Jeszcze nie wspominałem o tym na Arkham, ale w tym roku bezsprzecznie rządzą mudźina. Najpierw był znakomity powrót Herona, potem był Gonjasufi, a teraz jeszcze Jolly Boys. I to wszystko przebija się bez problemu do głównego nurtu! Biorąc pod uwagę to, że z własnej woli mainstreamu niemal nie słucham, a tych płyt słuchałem bardzo dużo (swoją drogą z wielką przyjemnością i jeszcze nie raz do nich wrócę), zaczynam myśleć, że dzieje się coś niedobrego... Czarny papież już jest. To nie jest śmieszne. Może w 2012 naprawdę koniec świata? Tylko kiedy dokładnie? Może nie warto budować tych autostrad na EURO 2012?
Zacznijmy od początku. Mento to jamajski folk, który jest matką i ojcem chrzestnym ska, reggae i pochodnych... Instrumentarium jest strikte folkowe - banjo, gitara akustyczna, ale występują tu też rzeczy pokroju mirumbly i tworzone domowym sumptem wynalazki, chrzczone tak wymyślnie, że Bogusław Kaczyński (nie, nie ma trzeciego - mówię o tym pedrylu od opery) wstydziłby się wypowiedzieć ich nazwy na antenie. Co ciekawe, w starszych nagraniach dostrzegłem dominację banjo... Natomiast Jolly Boys to jeden z najsłynniejszych zespołów obracających się w tej stylistyce. Z tego co czytam, to kapela ma co prawda przeszłość w szołbiznesie (istnieją ponad 50 lat), ale obecny skład to goście którzy zabawiają zagramanicznych krezusów nagrywających w słynnym studio Gee Jam (No doubt , Gorilaz np).
(Blue Monday)
Nie ma co ukrywać - The Jolly Boys to objawienie - niestety, raczej stali się medialnym produktem, a nie wydarzeniem artystycznym. Szkoda. Wina w tym głównie producentów, którzy kazali im śpiewać standardy pokroju Perfect Day Lou Reeda, Passenger Iggy Popa, Blue Monday New Order, Golden Brown Strenglersów. Trzeba jednak przyznać tymże producentom trochę racji, bo piosenki, których z zasady coverować nie wypada, wzięte na warsztat przez Jolly Boys brzmią bardzo autentycznie - jednak okropnie dużo tracą na plastikowym, przeprodukowanym studyjnym wykonaniu. Poza tym, wystarczyłoby zapewne poprosić, a panowie z Jolly Boys zaiwanili by nam na tych swoich domowej roboty harmoszkach takie jamajskie Celiny (w których Czarny Ziutek jest naprawdę czarny) że byśmy z kapci wyskoczyli. Gdy patrzy się na tych panów, od razu myśli się o Buena Vista Social Club, niestety, wokół Jolly Boys zebrało się zbyt dużo biznesmenów, a za mało pasjonatów. Ich sukces będzie pyrrusowym zwycięstwem, bo nie było przy nim dobrego akuszera, jakim był Wim Wenders dla Buena Vista... Jollly Boysom - patrząc z punktu wartości artystycznej - nie trza było gogusiów z Londynu, trza było kogoś kto postawi sprzęt nagrywający, da browara i powie "graj cyganie jednooki"! To by starczyło. Ale oczywiście nie starczy hemoroidowym dupskom z Londynu... Jolly Boys dali sie od razu popsuć. Widać to głównie po ubraniach, sztucznym, karykaturalnym zachowaniu i tym, że Albert Minott (wokalista) opierdolił wąchala. Słychać natomiast w tym, że to już raczej po prostu reggae i to mocno przeprodukowane (bity, perkusja, bleee - jednym słowem słychać, że Ricka Rubina to tam w studio nie było)... Szkoda mi ich. Największym rozczarowaniem będzie dla nich moment, gdy brutalnie odczują, że są dla tych wszystkich ludzi po prostu dziwolągami grającymi przebojasy.
Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki nim masy (w tym ja) dowiedziały się, co to jest Mento. Teraz pozostaje tylko dobrze pogrzebać.
(solowy występ Alberta Minotta w Londynie)
(Klip promujący płyte - cover Amy Winehouse)
(Perfect Day - występ TV )
ZACHĘCAM DO SZPERANIA ZA LAJVAMI NA WŁASNĄ RĘKĘ - BO JAK WSPOMNIAŁEM ONE SĄ NAJCIEKAWSZE.
próbka
W studiu najlepiej wg mnie wyszedł Blue Mondey
Mento not Mori
(napis na przystanku tramwajowym w Kingston )
(napis na przystanku tramwajowym w Kingston )
Zacznijmy od początku. Mento to jamajski folk, który jest matką i ojcem chrzestnym ska, reggae i pochodnych... Instrumentarium jest strikte folkowe - banjo, gitara akustyczna, ale występują tu też rzeczy pokroju mirumbly i tworzone domowym sumptem wynalazki, chrzczone tak wymyślnie, że Bogusław Kaczyński (nie, nie ma trzeciego - mówię o tym pedrylu od opery) wstydziłby się wypowiedzieć ich nazwy na antenie. Co ciekawe, w starszych nagraniach dostrzegłem dominację banjo... Natomiast Jolly Boys to jeden z najsłynniejszych zespołów obracających się w tej stylistyce. Z tego co czytam, to kapela ma co prawda przeszłość w szołbiznesie (istnieją ponad 50 lat), ale obecny skład to goście którzy zabawiają zagramanicznych krezusów nagrywających w słynnym studio Gee Jam (No doubt , Gorilaz np).
(Blue Monday)
Ja jestem pasażerem, mam zęby jak nity - co drugi to zgnity...
Nie ma co ukrywać - The Jolly Boys to objawienie - niestety, raczej stali się medialnym produktem, a nie wydarzeniem artystycznym. Szkoda. Wina w tym głównie producentów, którzy kazali im śpiewać standardy pokroju Perfect Day Lou Reeda, Passenger Iggy Popa, Blue Monday New Order, Golden Brown Strenglersów. Trzeba jednak przyznać tymże producentom trochę racji, bo piosenki, których z zasady coverować nie wypada, wzięte na warsztat przez Jolly Boys brzmią bardzo autentycznie - jednak okropnie dużo tracą na plastikowym, przeprodukowanym studyjnym wykonaniu. Poza tym, wystarczyłoby zapewne poprosić, a panowie z Jolly Boys zaiwanili by nam na tych swoich domowej roboty harmoszkach takie jamajskie Celiny (w których Czarny Ziutek jest naprawdę czarny) że byśmy z kapci wyskoczyli. Gdy patrzy się na tych panów, od razu myśli się o Buena Vista Social Club, niestety, wokół Jolly Boys zebrało się zbyt dużo biznesmenów, a za mało pasjonatów. Ich sukces będzie pyrrusowym zwycięstwem, bo nie było przy nim dobrego akuszera, jakim był Wim Wenders dla Buena Vista... Jollly Boysom - patrząc z punktu wartości artystycznej - nie trza było gogusiów z Londynu, trza było kogoś kto postawi sprzęt nagrywający, da browara i powie "graj cyganie jednooki"! To by starczyło. Ale oczywiście nie starczy hemoroidowym dupskom z Londynu... Jolly Boys dali sie od razu popsuć. Widać to głównie po ubraniach, sztucznym, karykaturalnym zachowaniu i tym, że Albert Minott (wokalista) opierdolił wąchala. Słychać natomiast w tym, że to już raczej po prostu reggae i to mocno przeprodukowane (bity, perkusja, bleee - jednym słowem słychać, że Ricka Rubina to tam w studio nie było)... Szkoda mi ich. Największym rozczarowaniem będzie dla nich moment, gdy brutalnie odczują, że są dla tych wszystkich ludzi po prostu dziwolągami grającymi przebojasy.
Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki nim masy (w tym ja) dowiedziały się, co to jest Mento. Teraz pozostaje tylko dobrze pogrzebać.
(solowy występ Alberta Minotta w Londynie)
(Klip promujący płyte - cover Amy Winehouse)
(Perfect Day - występ TV )
ZACHĘCAM DO SZPERANIA ZA LAJVAMI NA WŁASNĄ RĘKĘ - BO JAK WSPOMNIAŁEM ONE SĄ NAJCIEKAWSZE.
próbka
W studiu najlepiej wg mnie wyszedł Blue Mondey
1 komentarz:
Dziwna sprawa, miałem niedawno podobną rozkminę i wyszło mi, że w ogóle czarnuchów nie słucham. Rasistą się staję czy co?
Prześlij komentarz