sobota, 20 sierpnia 2022

Moje rozstania z Laurą Dean. Mariko Tamaki / Rosemary Valero-O'Connell

 Debiut na Arkham, z którego się bardzo cieszymy. Dominika Senczyszyn znana z Instagrama Zapiski.z.czytania pisze o komiksie "Moje rozstania z Laurą Dean". 

Przy okazji zajrzyjcie na jej insta www.instagram.com/zapiski.z.czytania/ bo to jedno z najciekawszych komiksowych miejsc w tym serwisie.

 


Historia jakich wiele. Nie znaczy, że zła, po prostu znana dobrze. Sfilmowana, opisana, omówiona, przetrawiona. I wciąż potrzebna. Nie mi, bo za stara na to jestem, ale nastolatkom z pewnością.

Freddy, słodka licealistka, beznadziejnie zakochana w Laurze Dean - myślmy o niej z nazwiskiem, wszak jest bardzo filmowe i konotuje te wszystkie historie buntownicze bez powodu, chciałaby normalnej relacji. Tych wszystkich zwykłych związkowych rzeczy: odpisywania na wiadomości, przychodzenia na umówione spotkania, wsparcia, wierności. Zwyczajnej relacji miłosnej, jaką mają jej, wciąż zakochani w sobie, rodzice. Laura Dean zaś zupełnie nie wie czego chce, ale wygląda na to, że podoba jej się kontrola nad cudzym życiem. Zdradza – Freddy wybacza. Ignoruje – Freddy wybacza. Zapomina – Freddy wybacza. Klasyczna relacja toksyczna, od której należy uciekać. Inna rzecz, że jak się już w takie relacyjne bagno wdepnie ucieczka wcale nie jest prosta, a już na pewno niełatwo samemu sobie poradzić. I tu na białych koniach wjeżdżają przyjaciele, przypadkowo poznani ludzie, wróżbitki i inne autorki rubryk z poradami, by pomóc Freddy w ostatecznym rozstaniu z Laurą Dean.




Ta galeria postaci drugiego planu może nie zaskakuje i może eksploatuje dawno naświetlone klisze, ale też nie gniewa. I trzeba Mariko Tamaki oddać, że nie tworzy bohaterów bez osobowości i bez historii. Mają swoje życia, swoje dramaty, rodziny i przyjaciół. Osadza nam to głównowątkowy romans w wiarygodnym otoczeniu. Świat tego komiksu nie jest jednorodny, przypomina raczej odświeżające klimaty typu Sex Education. Z polskiej perspektywy – postrzeczywistość. Wiele barw, wiele upodobań, sposobów życia i wychowania, modeli rodziny, tylko miłosne dramaty wciąż te same. No to co zrobić z tą niszczącą miłością?

Tu wkracza dumnym krokiem moja główna irytacja fabularna. Bo odpowiedź na to elementarne pytanie znajdzie Freddy między innymi dzięki niezwykle kompetentnej redaktorce poradnika. Niczego nie zdradzam, spokojnie, korespondencja trwa od pierwszego kadru. Jak na tak dobrze skrojone tło i zawsze potrzebny temat to rozwiązanie zarysowanego w tytule konfliktu wygląda na wyjęte z maszyny do losowania kucyków Pony. Być może dlatego ta historia nie ma żadnego ciężaru. I to jest na dobrą sprawę zastanawiające. Emocjonalnie nie wydarzyło się we mnie nic. A nawet gorzej – prychnęłam (tak na granicy śmiechu). Finał przywodzi mi na myśl jedną z licznych historii opowiadanych przez znajomych po nieudanych wizytach u terapeutów, rady z cyklu: „ma pani problem, to proszę się wziąć w garść”, „niech się już pan nie przejmuje rzeczami, na które nie ma wpływu”, „nie czujesz, że wzrastasz w tej relacji? Musisz ją porzucić”(to byli źli terapeuci, są też dobrzy, wiem). Trochę to trywialne. Aż dziw, że ludzie w ogóle mają jakieś problemy. Może troszkę przesadzam, bo zachodzi tu pewna (nie)szczęśliwa koincydencja zdarzeń, które doprowadzą do iluminacji, w dalszym ciągu wygląda to jednak słodko do zgryzienia zębów.



O! To całkiem tak jak strona graficzna! A to ci przypadek. Wszystko jest tu słodkie i urocze, nawet podłość i złamane serce, to i styl Rosemary Valero-O'Connell. I wpływa na to nie tylko ten ultra subtelny łososiowy (róż) i bogata skala szarości, ale też miękkie linie dłoni i twarzy bez rys i rysów. American manga. Łatwo wchodzi ten styl, nie czyni barier, może się podobać może nudzić. Mnie się podoba, bo pasuje do tej opowieści, o dziewczęcych tęsknotach, choć niewiele tej historii dodaje. Może mocniejsza kreska balansowałaby jakoś opowieść? Kto wie…

Za to bez zastrzeżeń podoba mi się kadrowanie, bardzo skupione na szczególe – dotyku rąk, rozwiewanych wiatrem włosach, zasłoniętym włosami podbródku, zwisającym z sufitu helikopterze. Sporo tu pustki, wygłuszającej dialogi lub przywodzącej je z oddalenia. I tak sobie myślę, może to kadrowanie daje tej opowieści najwięcej głębi. Porusza obrazem, zmusza do poszukania bohatera na tle wielkiej ściany, a czasem w zagęszczonym do ostatniego milimetra szkolnym tłoku. Zrzuca na czytelnika tony franken-pluszaków, by przebiły przez nie słowa o dramatycznych konsekwencjach RPG.



Taka jest nastoletniość widziana z perspektywy czasu, pełna jakże śmiesznych dziś „wielkich katastrof”, ale nie jest taka gdy się ją przeżywa. I w tym leży chyba główny fałsz tej historii. Ale nie szkodzi, bo to wciąż potrzebna nastolatkom publikacja, bo wciąż zapewni miłą godzinkę na kanapie i wreszcie, tak doszłam do tego punktu, kiedy powiem to co najbardziej oczywiste, społeczność LGBTQ+ zasługuje na swoje romantyczne narracje, naiwne osoby bohaterskie, na swoje cukierkowe romanse i ckliwe dramaty. Więc super, że to wydano, wciąż więcej trzeba.


Autorka: Dominika Senczyszyn

Brak komentarzy: