wtorek, 26 lipca 2011

Margines #2 - The March of Brian Boru

Dziwnym trafem - mimo, że z tego co wiem czytelnicy raczej nie odczytali związku tego wpisu z Yukio Mishimą - świetnie wpasowałem się Marginesem #1 w bieżące wydarzenia na świecie. Następna cześć miała być o Batmanie, ale z racji tego, że to o czym pisałem za pierwszym razem to dość aktualny, i przede wszystkim pozakomiksowy temat, to niedługo kilka szczap do pieca dorzucę...


Tymczasem, z dedykacją dla Andersa Behring Breivika:


czwartek, 21 lipca 2011

Uzumaki - Spirala - Junji Ito

Komiks do recenzji podesłało wydawnictwo JPF. Bardzo dziękuję.


Nie jestem fanem ani mangi, ani azjatyckiego horroru. Niewiele o nich wiem. Na szczęście pisząc o "Spirali" wcale nie muszę się taką wiedzą posiłkować. Szukając odniesienia najprościej jest mi wskazać po prostu na wczesną, fizjologiczną część filmografii Cronenberga - więc jeśli o estetykę idzie, z komiksowych skojarzeń poniekąd trafne będzie nazwisko Charlesa Burnsa. Przyjdzie mi też z pomocą odwołanie do Lyncha i jednego z największych arcydzieł telewizji XX wieku - serialu "Twin Peaks". Fani japońskiej popkultury zapewne wskażą jeszcze serię gier "Silent Hill". Pomysł opiera się na bardzo podobnych wzorcach: to umieszczona w prowincjonalnym miasteczku parada dziwności, niepokoju i obrzydliwości...

CZYTAJ DALEJ NA KOLOROWYCH ZESZYTACH>>>

sobota, 16 lipca 2011

Margines #1 - Death And Night And Blood

Z racji tego, że Arkham powoli robi się wyrzutnią do innych stron, postanowiłem zadbać o jakiś stały, przynależny do niego cykl. Dostaniecie więc co jakiś czas trochę pseudofilozofii, blogowego ekshibicjonizmu i notatek z marginesów tego całego bajzlu.


Druga w nocy. Próbuję pisać o drugim zbiorczym tomie jednej z ważniejszych współczesnych serii komiksowych - Berlin: Miasto dymu. Na uszach mam słuchawki, a w nich pobrzmiewa mająca mnie wprowadzić w odpowiedni nastrój płyta Towering Inferno - Kadish.

Minął prawie rok, odkąd rzuciłem palenie, mimo to w tej chwili cholernie chce mi się palić. Tym bardziej, że w owym komiksie wszyscy jarają jak smoki. "Dzięki Bogu za tani tytoń..." stwierdza na kartach komiksu jedna z postaci. Gdy chwilę później jem coś w kuchni uświadamiam sobie, że ja również żyję w nieciekawych czasach. Nie mam pracy, ale dzięki Bogu mam co jeść. Gdy ostatnio gadałem z Tomem Bardamu mówił mi, że śmierć z głodu w naszych czasach i w naszym kręgu kulturowym nie istnieje... "martwi mnie bardziej fakt, że nie można pić w przytułkach", dodał po chwili.

Zastanawiające, że Lutes - autor Berlina - nie wykorzystuje (jeszcze) analogii tamtego okresu do czasów chrystusowych, gdy za każdym rogiem stał inny prorok oferujący jedyną słuszną alternatywę. Niemniej jest to oczywiste i bardzo widoczne - przemawiają na wiecach i parkach, każdy z nich oferuje zbawienie narodu niemieckiego. Nasze czasy są jednak inne. Jesteśmy w większości całkowicie spacyfikowani przez innych bogów i innych proroków - technologie, cywilizacje, czy co tam chcecie. Teraz pono przewroty państwowe wywołuje Facebook. Windows i Google przeprogramowało nam mózgi. Jak tak teraz o tym myślę... Wszyscy ci fanatycy poprzedniej ery mieli rację. Wszyscy. Od Teodora Kaczyńskiego po księży intuicyjnie personifikujących to COŚ jako zło i twierdzących że "rock and roll to diabeł, który zabierze duszę waszym dzieciom". No i zabrał...


środa, 13 lipca 2011

Berlin #2: Miasto Dymu - Jason Lutes

Komiks do recenzji podesłało wydawnictwo Kultura Gniewu. Bardzo dziękuję.


Od mojego pierwszego spotkania z Berlinem minęły jakieś trzy lata. Przeczytałem w tym czasie masę pełnych zachwytu "środowiskowych" recenzji. Żadna z nich nie uświadomiła mi, co takiego genialnego kryje się w tym komiksie. Dopiero znaleziony jakiś czas temu na Kopcu Kreta tekst Joanny Janowicz faktycznie wskazał mi kilka ciekawych rzeczy, których ja nie dostrzegłem w komiksie Lutesa. Traf chciał, że natknięcie się na tę recenzję zbiegło się z premierą drugiego albumu pod tytułem. "Miasto dymu". To była dobra okazja do powtórki pierwszego tomu i zweryfikowania swojego osądu na jego temat.


CZYTAJ DALEJ NA KOLOROWYCH ZESZYTACH>>>


KUP


TEGO KOMIKSU NIE KUPISZ W EMPIKU!


niedziela, 10 lipca 2011

Arkham Gallery #3 Maciej Czapiewski - Czarny Pan

Egzemplarz recenzencki kupiłem sobie sam. O tutaj --> klik

Ciszę w eterze przerywa paczka z komiksem i dedykacją od Macieja Czapiewskiego, która przyszła do mnie przedwczoraj. Mam cichą nadzieję, że ten cykl na stałe zagości na naszych łamach i że za jakiś czas będzie można z tymi rysunkami coś więcej zrobić. Kilka osób - nawet spoza "komiksowa" (brzydkiego słowa mnie koledzy nauczyli) już się zdeklarowało, że chcą coś narysować dla Arkham. Ja nie jestem Was w stanie wszystkich zaleźć i wszystkich poprosić, więc jeśli ktoś ma aspiracje, by zmierzyć się ze stylistyką lovecraftowską, bądź po prostu lubi tego bloga i chce nam zadedykować rysunek, to zapraszam. Kontakt do mnie znajdziecie po prawej.


Gdy przeglądałem digart Macka, zdawało mi się, że spotkanie z mitologią HPL'a będzie dla niego dużo bardziej naturalne niż dla Mei. Okazało się, że i on zapewne zdawał sobie z tego sprawę, bo sam sobie podniósł poprzeczkę i postanowił wybrać technikę malarską:




Napracował się bardzo, Cthulhu wyszedł świetny. Ale według mnie autor dużo bardziej sprawdza się w formach stricte komiksowych, popatrzcie tylko na fragmenty jego debiutanckiego albumu Czarny Pan :



(kliknij aby powiększyć)

Po Mei to kolejny "młody zdolny", o którego pracy kilka słów chciałbym napisać. Edyta jest bardziej szalona, i stąd w jej komiksie nawał niedociągnięć fabularnych, za to Maciek, świadom swych ograniczeń, opowiada krótką, prostą historię. Lecz na tej spójności zalety scenariusza się kończą bo czy coś z niego wynika czy nie, to już osobna sprawa... dobrze wiem, że mamy do czynienia z typową zinkową wprawką, która ma rozwinąć jego warsztat, a w tym kontekście nie można jej wiele zarzucić.

Gdy myślę o stronie formalnej: graficznej i narracyjnej, cisną mi się na klawiaturę same pochwały. Kierunek, w którym podąża Maciek, jest w według mnie mądry i słuszny. W kadrowaniu pilnuje, by zachować zasady kompozycji malarskiej czy fotografii, stara się też nie łamać filmowej osi akcji (o ile wie co to jest - jeśli nie wie i instynkt mu to podpowiada, to też bardzo dobrze). To rzeczy może nie do końca wymagane i potrzebne w komiksie, ale dzięki temu, gdy nauczy się tym wszystkim bardzo dobrze posługiwać, w przyszłości będzie mógł świadomie się od tego oddalać i tworzyć z jednej strony bardziej przemyślane, z drugiej dużo bardziej awangardowe twory.

O ile Mei przydałby się ktoś, kto utrzymałby ja w ryzach, to Maciek potrzebuje kogoś, kto napisze mu dłuższy, bardziej rozbudowany i frapujący scenariusz. Jego debiutancki albumik potwierdza, że jest gotowy na takie wyzwanie.


KUP !
(Tylko 5 zł!)

czwartek, 7 lipca 2011

Jeżyk we mgle (1975)

Mała przerwa w aktualizowaniu bloga nie jest do końca moją winą. W tamtym tygodniu po prostu nie miałem czasu, a teraz opóźnienia są związane z ... opóźnieniami ( jak na polskiej kolei - opóźnienie może się zmniejszyć albo zwiększyć :). W każdym razie daje znak życia i zapraszam na seans klasyki animacji rosyjskiej: Jeżyk we mgle autorstw Yuriya Norshteyna Jurija Norsztejna.