Tekst pierwotnie ukazał się na łamach Wirtualnej Polski.
W końcu trzymam w dłoniach trzeci, spasiony tom "Daredevila" Briana Michaela Davisa i Aleksa Maleeva. To już ostatni album serii firmowany przez ten duet. Wielka szkoda.
Chciałbym napisać, że to dzieło epickie, ale - mimo robiącej wrażenie objętości – minąłbym się z prawdą. Wielkość komiksu leży gdzie indziej. Bendis, idąc śladem Franka Millera, swojego wielkiego poprzednika tworzącego najklasyczniejsze przygody Daredevila, niejako wywraca konwencję superbohaterską na lewą stronę, skupiając akcję na czymś zupełnie innym niż typowa pulpa o ludziach w rajtuzach. Ich przepis na Daredevila to studium wzlotów i upadków herosa. To kameralne opowieści, traktujące w dużej mierze nie o wielkich bitwach z kosmitami czy innym zagrażającym światu tatałajstwem,
a o prywatnym i zawodowym życiu Matta Murdocka i jego potyczkach toczonych w obronie Hell's Kitchen z gangsterami, i to nierzadko niskiego szczebla.
Akcja kontynuuje wątki rozpoczęte w poprzednich tomach. Matt Murdock, po brutalnym poskromieniu swojego największego wroga, rządzącego Hell's Kitchen Kingpina, sam ogłosił się szefem swojej dzielnicy. Teraz bohater ponosi konsekwencje swoich poczynań i musi utrzymać rejon w ryzach. Co okazuje się wcale nie łatwe, bo szybko pojawiają się opryszkowie chętni do przejęcia terenu po Kingpinie. Dodatkowo, pech chciał, że prawda o ukrytej tożsamość Murcocka wypłynęła do mediów, przez co bohater na co dzień musi się mierzyć z niedającymi mu spokoju dziennikarzami i iść w zaparte, na siłę, nieustannie zaprzeczać, że jest Daredevilem. Jest to oczywiście trudne do pogodzenia z codziennym przywdziewaniem maski mściciela. Wszystko to zostało fabularnie dopracowane, napisane ze swadą i umiejętnie podomykane. Co więcej, według mnie ta część jest najlepsza z dotychczasowych. Tom wyraźnie różni się od poprzednich. Zastosowana została tu bowiem zupełnie inna poetyka narracyjna i przez większość albumu przygody Daredevila obserwujemy niejako z dystansu, bo bohater pojawia się głównie w opowieściach snutych przez osoby postronne, których losy w jakiś sposób przecięły się z wyczynami śmiałka z Hell's Kitchen.
Niezmiennie znakomita pozostaje warstwa graficzna Aleksa Maleeva, i myślę, że za dziesiątki lat twórca ten będzie pamiętany głównie za swoje prace przy tej serii. Jest realistycznie, z bardzo dobrze wykorzystaną czernią (co zresztą widać w pewnym z rozdziałów, w którym posłużono się konwencją czarno-białą), mrocznie i brudno. Na plansze nałożono zgaszone, ciemne kolory. Wszystko zostało wykonane na komputerze, ale twórcom udało się uniknąć kiczowatej estetyki.
Mimo iż jest to ostatni tom sygnowany nazwiskami Bendis i Maleev, to nie żegnamy się jeszcze z samym Daredevilem. Wydawnictwo Egmont ma już w planach serię tworzoną przez dwóch innych tuzów współczesnego komiksu: Eda Brubakera i Michaela Larka. Następne wydania zbiorcze będą zawierać ich ciąg zeszytów stworzonych z tą postacią. Pozostaje czekać i mieć nadzieję, że jakością dosięgną wysoko zawieszonej poprzeczki.