poniedziałek, 17 lutego 2014

Tales From The Hard Side - "Gotham Central" Greg Rucka/Ed Brubaker






W ostatnich latach zestawianie mainstreamowych serii komiksowych dla dorosłych z serialami produkowanymi przez HBO weszło na stałe do warsztatu recenzenta komiksowego. Owo porównanie, mimo że nadużywane, to często bywa niezwykle trafne. Idąc dalej tym tropem możemy pokusić się o stwierdzenie, że w kulturze amerykańskiej seriale zajęły dziś miejsce należne jeszcze niedawno komiksom dla dorosłych. Przełom, jaki nastąpił w zeszłej dekadzie w tym rodzaju telewizyjnej rozrywki, możemy  zestawić z przemianami, jakie dotknęły medium komiksowe w latach osiemdziesiątych. W opowieściach wywodzących się z nurtów zapoczątkowanych przez Vertigo, podobnie jak w przypadku współczesnych seriali, nie do końca chodziło o wartości artystyczne, a o opowiadanie rozbudowanych, wielowątkowych, dojrzałych historii. Jednak dzięki zatrudnieniu utalentowanych scenarzystów, którym pozostawiono dużą swobodę twórczą - tym samym pozwalając przekraczać granice związane z charakterystyczną dla obu mediów zaostrzoną cenzurą - wytworzyła się swoista nowa jakość. Skutkiem tego w obu dziedzinach, kojarzonych przecież z masową, niezobowiązującą rozrywką, zaczęły powstawać dzieła stricte autorskie. Rozpatrując sprawę na poziomie konstruowania tego typu cykli możemy nawet dojść do wniosku, że współczesnym serialom telewizyjnym bliżej jest do komiksów niż do filmów fabularnych. Zarówno w pierwszych jak i drugich wątek przewodni ciągnie się przez wiele odcinków, ale dramaturgia budowana jest w obrębie jednego epizodu.

W ubiegłym sezonie w amerykańskiej telewizji pojawił się cykl o Green Arrow - klasycznej komiksowej postaci z uniwersum DC. Marvel również nie pozostał bierny i wystartował z serialem  „Agenci T.A.R.C.Z.Y” nawiązującym do kinowego przeboju „Avengers”. Jako że na konwencję superhero jest dziś spora koniunktura, to sądzę, że niedługo takich produkcji zacznie pojawiać się znacznie więcej. Cieszy mnie to, bo format serialu telewizyjnego pozwala rozbudować fabułę i położyć nacisk na wiele aspektów, które w filmie kinowym muszą zostać pominięte. Wyobrażając sobie jak mógłby wyglądać idealny twór tego typu, warto zwrócić uwagę na tytuł stojący niejako pomiędzy tymi dwoma mediami, na komiksowy serial policyjny osadzony w uniwersum Batmana: "Gotham Central".

*

Opowieść o posterunku policji w mieście strzeżonym przez Batmana była autorskim pomysłem dwóch mistrzów współczesnego komiksu kryminalnego, Grega Rucki i Eda Brubakera. W branży to obecnie duże nazwiska. Obaj twórcy, ślepo wręcz zapatrzeni w noir, od lat tworzą - z jeden strony klasyczne, będące hołdem dla czarnego kryminału, z drugiej cały czas świeże - przekonujące historie w tym nurcie. Czterdziestoczęściową serię najprościej będzie opisać jako klasyczny serial kryminalny, na pierwszy rzut oka mający z komiksem superbohaterskim niewiele wspólnego. Jeśli jednak zaczniemy analizować jego odrębność przez pryzmat zastosowanych w nim konwencji i tego, co wynika z tego miszmaszu, stwierdzimy, że jest naprawdę ważnym i interesującym głosem w gatunku

Zwykli ludzie w uniwersach superbohaterskich są zazwyczaj biernymi, bezradnymi obserwatorami. Nawet przy próbach ich urealistycznienia - takich jak "Marvels" Kurta Busieka i Alexa Rose -  szarzy obywatele, zdający się grać pierwsze skrzypce, są tylko pryzmatem, przez który autorzy spoglądają na superherosów. Twórcy "Gotham Central" wycofali na dalszy plan nie tylko Batmana, ale również charakterystyczne postacie drugoplanowe, jak komisarz Gordon, pozostawiając nas z codziennością gothamskiego posterunku policji. Okres w którym dzieje się seria to czas przemian. Gordon - który zresztą jest ojcem chrzestnym jednostki, bo każdego z jej pracowników wybrał sam - odchodzi na emeryturę, Bullock został zdegradowany za niejasne kontakty ze światem przestępczym i zapija się na śmierć, zaufanie do Mrocznego Rycerza spada, a jego współpraca z policją nie układa się już tak dobrze jak kiedyś.




U samych podstaw pomysłu na serię leży ukazanie specyfiki pracy funkcjonariuszy w wielomilionowej metropolii. Może się wydawać, że łatwe jest życie policjanta w świecie, gdzie nad obywatelami czuwają superbohaterowie. W praktyce wszystko jednak wygląda inaczej. Warto pamiętać, że komiks zaczął powstawać zaledwie dwa lata po zamachach na World Trade Center i wydaje się, że może to być jednym z kluczy do odczytywania wydźwięku tych opowieści. Na pewnym poziomie "Gotham Central" jest bowiem hołdem dla anonimowych bohaterów, którzy codziennie bezinteresownie narażają życie. W czterdziestozeszytowej serii Człowiek Nietoperz pojawia się na zaledwie kilkudziesięciu panelach. Częściej obecny jest w rozmowach funkcjonariuszy - i co ciekawe, czasem wręcz zdaje się być źródłem ich problemów. Jedno z fundamentalnych dla komiksów z Batmanem pytań "co było pierwsze: Batman czy świry?" zadawane jest tu kilkakrotnie i to w tragicznych okolicznościach. Twórcy nie chcą dawać łatwych odpowiedzi, jednak nie pozostawiają złudzeń - pełnienie służby w mieście, gdzie po ulicach biegają zamaskowani psychopaci nie należy do przyjemności.  Już od pierwszych zeszytów serii jasne jest, że bohaterowie nie mają wielkiego wyboru i chcąc nie chcąc wchodzą zazwyczaj w sam środek piekła - w czasie rutynowej kontroli natykają się na ukrywającego się superzłoczyńcę, co kończy się tragicznie. Autorzy podkreślają tym samym, że Batman nie jest wszechmocny i wszechobecny. Nawet jego interwencje - choć wydają się nieraz niezbędne - mogą być dyskusyjne, bo zaniżają morale i umniejszają rolę odwalających brudną robotę funkcjonariuszy. Uczuciem często dotykającym gothamskich policjantów jest bezradność, frustracja i bezcelowość ich starań. Nawet jeśli Batman złapie Jokera (którego policjanci wystawili mu na tacy) i umieści w Arkham, to ten pewnikiem niedługo ucieknie i znów ucierpią niewinni. Jak trafnie ujęła sprawę jedna z postaci: "Wszyscy w wydziale wiedzą, że sprawiedliwość nie dosięga zamaskowanych świrów, którzy zabijają gliniarzy." Praca w tych warunkach jest niezwykle stresującym zajęciem, a do tego dochodzą - zdawałoby się prozaiczne, a jednak istotne, jeśli się nie jest ekscentrycznym milionerem - naciski przełożonych, kwestie finansowania jednostki, korupcja i problemy osobiste.

Jednym z najbardziej charakterystycznych wątków serii są losy policjantki o skłonnościach homoseksualnych, która próbuje ukrywać swoją orientację przed kolegami z pracy i rodziną. Tego typu kwestie społeczno-obyczajowe są co prawda tylko tematem pobocznym, jednak zostały też całkiem przekonująco nakreślone, dzięki czemu możemy obserwować, jak czynniki zewnętrzne wpływają na życie i pracę bohaterów. Ze względu na te elementy komiks doczekał się licznych porównań ze słynnym serialem policyjnym „Prawo ulicy”. Mimo iż przesadą byłoby twierdzenie, że „Gotham Central” faktycznie mu dorównuje, to chyba jest to najlepszy trop dla potencjalnego czytelnika, oba bowiem często pokazują pracę policji odartą z fajerwerków. Podobnie jak w „Prawie ulicy”, w komiksie często pojawiają się sceny przesłuchań i żmudnego śledztwa



Warto zaznaczyć, że urealnienie przybrało w tym komiksie specyficzną formę. Twórcy wiedzieli jaki wachlarz możliwości daje uniwersum Batmana i przedstawiają wiele interesujących aspektów, na których zarysowanie niekoniecznie jest miejsce w regularnych seriach sygnowanych znakiem nietoperza. Elementem powtarzającym się kilkakrotnie jest przykładowo specyficzny rynek kolekcjonerski - batrangi pojawiają się na Ebayu, dowody rzeczowe wypływają z policyjnych magazynów i lądują na nielegalnych aukcjach jako pamiątki po superłotrach. Dla scenarzystów interesującym motywem stał się również umiejscowiony na dachu jednostki bat-sygnał. Używanie go przez funkcjonariuszy jest odgórnie zakazane, oficjalne stanowisko policji uznaje Batmana za legendę miejską, a sam reflektor ma być rzekomo używany jako broń psychologiczna zaniżająca morale przestępców.

*

Ze względu na nawarstwienie drobnych, acz istotnych dla budowania świata przedstawionego w policyjnej historii części składowych, "Gotham Central" wniosło dużo do uniwersum Człowieka Nietoperza i pozwoliło inaczej patrzeć na jego mit. Jednak wbrew temu, co mówią niektórzy krytycy i czytelnicy, nie jest to najlepsza seria kryminalna ostatnich lat. Niemniej, Brubaker i Rucka stworzyli komiks ambitny i nie schlebiający gustom przeciętnego odbiorcy superbohaterskiej pulpy. Napisali komiks - co warte podkreślenia - jaki sami zapewne chcieliby przeczytać. Mimo pochwał krytyków i kilku środowiskowych nagród, seria nie była zbyt popularna w formacie zeszytowym i po czterdziestu odcinkach została zawieszona. Jednak wydania zbiorcze cieszą się sporym powodzeniem i "Gotham Central" uchodzi dziś za tytuł, który obowiązkowo musi się znaleźć na półce każdego miłośnika Batmana. To bardzo dobra pozycja i trzeba przyznać, że mimo kilku podobnych prób (jak komiksy o komisarzu Gordonie i dwie uznawane za protoplastów "Gotham Central" miniserie: "Sam i Twitch" oraz "Metropolis S.C.U") żaden superbohaterski komiks nie doczekał się lepszego policyjnego spin-offu.


piątek, 7 lutego 2014

KOMIKS - Subiektywne podsumowanie 2013 roku.

Przepraszam, że tak późno. Ranking sporządziłem jeszcze w tamtym roku, ale lista była częścią wywiadu, który Kuba Oleksak przeprowadzał ze mną w ramach plebiscytu na komiks roku klik. Rozmowa ze mną ukazała się dopiero na zakończenie. Wyniki możecie sprawdzić tutaj: klik

Odwlekanie publikacji tego zestawienia sprawiło, że miałem okazję przeczytać jeszcze kilka zaległych albumów. Nie wpłynęło to jednak w żaden sposób na jego kształt, acz dalej są tytuły, które mam nadzieję jeszcze nadrobić. 



To był bardzo intensywny i dobry rok dla komiksu w Polsce. Więcej o nim mówię we wspomnianej wyżej rozmowie z Kubą. Tak się składa, że był to również znakomity rok dla mnie. Spotkały mnie same zaskoczenia. Najpierw zostałem wyróżniony subiektywnym radarem ligatury, potem zaproponowano mi napisanie wstępu do jednego z najważniejszych współczesnych amerykańskich komiksów: "Kick Ass" autorstwa Marka Millara i Johna Romity Juniora. Nie jestem skromną osobą, ale nawet dla mnie były to wydarzenia, w które trudno mi było uwierzyć... jeśli tylko śnię, to proszę, niech nikt mnie nie budzi, bo będę bardzo, bardzo zły.

Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierają: wydawcom, czytelnikom, redakcjom które umożliwiają mi publikowanie tekstów, mojej rodzinie i przyjaciołom. Dziękuję, że we mnie wierzycie. Mam nadzieję, że Was nie zawiodę.


Dobra, koniec czułości. Komary rypią, przejdźmy do listy.

Jeśli miałbym wskazać wszystkie albumy, które uznałem w tym roku za bardzo wartościowe, musiałbym opisać przynajmniej dwadzieścia, jeśli nie trzydzieści tytułów. Oczywiście i tak oszukiwałem i w rankingu wspominam o kilku innych komiksach, ale drugą dziesiątkę opublikuję pojutrze na fanpage Rękopisu. Niemniej, poniżej znajdziecie listę tych tytułów, które moim zdaniem absolutnie musicie przeczytać.


„Kot Rabina” - Mam bardzo osobisty stosunek do Sfara. Wiele lat temu spotkanie z jego twórczością utwierdziło mnie w przekonaniu, że warto sięgać po komiksy. Dokończenie wydawania jego sztandarowej serii uważam więc za najważniejsze wydarzenie tego roku. To komiks zabawny, a zarazem uduchowiony i mądry, prowadzący nasze myśli w rejony, w które w życiu codziennym rzadko się zapuszczamy... Obok „Składu Głównego” to jeden z moich ulubionych europejskich albumów jakie się w ogóle w Polsce ukazały. Warto dodać, że w tym roku na naszym rynku ukończono wydawanie innej serii Sfara, mianowicie „Profesora Bella”. Jest może trochę bardziej hermetyczna, ale zdecydowanie godna polecenia. Nie nabyłem jeszcze ostatniego tomu, ale rekomenduję w ciemno.



„A nich Cię, Tesla!”- Czegoś tak błyskotliwie opowiedzianego, lekkiego i inteligentnego nie czytałem od bardzo dawna. Powtórzyłem go już trzykrotnie i prawdopodobnie będę do niego wracał jeszcze nie raz. To pierwsza pełnometrażowa praca Świdzińskiego jaką miałem okazję przeczytać. Wcześniej widywałem jego krótkie komiksy w internecie i wiedziałem, że warto zwrócić na niego uwagę. Po lekturze „A nich Cię, Tesla!” automatycznie stał się obok Tadeusza Baranowskiego moim ulubionym polskim twórcą.




„Batman. Długie Halloween” - Są być może ważniejsze komiksy o Batmanie, ale ten osobiście uważam za najlepszy, będący spełnieniem moich mokrych snów o idealnej opowieści o Mrocznym Rycerzu. To komiks mocno zakorzeniony w tradycji niemieckiego ekspresjonizmu i filmu noir, szczególnie w twórczości Fritza Langa: „M - Morderca” i „The Big Heat” (to zaskakujące, jak ważny jest ten tytuł dla mitologii Batmana - zachęcam do seansu). To też opowieść zbierająca w sobie wiele elementów fabularnych, które przesiąkły do współczesnego filmowego mitu o Mrocznym Rycerzu - jego echa pobrzmiewają w trylogii Nolana, ale też w mocno nawiązującym do Batmana brytyjskim serialu „Luther”. Niektórzy zarzucają „Długiemu Halloween” pewne uproszczenia, przywary gatunkowe, ale mi to absolutnie nie przeszkadza. Kupuję go z pełnym dobrodziejstwem inwentarza. Jeśli mielibyście w życiu przeczytać tylko jeden komiks o Batmanie, to niech to będzie ten.

„Zaduszki- Komiks Modan jest świetnym przykładem tego, dlaczego dziś twórcy tak chętnie sięgają po formę powieści graficznej chcąc opowiedzieć historie obyczajowe i autobiograficzne. Jeśli dobrze wyważyć aspekt graficzny i literacki - a Modan ta sztuka się niezwykle udaje - pozwalają mówić o sobie, swoich problemach, bez zbędnej psychoanalizy, usprawiedliwiania się i narcyzmu. Czasem się to sprawdza, czasem nie, ale faktem jest, że fabuła "Zaduszek" ma prawo bytu tylko na kartach komiksu. Nie dlatego, że są tu jakieś nieprzekładalne na inne media formalne zabiegi, a dlatego, że ta intymna - mimo że niepozbawiona goryczy, to w gruncie rzeczy ciepła i zabawna opowieść - przedstawiona jako film zamieniłaby się w „Klan”, a jako powieść w jakieś hermetyczne, lekkie czytadło dla gospodyń domowych. Paradoksalnie, forma komiksu ujmuje tej opowieści kiczu, zbliża ją do czytelnika i chwyta za serce nawet takiego gbura jak ja.



„Maczużnik” - to tytuł, który aż prosi się o to, by wypchnąć go poza getto. Kameralny thriller, ubrany w kostium awangardowego komiksu, powinien spodobać się zarówno miłośnikom Nowej Francuskiej Ekstremy, artystycznego kina, jak i po prostu horroru. To komiks na światowym poziomie, wchodzący w interakcję z czytelnikiem (wklejki uzupełniające narrację - kartki z życzeniami, koperta z listem), intrygujący formalnie i mimo oszczędności scenariusza - bo to zaledwie kilka scen - poruszający. Powinien być wielkim wydarzeniem artystycznym, czego niestety nie zauważyłem. To najlepszy towar eksportowy tego roku. Jeśli Centrala nie wyda go na Wyspach to się na nich obrażę.

 Daniel Gutowski i Michał Rzecznik zostali nominowani do nagrody "Superhiro" w kategorii komiks/książka. Brawa dla Hiro za świetny gust. Zachęcam do głosowania na ten duet: klik

„Gyo - Odór Śmierci” - Jeśli przypatrzeć się zagranicznym zestawieniom najlepszych horrorowych komiksów wszech czasów, to najczęściej pojawiającym się obok Alana Moore'a nazwiskiem jest Junji Ito. W Polsce ludzie regularnie czytający mangi nie mają zapewne z nim problemu, natomiast niektórzy czytelnicy i publicyści związani ze środowiskiem komiksowym podchodzą do niego niepewnie. Najsmutniejsze są wypowiedzi tych, którzy traktują Ito z góry dlatego, że tworzy w obrębie horroru. Ich głosy brzmią niezwykle groteskowo, bo można odnieść wrażenie, że traktują ten gatunek tak, jak niektórzy laicy traktują komiks. Ja osobiście nie mam najmniejszych wątpliwości, że mamy do czynienia z jednym z najwybitniejszych współczesnych twórców komiksowych.



„Na własny koszt” - Powieść graficzna, która budzi w czytelniku sprzeczne uczucia. Z autorem można się nie zgadzać (w wielu kwestiach wręcz powinno się nie zgadzać), ale nie można koło tego komiksu przejść obojętnie. Zadaniem „Na własny koszt” jest bowiem zmuszenie ludzi do myślenia, dostrzeżenie opisanego w nim zjawiska i dyskusji na jego temat. Może nie jest to wybitny komiks, ale niezwykle ważny dla całego nurtu powieści graficznej. Prowokujący i inteligentny. Dobrze, że się u nas ukazał. To świetna odtrutka na egzaltowane powieści graficzne Thompsona. „Na własny koszt” powinien być sprzedawany wraz z nimi w pakiecie. Mam nadzieję, że Leszek Bugajski dostał go tej zimy na Gwiazdkę... choć tak naprawdę powinien dostać rózgę.



„Opowieść Panny Młodej” #1 i #2 - Kaoru Mori posiada niesamowity dar zjednywania sobie czytelników, nawet tych bardzo wybrednych. Historia którą opowiada jest ciepła i wzruszająca, a przy tym w jakiś magiczny sposób udaje jej się nie przekroczyć tej cienkiej granicy, która dzieli te uczucia od ckliwości i infantylizmu. We Francji została wyróżniona Nagrodą Międzypokoleniową (fr. Prix Intergénérations) na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu w Angoulême. Sięgnąć po „Opowieść Panny Młodej” powinni więc wszyscy: zarówno konserwatyści zaczytani w komiksie frankofońskim, miłośnicy historycznych powieści graficznych, jak i ci, którzy w komiksie szukają tylko rozrywki i dobrej historii. Gdybym w podsumowaniu roku kierował się tylko tym co podpowiada mi serce, okrzyknąłbym go najlepszym komiksem 2013 roku.


„Wieże Bois Maury” #1 - Uwielbiam klasyczny europejski komiks. Co prawda najbardziej oczekiwałem "Pasażerów wiatru" Bourgeona, ale czytając „Wieże...” poczułem się w pełni ukontentowany. Już pierwszy tom rozprawia się z wyidealizowaną, romantyczną wizją średniowiecza i eposem rycerskim, traktując tę konwencję trochę tak, jak antywestern traktował klasyczne filmy o Dzikim Zachodzie. Zdążyłem przeczytać dopiero pierwszą część, a podobno następne są jeszcze lepsze. Poprzeczka jest tak wysoko ustawiona, że trudno mi w to uwierzyć.




„Hilda Folk” - Największym talentem Pearsona jest umiejętne łączenie magicznych elementów różnych kultur: od mitologii azjatyckiej po skandynawską. Jego książeczki nie mają jednak na celu oswajania czytelnika z egzotyką, a celebrowanie niezwykłości. Seria o Hildzie Folk nie jest tym rodzajem literatury dziecięcej, który ma ambicje opisywania rzeczywistości, to raczej ten, przez którego pryzmat w przyszłości patrzymy na świat. To jedna z tych książek, które kształtują naszą wrażliwość w dzieciństwie, a potem zostają już z nami na zawsze. Hilda pojawia się w tym zestawieniu symbolicznie. Tak naprawdę warte wyróżnienia są trzy komiksy dla dzieci, które ukazały się w ostatnim kwartale 2013 roku: „Hilda”, „Jaś Ciekawski” i „Bartnik Ignat”. To naprawdę znakomite albumy.