poniedziałek, 23 października 2017

Kaznodzieja tom 2

Tekst pierwotnie ukazał się na łamach Wirtualnej Polski. 

 

Na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi Egmont otrzymał statuetkę w kategorii wydawnictwa roku. Bardzo słusznie, bo od dłuższego czasu oficyna rozpieszcza czytelników. Katalog Egmontu poszerza się cały czas o nowe, znakomite komiksy, a do tego dbają by do księgarni trafiały wznowienia dawno wyczerpanych pozycji, które stają się ukoronowaniem ich oferty. Takim tytułem jest właśnie "Kaznodzieja". 

W niebie źle się dzieje. Pewnego dnia Bóg po prostu odszedł. Zszedł na ziemię, oddalił się w niewiadomym kierunku i ślad po nim zaginął, przy czym zostawił w Królestwie niebieskim niezły syf. Powodem jego odejścia było najprawdopodobniej pojawienie się przedziwnego tworu, narodzonego po romansie anioła z demonem - Genezis. Istota ta z hukiem spadła na ziemię i ukryła się w ciele pewnego kaznodziei z małego teksańskiego miasteczka, tym samym dając mu boską moc. Ów duchowny, Jesse Custer wraz ze swoją byłą dziewczyną Tulip i irlandzkim wampirem Cassidym, wyruszają na poszukiwanie Stwórcy. Przyświeca im jeden cel: złapać Boga za jaja i zadać mu kilka istotnych pytań.  



Trzeba przyznać, że "Kaznodzieja" to bardzo wciągająca opowieść, ale przy tym ze wszech miar obrazoburcza i ostra jak papryczka chilli. Zresztą to kulinarne porównanie wydaje mi się bardzo trafne, bo komiks ten tak jak pikantne dania - nie jest dla każdego. Ennis mocno pogrywa sobie z religią chrześcijańską, nie szczędzi czytelnikowi wulgarnego języka i obrazoburczych scen. Odważnie miesza gatunki: od komedii, opowieści drogi przez horror, kryminał a nawet western. Główni bohaterowie, mimo iż kierują się pewnym kodeksem honorowym, na pewno nie są święci, a tytułowy kaznodzieja nosi koloratkę już tylko dla picu. Wszyscy piją i klną jak szewcy. Z drugiej jednak strony, trudno nie uznać ich za sympatycznych. Być może Ennis ma na sumieniu jakieś wpadki, a scenariusz nie jest wybitny, ale dzięki mistrzowsko napisanym dialogom i znakomicie zarysowanym postaciom udaje mu się zainteresować czytelnika na tyle, że trudno oderwać się od lektury.  

Stroną graficzną zajął się zmarły niedawno Steve Dillon. Daleko temu twórcy do prawdziwych mistrzów komiksu, ale trzeba przyznać, że był bardzo sprawnym narratorem. Jego grafiki, szczególnie twarze, wyglądają jak rysowane od jednego szablonu, ale oprócz tego trudno się do niego przyczepić, bo prezentuje tu kawałek sprawnego rzemiosła. Zresztą "Kaznodzieja" to już pozycja klasyczna, i trudno wyobrazić sobie, że mógłby go ilustrować ktoś inny niż Dillon. Równie słynne są hiperrealistyczne okładki zdobiące poszczególne zeszyty, które na potrzeby serii stworzył znakomity brytyjski grafik Glenn Fabry.  

Dla mnie Ennis nie jest wielkim scenarzystą i nie polecałbym wielu stworzonych przez niego tytułów, ale jeśli chcecie sprawdzić, skąd wziął się kult tego słynnego Irlandczyka, sięgnijcie po „Kaznodzieje”. To jego opus magnum, w którym wyprztykał się niemal ze wszystkich sztuczek które trzymał w zanadrzu. Złośliwi powiedzieliby, że tak jak Metallica skończyła się na "Kill 'Em All" tak Ennis na "Kaznodziei".

wtorek, 10 października 2017

Punisher - MAX #2

Tekst pierwotnie ukazał się na Wirtualnej Polsce

Miłośnicy Gartha Ennisa nie mogą narzekać, gdyż scenarzysta znów stał się oczkiem w głowie polskich wydawców. Planeta Komiksów ma w swojej ofercie słynnych "Chłopców" jego autorstwa, natomiast Egmont wznawia obrazoburczego "Kaznodzieję" i wydaje flagowy tytuł z marvelowskiego imprintu MAX – krwawego jak dobry befsztyk "Punishera". 

 Opisywany, gruby i pięknie wydany tom zawiera dwie dłuższe historie: "Mateczka Rosja" i "Góra jest dołem, a czarne jest białe". W pierwszej ożywione zostają zimnowojenne lęki zachodu, a sam Punisher, za sprawą Nicka Fury’ego ląduje w Rosji, gdzie będzie musiał ocalić i sprowadzić do Stanów pewną małą dziewczynkę. W drugiej, zdecydowanie bardziej brutalnej i przebojowej opowieści, w drogę Frankowi Castle’owi wejdzie młody i zarazem niezwykle zwyrodniały boss mafijny Nicky Cavella. W tej opowieści Ennis pokazał się ze swojej najlepszej strony i barwnie opisał brawurowe dojście bezwzględnego bandziora na szczyt.  



Znając dorobek słynnego Irlandczyka, nie sposób nie dostrzec, że pisząc przygody Punishera Ennis jest powściągliwy; powstrzymuje się od epatowania swoim rubasznym humorem. To komiks mroczny i osadzony w konwencji sensacyjnej, a nie szalona, wulgarna komedia. Wszystko jest tu napisane na poważnie i niemal pozbawione charakterystycznej dla twórczości Ennisa groteski. I bardzo dobrze, bo o ile szalone wygłupy pasują do jego autorskich komiksów, to w tym wypadku byłyby nie na miejscu. Sprawia to, że czytając "Punisher MAX" czułem się, jakbym oglądał dobry, klasyczny film sensacyjny. 

  Ilustracjami do opisywanych tomów zajęli się dwaj dobrzy rzemieślnicy: Doug Braithwhite i Leonardo Fernandez. Obydwaj prezentują przyzwoity poziom, a ich prace całkiem nieźle zgrywają się z komputerowo nałożonymi kolorami, jednak w ogólnym rozrachunku lepiej wypada ten pierwszy. Szczegółowa, dynamiczna i realistyczna kreska Braithwhite’a przypomina mi nieco prace Joe Kuberta, bodaj najlepszego rysownika, któremu przyszło kiedykolwiek ilustrować przygody Punishera.  



Mimo iż nie jestem odbiorcą lubującym się w mainstremowych komiksach, to czytając drugi tom "Punisher Max" ubawiłem się jak prosię. To w swojej kategorii piekielnie dobry album, a podczas lektury poczułem to samo, co czułem jako dzieciak, zagłębiając się w klasyczne pozycje o przygodach Franka Castle’a ("Eurohit", "Suicide Run"). Co prawda nie czytam wszystkich pozycji głównego nurtu, które się obecnie ukazują – bo w nich nie gustuję – ale wątpię, czy obecnie na rynku jest coś lepszego niż seria pisana przez Ennisa.