Odkąd Egmont przystopował z wydawaniem Plansz Europy i całkowicie
zrezygnował z Zebry, brak na polskim rynku czegoś, co mogłoby zastąpić te
znakomite linie. Taurus rozbudował swój segment z komiksem europejskim -
to tytuły dobre i bardzo dobre, ale to właściwie same gatunkowe czytadła. Centrala przybyła, zobaczyła i uderzyła...
Teoretycznie "Za
Imperium", opowieść o oddziale legionistów wysłanych z misją
podbijania nieznanych krain, to seria wpisująca się tematycznie w
mainstreamowy nurt komiksu frankofońskiego. Jednak przeglądając
przykładowe plansze od razu dostrzeżemy, że coś tu nie gra. Maniera
graficzna, jaką posługuje się duet Merwan/Vivès sprawia wrażenie
nieprzystającej do konwencji gatunkowych. Swobodny, niebanalny,
momentami bardzo umowny rysunek (są tu pojedyncze kadry wyglądające
jakby wyszły spod ręki Janka Kozy!) zdaje się wyrwany z autorskiej
powieści graficznej. Styl ten nie został jednak użyty do opowiedzenia o
osobistych problemach autora, historii bardzo dziwnej choroby czy tragedii
emigranta. Na znakomicie zakomponowanych planszach przedstawione
zostały pełne dynamiki sceny walk i codzienność rzymskich legionistów.
Wszystko zostało pokryte spatynowanymi, bardzo oryginalnymi kolorami, za
które odpowiada Sandra Desmazières. Nad odznaczającymi się czerwienią
strojami legionistów rozpościera się niebo o przedziwnej barwie, które o
zmierzchu rzuca na bohaterów zielonkawą poświatę. Zabiegi, jakim poddano
plansze sprawiły, że wyglądają one na przybrudzone, wyblakłe, naznaczone
czasem i rozmyte przez zacieki - jakby wystylizowano je na malunki, które
można znaleźć na murach antycznych budowli.
Siadając
do pisania tego tekstu odczuwałem dyskomfort, który zna każdy publicysta próbujący ocenić pierwszy tom dłuższego cyklu. Przeglądam
świetne, rozbudowane recenzje kolegów, którzy zdążyli już ten album
odfajkować ... i drapię się w głowę. Może mi złośliwy listonosz kartki z
albumu powyrywał, albo co... bo ja w pierwszym tomie "Za Imperium"
dostałem tylko kilkadziesiąt stron wprowadzenia i uważam, że jeszcze za
wcześnie na daleko posuniętą interpretację czy konkretną ocenę. Bo tak
naprawdę, mimo iż o nietypowej szacie graficznej można napisać dużo, to
trudno jeszcze cokolwiek powiedzieć na temat fabuły, którą można póki co streścić
w jednym zdaniu: legioniści zostali wysłani poza granice Imperium i
wędrują w enigmatyczną pustkę. Oczywiście wyrobiony czytelnik może
mnożyć w tym kontekście skojarzenia, szukać w tym jakiejś metafizyki, bo i
mi myśli o "Krwawym Południku" czy "Jądrze Ciemności" nasunęły się
same... Ale będą to tylko dywagacje, bo równie dobrze na rzymski
oddział może zaraz wyskoczyć horda zombie, kosmici albo hiszpańska
inkwizycja.
Niemniej, muszę z ręką na sercu przyznać,
że zostałem pierwszym tomem "Za Imperium" mocno zaintrygowany. To co
zobaczyłem do tej pory podpowiada mi, że będzie to dobra, nieszablonowa
opowieść będąca czymś więcej niż komiksem środka. Bowiem między warstwą
graficzną a fabułą "Za Imperium" zachodzi podobna zależność, jak w
przypadku jednego z moich ulubionych komiksów - "Wyspy Burbonów", w
którym Trondheim, artysta z pozoru łatwy do zaszufladkowania w komiksie
awangardowym, wziął się za zilustrowanie przygodowej historii o piratach. Ku zaskoczeniu czytelnika, nie
tylko wyszedł z tego obronną ręką, ale też stworzył dzieło nieszablonowe i
wybitne w swojej klasie. Oby Merwanowi, Vivèsowi i ich kolorystce
również się ta sztuka udała.