzna tej historii ma wiele wspólnego z malarstwem impresjonistycznym. Komiks jest bardzo dobrze napisany i znakomicie poprowadzony od strony narracyjnej, ale to ilustracje sprawiły, że zostałem po prostu zwalony z nóg i obawiałem się, że dalsza część, narysowana przez innego artystę, nie zrobi na mnie już takiego wrażenia. Na szczęście miło się zawiodłem.  

Mimo iż Alex Maleev operuje zupełnie innym, bardziej przyziemnym i tradycyjnym stylem, to jego realistyczna kreska świetnie sprawdziła się przy bardziej dynamicznych, pełnych akcji scenach, do których malarstwo Macka nijak by pasowało. Co istotne, jego prace idealnie współgrają z komputerowo nałożonymi kolorami – co niestety nie jest normą, bo zazwyczaj takie barwy niszczą, lub mocno degradują jakościowo prace nawet bardzo zdolnych grafików. 



 Po znakomicie napisanych ale nietypowych pierwszych zeszytach, będących jedynie przygrywką przed daniem głównym, historia wraca na bardziej tradycyjne tory. W dalsze części serii opowieść napisana przez Bendisa skupia się już głównie na śmiałku z Hell’s Kitchen. Scenariusz jest jednak starannie spreparowany i pojawiają się tu wszystkie najważniejsze postacie z bogatej mitologii Daredevila. W tle głównej intrygi związanej z Kingpinem znajdują się takie słynne persony jak Bullseye i Elektra. Niemniej są obecne tylko jako wspomnienia i to nie trykociarze są tu najważniejsi, bo fabuła to rasowy kryminał noir mocno nawiązujący do tego co z Daredevilem wiele lat temu uczynił wielki poprzednik Bendisa – Frank Miller. Od porównań z nim żaden scenarzysta pracujący przy tej serii się nie uwolni. Na szczęście opowieść pisana przez Bendisa, mimo iż porusza podobne tematy, nie wypada przy klasyce blado.  
 

Komiks kończy się kolejną, tym razem niezbyt fortunną zmianą rysownika. Grafiką w dwóch zeszytach zajął się Manuel Gutierrez, który prezentuje poziom przeciętnego rzemieślnika. Następnie do akcji, na jedną odsłonę serii, wkracza Terry Dodson, który również odstaje od wysokiego poziomu swoich poprzedników. Niemniej zeszyty te nie są już w stanie popsuć dobrego wrażenia jakie zostaje po lekturze tego tomu.  



Przyznam szczerze, że bardzo się cieszę, że ta seria się w końcu u nas ukazuje, bo przywróciła mi wiarę w komiks super bohaterski. Zamiast siermiężnej pulpy, do której przyzwyczaiły historie o trykociarzach, dostałem twór, który nie tylko umiejętnie pogrywa z tradycją opowieści o Daredevilu, ale i dojrzałe dzieło autorskie, które z powodzeniem mogę określić jednym z najlepszych komiksów jakie przeczytałem w tym roku.

czwartek, 23 listopada 2017

Lux in tenebris - 2 - Wilcza gontyna




IX wiek. Bohaterowie serii Rycerz Wojmir i mnich Jakusz, podążają z grupą zbrojnych w okolice Grodów Czerwieńskich. Mają się tam spotkać z orszakiem księżniczki Dobroniegi, która ma zostać wydana za księcia Kazimierza. Plany zostają pokrzyżowane przez grupę pogan, którzy atakują odział eskortujący białogłowę. Odpowiedzialni za atak, zezwierzęceni, groteskowi ludzie z plemienia Wilkunów mają co do niej pewne plany, więc porywają księżniczkę. Ich śladem ruszają nasi protagoniści. 

„Romowe”, pierwszy tom serii „Lux in Tenebris” nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Nie zachwycał ani pretekstowy, miejscami irytujący (źli poganie, szlachetni i dobrzy chrześcijanie) scenariusz Sławomira Zajączkowskiego, ani rysunki Huberta Czajkowskiego. Między innymi dlatego „Wilcza gontyna”, druga odsłona tej serii, przeleżała na mojej półce dobre dwa lata nim po nią sięgnąłem. Niedawno ukazał się trzeci tom tej historii, przypomniałem sobie więc o tej zaległości i postanowiłem ją nadrobić. 



Stwierdzenie, że jakaś seria „ z czasem się rozkręca” nie jest najfortunniejsze ani dla twórców, ani dla recenzenta. Niemniej w przypadku „Lux in Tenebris” trzeba przyznać, że drugi tom jest napisany znacznie lepiej niż pierwszy. Zajączkowski, autor znany głównie z historycznych komiksów wydawanych przez IPN, nigdy nie stał w grupie twórców którymi jestem zainteresowany, ale tym tomem zyskał moją uwagę. Przede wszystkim, pisząc „Wilczą gontynę” uniknął przykrej sztampy i infantylizmu, który cechował pierwszą odsłonę tej serii. Rozkręcił się, wczuł w realia i stworzył opowieść do głębi emocjonującą, mroczną i pełną dramatyzmu. Co prawda podział na dobrych chrześcijan i złych pogan jest dalej widoczny, ale plemię krwiożerczych Wilkunów zostało wykreowane bardzo przekonująco i faktycznie budzi grozę u czytelnika.

Przyznam się jednak, że po „Lux in Tenebris” nie sięgałem ze względu na scenariusz. Rysownik Hubert Czajkowski jest dla mnie bardzo ważną postacią. To legendarny grafik znany mi z magazynu o grach RPG „Magia I Miecz”, który kształtował moją wrażliwość na sztuki wizualne gdy byłem dzieckiem. Od tego czasu minęły pewnikiem z dwie dekady. Styl Czajkowskiego ewoluował, zmienił się, zdaje się, że powodem jest fakt iż zaczął korzystać przy pracy z komputera. Zmiana warsztatu wymusiła rysowanie grubszą kreską, co zdecydowanie szkodzi i odejmuje uroku jego rysunkom. Mimo iż jego grafiki już mnie tak mocno nie urzekają, to przyznam, że dalej czuję do jego prac sentyment. Tym bardziej smuciło mnie, że w pierwszym tomie nie do końca radził sobie jeszcze z komiksową narracją. Trzeba jednak pamiętać, że Czajkowski za komiks na poważnie wziął się bardzo późno, bo pierwszy tom „Lux in Tenebris” był jego albumowym debiutem– ilustrowanie książek i artykułów to wszak inna para kaloszy, a przez lata tym się głównie zajmował. Czytając „Wilczą gontynę” odczułem, że rysownik dokonał sporego progresu i coraz lepiej zaczął rozumieć język komiksu. Co więcej, turpistyczne, ekspresyjne rysunki świetnie zgrały się ze scenariuszem Zajączkowskiego, opisującym brudne, mroczne średniowiecze. 



„Lux in Tenebris” nie jest wybitną serią, ale drugi tom udowadnia, że ma potencjał by stanąć w szranki z frankofońskimi czytadłami tego typu. Odbiorcom pozostaje jedynie trzymać kciuki i liczyć na tendencję zwyżkową w kondycji obu twórców. Oby tylko wiatr dostatecznie mocno wiał w ich żagle.

środa, 8 listopada 2017

Gnat Tom 2

Tekst pierwotnie ukazał się na Wirtualnej Polsce

 

Mimo iż ostatnio na naszym rynku ukazuje się dużo komiksów, to dalej mamy zaległości z kanonu. Do niedawna taką pozycją był słynny, obsypywany nagrodami "Gnat" Jeffa Smitha. Teraz, dzięki Egmontowi wszyscy możemy przekonać się na własnej skórze, ile wart jest ten słynny komiks. Do księgarni trafił właśnie drugi, opasły tom tej iście epickiej opowieści.

  Świat wykreowany przez Smitha początkowo jest bardziej bajkowy i nawiązuje do kaczych komiksów Disneya i słynnej w anglosaskiej kulturze serii pasków Walta Kellyego "Pogo". Jednak z każdym tomem przeistacza się coraz bardziej w mroczne fantasy czerpiące zarówno z "Władcy pierścieni" Tolkiena jak i "Opowieści z Ziemiomorza" Ursuli K. Le Guin. Co prawda to dalej znakomita opowieść, ale szczerze powiem, że mi bardziej podobał się bajkowy, kreskówkowy wymiar tej historii. Niemniej czytelnicy zakochani w dziełach fantasy nie powinni mieć z tym problemu – no chyba, że będzie przeszkadzała im wtórność, ale zapewniam, że "Gnat", mimo zapożyczeń fabularnych, to bardzo oryginalny komiks.  



W dziele Smitha pojawiają się dwa rodzaje bohaterów. Pierwsze, tytułowe gnaty, narysowane są bardzo cartoonową kreską, przypominając tym samym postacie ze starych kreskówek. Drugie, typowo ludzkie, narysowane są semirealistycznym stylem. Te pierwsze są głównie odpowiedzialne za humor sytuacyjny, te drugie pchają do przodu akcję przygodową. Obie warstwy bardzo dobrze ze sobą współgrają i przenikają się, sprawiając, że od strony plastycznej i fabularnej "Gnat" jest dziełem niepowtarzalnym. 

Zanim Smith zajął się na poważnie komiksem, pracował w małej firmie produkującej animowane filmy reklamowe. Bardzo odbija się to na jego warsztacie i w najlepszych rysunkowo miejscach "Gnata" mamy wrażenie obcowania – szczególnie mimika bohaterów – z czymś co naśladuje starą szkołę Disnejowskiej animacji. 


Oryginalnie komiks ukazywał się w czerni i bieli. My dostajemy wersję koloryzowaną. Czytałem już kiedyś ten komiks w oryginale i muszę przyznać, że z nałożonymi barwami wygląda obłędnie i mogę tylko chwalić wydanie Egmontu. Podobnie sprawa ma się z polskim, znakomitym tłumaczeniem, w którym zlokalizowano wszystkie specyficzne dla tej serii niuanse językowe, w tym przełożono oryginalne "Bone" jako swojsko brzmiący "Gnat".  

Być może nie wszyscy dorośli przyjmą "Gnata" z otwartymi rękami, jednak pozostaje jeszcze drugi target tego dzieła: dzieci. One oszaleją na jego punkcie i zapewniam, że na rynku obecnie trudno szukać lepszej pozycji dla najmłodszych. A to, że rodzic może (a nawet powinien!) podkraść sobie ten tom z dziecięcej półki bardzo dobrze świadczy o tym komiksie.