piątek, 27 sierpnia 2010

Kolejna rocznica...


Blog przeżył już tyle zawirowań w moim życiu, że teraz już nie ma szans żeby nie przetrwał. Część mnie, która nazywa się Stig Helmer, też żyje i ma się dobrze. Więc na początek - pierwsza, ale nie ostatnia, melancholijna piosenka w tym wpisie:




Arkham działa już dwa lata. Ostatni rok był dla mnie bardzo miły. Słyszałem dużo pozytywnych opinii, m.in. że to "najlepszy muzyczny blog w Polsce" (opinia oczywiście przesadzona, ale zasłyszana od kilku osób, więc zły pewnikiem nie jest), otarłem się też kilka razy o profesjonalne pisanie o muzyce - ale od jakiegoś czasu znowu nigdzie nie piszę, więc gdyby ktoś miał jakąś ciekawą propozycję to proszę o kontakt : krzysztof.ryszard.wojciechowski@gmail.com . O filmie ostatnio też pisuję już tylko sporadycznie, więc spodziewajcie się niedługo w Arkham stałej rubryki o kinie (przynajmniej raz w miesiącu).

Dziękuję, że czytacie, dziękuję że zaglądacie. Komentujcie więcej, jeśli czujecie się na siłach.

Wiem że regularnie wchodzi tu kilka osób z różnych zakątków świata.
To all my visitors from distant lands : thanks a lot for being my guest in Arkham, hope You like what You find here. I'm not posting in English, since writting in a foreign language takes me too much time, and wears me out completely.

Na koniec garść polecanek...


...CZYTAJCIE!

Po pierwsze, zerkajcie na blog Zacharego :

http://literaturajakiejswiatniewidzi.blogspot.com/

Po drugie, czytajcie Venus + Carnage - swoją drogą, chyba najlepszy popkulturowy blog w Polsce (mówimy o "popkulturze z klasą" ofkors).

http://vallaor-venuscarnage.blogspot.com/

Po trzecie: Zły Dotyk pisze ostatnio do Życia Warszawy, więc gdy będziecie kupować fajki na stolcowym CPNie, to weźcie tę ścierę w ręce i zajrzyjcie do działu z kulturą.


Po czwarte: Translacje Gotham Central która od pewnego czasu możecie znaleźć na blogu grumika.
(znakomity komiks policyjno-kryminalny, który zadowoli wszystkich fanów tego gatunku - szczególnie zachęcam "filmowców")

http://grumisie.blogspot.com/2010/07/gotham-central.html



Po piąte: jutro, tj. 28 sierpnia, jest Światowy Dzień Publicznego Czytania Komiksu. Z tej okazji polskie stowarzyszenie komiksowe szykuje happening związany z podwyższeniem vatu na książki . Jeśli jesteście z Wawy, idźcie tam w moim imieniu - bardzo proszę.

http://www.forum.gildia.pl/index.php?topic=32543.0


Oczywiście w innych miastach można ten dzień świętować w pojedynkę. Ja połączę go z publicznym piciem piwa nad oleśnickimi stawami .ZAPRASZAM!


...SŁUCHAJCIE!




|||1|||

|||2|||

Nowego singla Death in June... bo jest piękny! Wujek Douglas naprawdę zaskakuje - znajdziecie tu dwie delikatne, nastrojowe piosenki śpiewane do akompaniamentu fortepianu. Co prawda nie wchodzą od razu, ale po kilku odsłuchach rozrywają serce. Przywodzą na myśl niektóre songi Tibeta, akustyczną Anne Clark, a nawet Antonego Hegarty. Do tego na okładce Dougie dał zdjęcia z Polska --> klik .

Jeszcze raz Wam dziękuję, że mnie odwiedzacie w Arkham.

Heilige!

środa, 18 sierpnia 2010

Free Rein - Moon Signs Sigh (2009)




Między Moondogiem a Popol Vuh.

Znowu słowa klucze, ale chyba nic więcej dodawać nie muszę. Zainteresowani wiedzą o co chodzi. Korci mnie co by ten zespół porównać do Hala Strana, ale nie dlatego że to podobna muzyka - acz z tej samej półki - tylko dlatego że równie dobrze mogło by to być nagrane 40 lat temu, a mimo wszystko dalej brzmi fascynująco i nie jest okaleczone wtórnością. Karmcie swoje uszy i serca.



Edit: dokładam koncertówke (jednak oprócz brzmienia perkusji i oklasków na końcu, niewiele wskazuje na to że to live) , chyba nawet ciekawsza. Już druga noc mi leci przy tej kapeli. Warto. Szkoda że są kompletnie nieznani, a to co tu widzicie to ripy z CDrów.

FREE REIN: Two Leaves Live (USA 2009)






wtorek, 17 sierpnia 2010

czwartek, 5 sierpnia 2010

Algarnas Tradgard - Framtiden ar ett Svavande Skepp, Forankrat I Forntiden * (1972)



"Przyszłość jest krążącym statkiem, zakotwiczonym w przeszłości" *

Przed wami fantastyczna muzyczna podróż. Podróż od eksperymentalnych floydów (drugie CD
Ummagummy ofkors), przez krautowy trans i smyczkowe drony po skandynawski hop siupowy folk.

Dawno nie miałem tak dobrego psychodelicznego staffu w playerze. Przaśne ludowe melodie funkcjonują tu obok etno-krautowych dronów a folkowe kołysanki obok neurotycznego Kosmische Musik... To bardzo nieprzewidywalna a może nawet niespójna płyta, ale muszę przyznać że bardzo przyjemnie się z nią obcuje. Instrumentarium jest różne różniste, ale podobno najważniejszym generatorem dźwięku było samo studio. Cisną mi się na klawiaturę słowa wytrychy: Hala Strana, Dom, Popol Vuh, Can a nawet Ulver (Kveldssanger), ale to i tak mało by opisać wszystko to co tu znajdziecie. Ta płyta jest jak pierdolony Pegassusowy kartridż 1001in1. Po zarejestrowaniu tego materiału zespół kilka lat koncertował i pono wytworzył w końcu jakiś koncept dla swojej twórczości. W 1974 nagrał drugą płytę która... przeleżała na półce jakieś trzy dekady. Na szczęście wydano ją w 2001. Jaka jest jej zawartość? Jeszcze nie wiem. Boje się psuć sobie smak po tym zajebistym dropsie. Mam już na koncie kilkanaście odsłuchów i mimo że w kolejce do playera, czeka kilka znakomicie zapowiadających się pozycji, za nic nie mogę się od "Framtiden ar..." uwolnić. Jeszcze tylko jeden raz mamusiu! Jeszcze tylko jeden raz... Proszę!

środa, 4 sierpnia 2010

Incognegro - Mat Johnson i Warren Pleece





"Urodziłeś się już czarny i na zawsze pozostaniesz
Choćbyś cały się wybielił, to nikogo nie okłamiesz..."

...śpiewały Baranki Boże o MDŻeju. Incognegro jest dokładnie o tym samym.

Pomysł jest gupi. Opiera się na założeniu, że biały - czarny tzn. Mulat, tfu... wróć! Autor we wstępie wyjaśnia to tak: sam od urodzenia miał skórę dość białą jak na mudźina ( wiadomo, niewolnictwo, gwałty, itd. ... zdarza się), dojrzewał w czasach, gdy afroamerykańskie ruchy wolnościowe bardzo silnie dochodziły do głosu. Z powodu koloru swojej skóry bardzo źle mu się żyło w "kulcie czarnucha". Snuł wtedy z kuzynem - notabene, pół asfaltem, pół żydem - fantazje o tym, że są zamaskowanymi szpiegami, bojownikami w wojnie rasowej - są Incognegro!... No tak, jak wspomniałem, pomysł gupi... Nabiera sensu, gdy zestawimy go z komiksową konwencją i mitologią superbohaterskiej pulpy, gdzie niemal wszyscy herosi są właśnie bojownikami w przebraniu...

Rzecz dzieje się w początkach XX wieku. Nasz bohater pisuje do nowojorskiej czarnej gazety artykuły o bestialskich linczach, na które może wkradać się dzięki swojej niespotykanie białej (jak na czarnucha) skórze.

Poznajemy go w chwili, gdy ledwie uszedł z życiem z jednej z takich imprez i postanawia z tym skończyć. Niestety okazuje się, że nie tak łatwo zrzucić kostium... Los zmusza go, by wyruszył do Tupelo i przyjrzał się sprawie zabójstwa dokonanego przez czarnego na białej kobiecie.

Z pozoru Incognegro wpisuje się idealnie w niemiłą tendencje wtórności komiksu wobec innych tworów kultury. Już sama tematyka przywodzi na myśl In the Heat of the Night, Black Day in Black Rock i wiele innych antyrasistowskich przypowieści o południu Stanów, z tą różnicą, że wątek antyrasistowski jest tu tylko pretekstem do opowiedzenia kryminalnej historii, a nie na odwrót. Co prawda można mu zarzucić, że podtrzymuje stereotypy, ale nie jest to zbyt nachalne, przez co komiks nie denerwuje i nic nie udaje. Brutalność, dynamika, zwroty akcji i świetne dialogi czynią z niego naprawdę zajmującą lekturę. To po prostu dobrze napisany, idealnie wpisujący się we wzorce gatunkowe kryminał.

Niestety, po warstwie graficznej nie możecie się spodziewać zbyt wiele - wręcz ocieka kreskówkowością, a do tego rysownik często robi błędy w proporcjach ludzkiego ciała. Co ciekawe, plany totalne, które mają dodawać tej opowieści dramaturgii, narysowane są znakomicie i idealnie spełniają swoją funkcję. Z tego, co widzę w googlach, Warren Pleece to raczej utalentowany rysownik, szkoda, że rysował Incognegro na odpierdol.

Zabawę psuje też koszmarne tłumaczenie... Tłumacz (Krzysztof Uliszewski) zdaje się być jedyną osobą, którą zasłużyła na lincz. Jego brak pomysłowości i polotu w rzemiośle wprawia mnie w zażenowanie. Wystarczyłaby odrobina słowotwórstwa, albo zabawa z gramatyką, a podkreślenie południowego akcentu białych wypadłoby znacznie lepiej. Mam nadzieję, że to ostatni komiks w jego tłumaczeniu jaki czytam, bo ten koleś się po prostu do tego nie nadaje. Mimo to polecam zakup polskiego wydania, bo na allegro można je nabyć za nieduże pieniądze. To naprawdę świetny komiks na wakacyjną odmułę po tych wszelkich artystyczno/biograficznych cegłach.