czwartek, 20 stycznia 2011

Towering Inferno - Kaddish (1993)




Owy tekst wygrzebałem ze swoich przepastnych notatników. Pisałem go bodaj latem. Miałem się bliżej przyjrzeć temu albumowi - ale z pewnych względów zaprzyjaźnić się z nim nie sposób. W każdym razie warto przypomnieć o jego istnieniu, bo pewnikiem jeśli na Arkham się o nim nie napisze, to wiele osób nigdy się o nim nie dowie.


75 minutowy memoriał dla ofiar Holocaustu. Do sięgnięcia po tę płytę zachęciły mnie porównania do genialnego Different Trains Steve'a Reicha. Szczerze powiedziawszy, nie bardzo rozumiem skąd pomysł by zestawiać tak skrajnie różne dzieła. Oprócz ( poniekąd ) podobnego konceptu, prawie nic tych płyt nie łączy. Za to znajduję duże podobieństwa do późnej twórczości Scotta Walkera - najbliżej temu do soundtracku Pola X i niektórych traum z dualogii Tilt/Drift. Kompozycje z Walkerem bezpośrednio łączy forma, która mimo eklektyzmu ostatecznie wędruje w rejony które umownie nazwijmy industrialem (kto słucha Walkera, ten wie o co chodzi) . Wyczuwalny jest tu też ten bardzo nieprzyjemny ciężar, który nie pozwala mi zwykle wysłuchać Drift do końca. Prawdą jest, że są tu cechy martialu, więc ludzie lubujący się w tego typu dźwiękach powinni być oczarowani, ale nazywanie tego martialem byłoby raczej krzywdzące. Skojarzeń szukałbym też poza pop/kontrkulturą, choćby w awangardowych operach Xenakisa - ale do Different Trains to na pewno nie jest podobne. To bardzo dobra płyta - ale jak pewnie się już domyślacie - nie dla każdego, a wysłuchanie jej nie jest miłym doświadczeniem.

środa, 12 stycznia 2011

Arkham Gallery #1 Laleczki - Maciej Pałka


Egzemplarz recenzencki kupiłem sobie sam. O tutaj -->klik


Od razu mówię - żeby nie być posądzonym o klakierstwo - że z Maćkiem "znamy" się ( w cudzysłowie, bo wszystko sprowadza się do umiarkowanej znajomości internetowej) już całkiem sporo czasu. Nasze gusta muzyczne przecinają się w kilku miejscach - więc siłą rzeczy zagląda na Arkham. W drugą stronę jest inaczej. Ja się polskim współczesnym komiksem niemal nie interesuję*, ale i tak zaglądam na jego bloga(klik), bo jest dla mnie uchylonym oknem na polskie podwórko. Przyznaję też, że mam duży sentyment do tego komiksu - a z dedykacji dla Arkham cieszyłem się jak dziecko. Z recenzją zwlekałem już dobrych kilka miesięcy, bo nie miałem aparatu - a koniecznie chciałem się tym pochwalić:



Laleczki po raz pierwszy wydał autor za własne pieniądze już z pół dekady temu. Niedawno ktoś wpadł na pomysł zrobienia liftingu i wznowienia go w serii Strefa Komiksu. Scenariusz, a raczej scenariusze - bo to kilka połączonych zgrabnie w jedną całość, pisanych przez parę osób nowelek- nie są niczym nadzwyczajnym. Mógłbym tu napisać, że to "komiksowy traktat o kondycji cywilizacji", albo wymyślić inne pompatyczne bzdury, ale tak po prawdzie to tylko postapokaliptyczna chanbara, której klamra prologu i epilogu (strzelam, że dopisana przy remasterowaniu) ma nadać odrobiny głębi. Ot, kawał przyzwoitej pulpy. Nic więcej. Nie śledzę Strefy Komiksu, nie wiem, jaki jest poziom innych publikacji, ale jeśli zbliżony do tego co otrzymałem, to chętnie sprawdzę wybrane pozycje .

(kliknij aby powiększyć)

Jeśli chodzi o rysunki, narrację, opowiadanie obrazem, to nie mam zamiaru kłamać - od czasu pierwszej publikacji komiks się zestarzał, a raczej wypadało by rzec, że Maćka warsztat rozrósł się niepomiernie. Ale nawet jeśli nie znałbym kontekstu, to o Laleczkach nie napisałbym źle. Są tu pewne wpadki, ale mniejsze, niż w wydanym jakiś czas temu, rysowanym za grube pliki dularów Predatorze. Nie będę też ukrywał, że samego Maćka cenię za to, że nikogo nie podrabia i konsekwentnie rozwija swój styl i mimo tego, że napierdala i stara się być coraz lepszym rzemieślnikiem, to dla mnie najbardziej cenny pozostanie jako świadom swych ograniczeń turpista pamiętający epokę zinów, a nie jako rysujący realistycznie wyrobnik. Jestem świadom, że nie mam całkowitego rozeznania w polskim współczesnym komiksie, więc posłużę się bezpiecznym przykładem - gościem od syfiastych Syberyjskich snów, które są zbiorem pt. "co widziałem na zgniłym zachodzie" (to, że większość recenzji tego albumu jest pozytywna, to całkowite kuriozum). Przez cały zbiorczy album tego Ruska nie pojawia się TO COŚ, co można by nazwać rozpoznawalnym stylem. Natomiast prace Maćka aż tym CZYMŚ ociekają. Gdy na nie patrzę, to widzę, że to obskurwiały underground ze Wschodniej Europy i to jest właśnie fajne, że to widać. To jest siłą tego komiksu.






*
Jasne, że rzadziej sięgam po polski komiks z braku kasy - ale czasem, gdy zdarza mi się czytać fora komiksowe, to zaczynam sobie zdawać sprawę, że całkiem świadomie próbuję się odcinać, bo widzę w nim wiele kumoterstwa i ludzi z którymi, dla higieny emocjonalnej , wolałbym nie mieć do czynienia.

poniedziałek, 3 stycznia 2011

2010



Z jednej strony moja lista jest subiektywna, a z drugiej - gdy patrzę na listy niektórych portali, na których znajdują się takie pozycje jak nowy ewidentnie kiepski Antek, czy zaledwie dobry Grinderman 2 ( w jednym miejscu z maksymalną oceną - jakby to nie wiadomo jaka płyta była) , to mam wrażenie że... a chuj z nimi! nieważne! Przede wszystkim życzę Wam zajebistego, pełnego muzycznych znalezisk nowego roku. Przed Wami lista 8 płyt, które ukazały się w 2010 i których moim zdaniem powinniście posłuchać. O niektórych czytaliście już w Arkham - o niektórych nie. Największą siłą tego spisu jest to, że składa się z moich obserwacji tego co się działo w muzyce - a ja, jak wiadomo grasuje raczej na rzadziej uczęszczanych ścieżkach stumilowego lasu .

=1=

Xasthur - Portal of Sorrow



Portal of Sorrow to zdecydowanie moje tegoroczne numero uno, a do tego jedna z najlepszych płyt dekady. To, że ludzie wciąż jeszcze nie rozumieją muzyki Xasthur, to już nie moja wina. Oceny i wypowiedzi recenzentów, które znalazłem w necie, są wręcz skandaliczne - narzekanie na realizację i marudzenie, że ten album jest nudny (chowa twarz w dłoniach), zakrawają na żart.



=2=


Current 93 - Haunted Waves, Moving Graves


Płyta, podobnie jak Omega, promująca sprzedaż wspaniałych toreb na kartofle z logo C93. Spędziłem z nią zdecydowanie więcej czasu niż z jej piosenkową koleżanką (Recenzja klik), stąd to Waves pojawia się w topie.


=3=

Blood Axis - Born Again



Od razu mówię - to nie sympatia do Blood Axis pcha tę płytę tak wysoko w rankingu. Dalej uważam, że Majkel powinien sobie darować te kaskaderki lingwistyczne (brzmi jak Tony Clifton śpiewający po niemiecku), nie mniej słuchałem jej przed chwilą i niebezpiecznie skoczył mi wskaźnik adrenaliny i endorfin. Enjoy the Violence!


=4=

Gil Scott-Heron - I'm New Here



 
Fakt, że taka ilość czarnych wylądowała w moim playerze jest zastanawiający - Gonjasufi, Jolly boys, Heron. Do topu wybrałem Herona - bo czuję do niego chyba największą sympatię (a w ogóle to myślałem, że on już dawno nie żyje). Jego parafrazy Johnsona i Callahana to mistrzostwo świata. Żeby było śmieszniej, to ta płyta ma na pewnej płaszczyźnie dużo wspólnego z Blood Axis... i to nie tylko w kategoriach powrotu po latach.


=5=

We Are Only Riders - Jeffrey Lee Sessions Projects Pierce



Zajrzyjcie do próbek - na tej płycie znajduje się moja piosenka roku. We Are Only Riders to fenomenalny konceptskładak i zdecydowanie coś więcej niż tribute. Jeśli chodzi o wartość, to coś podobnego do obecnego w ubiegłorocznym topie This Immortal Coil. W składzie między innymi Lanegan, Edwards, Cave... Fanem Gun Club co prawda jeszcze nie zostałem, ale wszystko przede mną .

=6=

Draugadróttinn - Where the Sea Gives Up Its Dead




Śliczny, całuśny postrock udający black metal. Draugadróttinn jest bardzo mało znane, dlatego postanowiłem zasygnalizować istnienie tej płyty i wrzucić ją do topu zamiast Agallocha. Niewiele więcej mogę zrobić, żeby ocalić tę płytę od zapomnienia. A wygląda na to, że taki los ją czeka.




=7=

Bill Callahan - Rough Travel For A Rare Thing



Znakomity, bardzo, bardzo kameralny koncert. Zastanawiałem się przez chwilę, czy go tu umieszczać, bo był zarejestrowany w 2007, a wydany w 2010. Ale skoro ludzie czasem w rankingach podają jakieś wykopki Milesa Dejwisa, to ja mogę Callahana. Wydany tylko na winylu, ale mp3 latajo po sieci. Warto poszukać.


=8=

Tor Lundvall - Ghost Years



Podobne wątpliwości miałem co do tej retrospektywy Lundvalla - zbiór utworów ze składanek, singli itd - ale to tak spójna rzecz, że bez problemu może funkcjonować jako album. Do tego to bardzo ciekawe spojrzenie na jego muzykę, bo skupiające się głównie na piosence. Twórczość Lundvalla zawsze była ciepła i uduchowiona, ale tu zawiesista mgiełka zamienia się ostatecznie w substancję stałą. Po płytę powinni sięgnąć szczególnie słuchacze nienaumiani słuchania, dla których muzyka Lundvalla była zbyt ambientowa, zbyt eteryczna. Podana w ten sposób staje się bardzo przystępna, co czyni z niej niesamowity materiał na muzyczny prezent dla osoby w każdym wieku.

niedziela, 2 stycznia 2011