wtorek, 19 czerwca 2018

Ex Machina tom 1. Brian K. Vaughan i Tony Harris



Amerykanin Brian K. Vaughan to uznany twórca (piszący również seriale telewizyjne – między innymi "Lost" - i z nich jest chyba najbardziej znany poza środowiskiem komiksowym), ale jeszcze nie miałem okazji przeczytać ani jednego jego komiksu. Ten był tym pierwszym i przyznam, że sięgałem po po niego z dużymi oczekiwaniami.

„Ex Machina” opowiada o losach Mitchella Hundreda, faceta który niegdyś był super-herosem (ma moc kontrolowania wszelkich urządzeń mechanicznych) a obecnie jest burmistrzem Nowego Jorku. Akcja rozgrywa się w alternatywnej rzeczywistości, w której 11 września 2001 roku udało się naszemu bohaterowi uratować przed zamachowcami jedną z wież World Trade Center. Wyczyn ten otworzył mu drzwi do kariery politycznej i pozwala pomagać ludziom w inny sposób – na skalę globalną. Fabuła raz w retrospekcjach opowiada o jego wcześniejszych wyczynach super-bohaterskich, raz traktuje o tym jak to jest być burmistrzem wielkiego miasta targanego niepokojami po 11 września. Komiks więc zgrabnie łączy w sobie thriller polityczny i konwencję o zamaskowanych bohaterach. 



Nie będę owijał w bawełnę. Nie podobało mi się. Nie zrozummy się źle. To nie jest zły album, jest sprawnie napisany ( i bardzo dobrze narysowany przez Tony'ego Harrisa) i zapewne w interesujący sposób komentuje naszą rzeczywistość przez pryzmat nietypowego komiksu super-bohaterskiego, ale ja nie tego szukam w tym medium. Ja chcę uciekać od rzeczywistości w historie obrazkowe. Ok, jeden z moich ulubionych komiksów – „Watchmen” – też to robi, ale dzieło Moore'a jest zawsze aktualnym, wielopoziomowym arcydziełem a wytwór Vaughana tylko sprawnie napisanym czytadłem, na które (sorry) szkoda mi czasu. Co więcej Moore przedstawiał w swoim dziele różne poglądy polityczne (nawet te skrajnie odmienne od swoich), a Amerykanin projektuje wszystko przez pryzmat okropnej (tak że aż zęby bolą) poprawności politycznej - mamy tu nawet obszerny wątek o małżeństwach gejowskich. Nie mam nic do małżeństw gejowskich, ale wykładanie takiego wątku już w pierwszym tomie opowieści zakrawa na jawny manifest polityczny i lizanie tyłka konkretnej grupie odbiorców. A ja nie lubię w sztuce tendencyjności i lizania tyłka. Czytając komiks Vaughana czułem się jakbym czytał facebookowe tablice co bardziej aktywnych politycznie znajomych – dodam, że już tego nie robię bo przestałem po prostu ich obserwować, i mam spokój (nie lubię na równi zaciekłych korwinistów jak i razemowców). W tym przypadku miałem ochotę po prostu odłożyć ten komiks, ale niestety musiałem go skończyć żeby napisać nieszczęsną recenzję.



Reasumując: ten komiks jest poprawny. Poprawny od strony warsztatowej i politycznej. Przez co brak mu charakteru i jest bardzo nijaki. Znacznie chętniej przeczytałbym komiks o polityku mającym charakter Rudy'ego Giulianiego, słynnego burmistrza Nowego Jorku, który twardą ręką zwalczał przestępczość, niż o tym rozmemłanym liberale którego portretuje tu Vaughan.

„Ex Machina” ukazuje się w ramach Vertigo, słynnej linii dla dojrzałego czytelnika. Wypada bardzo zabawnie na tle antypolitycznego, pochodzącego z tej samej marki „Transmetropolitan”, w którym jawnie jest powiedziane, że „każdy polityk to świnia czarna”. Komiks Vaughana rozgrywa się bowiem w świecie gdzie polityka potrafi być czysta, bo jego bohater chce dobrze, bo ma ideę. Co prawda z prologu możemy domniemać, że wszystko skończy się źle, ale jak na razie można się porzygać obserwując poczynania głównego bohatera. Nie dowiem się nigdy co było dalej bo zdecydowanie daruję sobie lekturę następnych tomów. 


1 komentarz:

Michał Misztal pisze...

Kosa!

Hehe, nie no, żart. Ale pamiętam, że się jarałem. Szkoda, że Ci nie podejszło.