środa, 28 listopada 2012

Orbital - Sylvain Runberg i Serge Pelle

 W sieci pojawił się nowy numer Kultury Liberalnej a w nim mój tekst o komiksowej serii SF "Orbital" wydawanej przez Taurus Media.


Wiele się zmieniło w ostatnim roku na polskim rynku komiksowym. Jedną z zauważalnych tendencji są starania Taurus Media, by wypełnić pustkę, jaką pozostawił po sobie Egmont, niemal całkowicie rezygnując z wydawania komiksu frankofońskiego. Widać jednak zasadniczą różnicę w ofercie obu wydawnictw. O ile Egmont stawiał na uznanych twórców i znane już polskiemu czytelnikowi nazwiska, to Taurus przedstawia nam współczesne mainstreamowe europejskie hity, wyraźnie skupiając się na komiksie gatunkowym. W ich ofercie pojawiły się coraz rzadsze na naszym rynku komiksy awanturnicze, sensacyjne i SF. Warto zauważyć, że takie posunięcie niosło ze sobą pewne ryzyko. Z racji rosnących cen (które są efektem malejących nakładów) rosną też wymagania odbiorców, skłonnych płacić duże kwoty głównie za komiksy niebanalne, artystyczne, w jakiś sposób ważne dla medium. Oferta Taurusa zaprzecza tej tendencji i udowadnia, że w Polsce jest również zapotrzebowanie na komiksową rozrywkę.



piątek, 16 listopada 2012

Podejdź Bliżej - Line Hoven

Na łamach Dwutygodnika pojawiła się skrócona wersja mojej recenzji komiksu "Podejdź Bliżej". Natomiast poniżej znajdziecie wersję pełną, bez ingerencji korekty:


Komiks otwiera martwa natura przedstawiająca opuszczony pokój, w lewym dolnym rogu widnieje cytat. Wers pochodzi z dramatu Woody'ego Allena "Inna kobieta", ale mi osobiście owa plansza przywiodła na myśl wcześniejszy jego film. Stworzone w 1978 roku "Wnętrza" to jedna z jego pierwszych prób zmierzenia się z czymś innym niż komedia. To obraz z aspiracjami, dramat rodzinny inspirowany kinem Ingmara Bergmana. Tytułowe "wnętrza" odgrywają w nim niebagatelną rolę - główna bohaterka jest wziętym architektem wnętrz, a elementy takie jak design, czy nawet ubiory, są jednym ze sposobów charakteryzowania bohaterów. Jednak ten bardzo ciekawy pomysł Allen przytłoczył innymi, tradycyjnymi sposobami narracji. Wkładając w usta postaci patetyczne słowa, opisując ich błahe życiowe i moralne rozterki osiągnął niezamierzony (podobno) komizm i nie uchwycił w tym filmie nic istotnego, a efekt jego pracy stał się nadęty i przegadany. W komiksie Line Hoven znajdziemy kilka stycznych z "Wnętrzami", ale autorka nie popełniła błędu Allena - wystrzegła się nadmiaru słów, a oddała głos rekwizytom.

Pochodząca z amerykańsko-niemieckiej rodziny Line Hoven stworzyła historię, w której za pomocą kilku epizodów z życia swoich przodków opisała jak los sprawił, że została zmuszona do życia w Niemczech. Na fabułę składają się z pozoru nic nie znaczące wydarzenia i problemy członków jej rodziny. Jednak błahe rozterki jej dziadków i rodziców - jak powtarzanie klasy ze względu na pałę z angielskiego, czy infekcja jednego z bohaterów przekreślająca jego wyjazd na front II Wojny Światowej- faktycznie urastają w jej komiksie do wielkiej rangi, bo w przyszłości wpłyną na jej własne życie.


Mimo, że w stylistyce i narracji to zupełnie inne prace, chętnie zestawiłbym ten komiks ze znakomitą, wydaną u nas w tym roku "Parentezą" Elodie Durand - również oszczędnym dokumentem, próbującym odczarować czas i pełniącym funkcję rozliczenia się z przeszłością. "Podejdź bliżej" to kilka miniatur, z jednej strony zdystansowanych i nie aspirujących do bycia portretem rodzinnym czy studium relacji międzyludzkich, z drugiej jednak niezwykle intymnych. To prosta opowieść, zrealizowana w nieskomplikowanej formie, ale dzięki temu uwypuklająca różnice między prowadzeniem literackiej narracji, a opowiadaniem obrazem, którego mocne strony Hoven umiejętnie wykorzystała. Wydaje mi się, że gdyby ta historia została przedstawiona za pomocą innych mediów - literatury czy filmu, nie sprawdziłaby się, stałaby się w istocie banalna, bo jest tak kameralna i pretekstowa, że trudno byłoby z niej wykrzesać coś interesującego. Natomiast zaklęta w bezruchu, opowiedziana za pomocą grafik stworzonych metodą scratchboardingu - techniką polegającą na ryciu ostrym narzędziem w  powierzchni pokrytej czarnym tuszem -  odbiega od tradycyjnych sposobów prowadzenia opowieści, nawet od tych charakterystycznych dla sztuki sekwencyjnej. Typowe dla komiksu elementy: imitacja ruchu, dynamika, dialog podawany w dymkach, nie są tu aż tak istotne. Ważniejszą rolę w kreowaniu świata przedstawionego odgrywają tła, wnętrza pomieszczeń, krajobrazy i przedmioty, które stają się wręcz pełnoprawnymi bohaterami i mają więcej do powiedzenia niż występujący w komiksie ludzie. Wyrażają pragnienia bohaterów, ich wątpliwości i uczucia. Rozdziały albumu przecinają też dokumenty - stare zdjęcia, bilety, rachunki -  jak zasuszone w książce liście-pamiątki, stanowiące w tym komiksie coś w rodzaju narracji pozakadrowej. Ich rola jest tu tak istotna, że nawet pozostawienie w kronice rodzinnej pustego miejsca po jednym ze zdjęć stało się dla Hoven formą wypowiedzi.



"Podejdź bliżej" nie jest arcydziełem czy wielkim komiksem i kończąc lekturę pozostałem z niedosytem. Mimo, że autorce nie sposób zarzucić brak oryginalności, to mam wrażenie, że nie tak dużo dzieliło ją od stworzenia czegoś naprawdę unikalnego, znacznie bardziej eksperymentalnego, odkrywczego. Line Hoven bała się posunąć o krok dalej. Chyba po raz pierwszy zetknąłem się z twórcą, o którym mogę napisać, że trzymanie się komiksowych ram go w jakiś sposób ograniczyło. Warto jednak pamiętać, że to jedna z jej pierwszych prac i mieć nadzieję, że w przyszłości zechce szukać coraz ciekawszych rozwiązań narracyjnych. Wydaje mi się, że to odosobniony przypadek komiksowego artysty, który może opowiadać historie odchodząc od sekwencyjności. Kierowanie się w stronę sposobu wypowiedzi, jaki obrał Frédéric Pajak tworząc swoją książkę "Smutek Miłości" - narrację literacką połączył z luźno powiązanymi z tekstem rysunkami - w jej przypadku mogłoby dać niesamowite efekty.

wtorek, 13 listopada 2012

Smutek Miłości - Frederic Pajak




Jednym z powodów, dla których postanowiłem przedstawić Wam wydany już niemal dekadę temu "Smutek miłości" jest wrażenie, że znakomita książka autorstwa Frederica Pajaka (rysownika i pisarza, redaktora naczelnego pisma "L'Imbécile de Paris" skupiającego rysowników i satyryków) została u nas niedoceniona i, sądząc po niemal całkowitym braku recenzji na portalach literackich, przeszła przez nasz rynek niezauważona i niezrozumiana. Nic nie też nie wskazuje na to, żeby w tym czasie w środowisku komiksowym ktoś się jej bliżej przyjrzał - a szkoda, bo mam wrażenie, że tu znalazłaby podatniejszy grunt.  Forma narracji, jaką obrał Pajak, jest połączeniem rysunku - nierzadko będącego reprodukcją, czy to fotografii, czy obrazu - z esejem i osobistą, autobiograficzną prozą. Na każdej stronie przedstawia grafikę i akapit tekstu. Nierzadko jedno nie jest tematycznie związane z drugim, lecz mimo to komunikaty funkcjonują w symbiozie.

Sprowokowało mnie też zrządzenie losu, które sprawiło, że zetknąłem się z twórczością Pajaka niemal równocześnie, co  z podejmującym podobny temat komiksem "Kiki z Montparnasse'u" (dostało mu się ode mnie na łamach Kolorowych Zeszytów), wydanym niedawno przez Kulturę Gniewu. Dziejąca się w początkach zeszłego wieku powieść graficzna Catela i Bocqueta traktuje o słynnej paryskiej muzie, natomiast kanwę głównej części "Smutku miłości" stanowi opowieść o przedstawicielach francuskiej bohemy tamtego okresu z Guillaume Apollinaire na czele. Pozornie obie publikacje mają ze sobą dużo wspólnego. Książka Pajaka jest jednak przeciwieństwem "Kiki", która jawi mi się jako skonwencjonalizowana narracyjnie i pozbawiona wartości artystycznej, a do tego - celując w gusta współczesnego czytelnika, którego raczej interesuje kto przed kim majtki ściągał, niż to, co kto wartościowego robił - w warstwie fabularnej marginalizuje twórczość występujących w komiksie artystów. Natomiast  w "Smutku miłości", mimo, że autor często opowiada o uczuciu lub jego braku, to właśnie prace wspomnianych artystów stanowią dlań rdzeń, punkt wyjściowy do przedstawienia nierzadko tragicznych losów malarzy i poetów. Występuje tu również pewien bohater, którego obecności w "Kiki de Montparnasse" najbardziej mi brakowało: "Paryż, miasto rozrywek i przyjemności, w którym cztery piąte mieszkańców umiera ze smutku".


Stwierdzenie "to nie jest komiks", które autor zawarł we wstępie, działa na publicystę związanego z tym medium jak płachta na byka. Oczywiście odżegnanie się Pajaka od komiksu może wydawać się zachowawcze, ale trafniejszą diagnozą będzie chyba stwierdzenie, że próbuje dla siebie znaleźć niszę (no cóż, we Francji tworzenie komiksu może nie być dostatecznie oryginalnym zajęciem dla artysty). Faktycznie, nie sposób jego twórczości odmówić oryginalności i polotu. Osobiście czuję jednak w jego deklaracji pewną niekonsekwencję, bo nie zaprzecza nigdzie temu, że napisał książkę -  a formule "Smutku Miłości" jest jednak bliżej do komiksu, niż do literatury. Pozornie sekwencyjności niewiele tu znajdziemy - z drugiej jednak strony, gdy jeden po drugim cytuje abstrakcyjne obrazy Mondrianiego i dopełnia je komentarzem w dolnej części planszy, mamy wrażenie niesamowitej płynności narracyjnej. Snując opowieść i zestawiając ją z portretami przypadkowych osób, osiąga spójność i utrzymuje znakomity rytm. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że dla niego owo połączenie tekstu z obrazem wydaje się niezwykle naturalne - tak naturalne, jak dla twórcy komiksu.



Na przekór deklaracjom Pajaka, jego nonszalancki nie-komiks pozwala patrzeć na medium przez inny pryzmat. Przykładowo, zestawienie jego twórczości z "Podejdź Bliżej", wydanym niedawno przez Centralę debiutem niemieckiej artystki Line Hoven, uwypukla potencjał, jaki kryje się w jej pomysłach na opowiadanie obrazem. Pokazuje, ile jeszcze można wykrzesać z narracji prowadzonej za pomocą archiwalnych zdjęć, dokumentów, martwej natury. Co prawda w tzw. komiksie eksperymentalnym nie takie rzeczy się robi, ale dziś, w kontekście nieszczęsnych dyskusji o story-arcie, niegdyś niezauważona przez publicystykę książka Pajaka jawi mi się jako rzecz szczególnie godna uwagi. Bo jeśli zignorujemy protesty twórcy i rozpatrzymy "Smutek miłości" jako komiks, to otrzymamy przykład artysty, który odżegnując się od charakterystycznych dla medium sposobów narracji tworzy coś (przynajmniej pozornie) świeżego, interesującego, a na poziomie formalnym pozbawionego bełkotu, który cechuje wiele quasi-komiksowych prac tworzonych przez ludzi nie zaznajomionych z tą dziedziną. To rodzaj opowieści graficznej która mimo tego, że nie mogła by funkcjonować w przestrzeni galeryjnej, ma w końcu szansę trafić w gusta obu środowisk, których bratanie postulował w swojej książce Sebastian Frąckiewicz - komiksowego i miłośników sztuki. Bo w gusta czytelników tzw. "dobrej literatury" najwyraźniej nie trafił - a to, czy jest to komiks, sorry-art, czy literatura jest w tym przypadku naprawdę sprawą drugorzędną. 


piątek, 9 listopada 2012

Grzegorz Bojanek - Remaining Sounds (2012)



Dowodzony przez Grzegorza Bojanka Etalabel wydał w tym roku kilka znakomitych pozycji, a do tego wszystko wskazuje na to, że on sam w nowy rok wejdzie z dwoma nowymi albumami firmowanymi swoim nazwiskiem - co ciekawe, obydwa wydają stajnie zza oceanu. Pierwsza z nich, "Remaining Sounds", wypuszczona kilka miesięcy temu przez amerykańską wytwórnię Dynamophone, gości w moich głośnikach już od dłuższego czasu. Trzeba przyznać, że czas jest jej sprzymierzeńcem, bo wcale nie mam ochoty przestać jej słuchać.

Dźwięki otwierające album przywodzą na myśl legendarną płytę "Substrata" Biosphere, lub soundtrack z "Thing" stworzony przez Carpentera i Morricone. Jednak jest to tylko pierwsze i mylne wrażenie, bo "Remaining Sounds" oferuje nam zupełnie inny wachlarz dźwięków i emocji. Melancholijny kolaż fieldrecordingów, analogowych trzasków i szumów, mieszający się z dźwiękami gitary akustycznej,  instrumentami dętymi (lub czymś co tak brzmi) a nawet odgłosami przyborów kuchennych (to nie żart), przenosi nas raczej w ciepłe, bezpieczne miejsca. To muzyka wnętrza, z którego obserwujemy padający za oknem deszcz. Nie panuje tu klaustrofobia, a przytulność. Barwa brzmienia potęguje ten efekt. Masteringiem zajął się Krzysztof Orluk, którego poczynania na tym polu cenię i obserwuję od dłuższego czasu. Muszę przyznać, że z materiałem zawartym na "Remaining Sounds" skonstruowane przez niego urządzenie do analogowej obróbki dźwięku zgrało się jak dotąd najlepiej. Ten album potrzebował ocieplonego, lampowego brzmienia.

Lubię spędzać czas z płytami Grzegorza Bojanka. Nie są to może wybitne prace, ale autor bardzo dobrze rozumie płaszczyznę po której się porusza. To sprawia, że jego nagrania stają się synonimem tego, co może dać słuchaczowi ambient. Mimo pojawiających się na "Remaining Sounds" niecodziennych źródeł dźwięku nie jest to "muzyka eksperymentalna" - to kreacja w pełni świadoma swojej konwencji . Przy tym to tak dobry, treściwy album, że mimo tego, że mamy do czynienia z muzyką tła, to nie jest to twórczość która mogła by być bezosobowym, filmowym soundtrackiem. "Remaining Sounds" to twór, który musi funkcjonować samodzielnie.