poniedziałek, 31 marca 2014

Spider-Man: Blue(s)





W świecie komiksu remake nie ma tak fatalnej reputacji jak odgrzewane filmowe kotlety z Hollywood. Wysoka jakość tego typu albumów nie stanowi pewnie normy, ale to, co wypływa na wierzch i dociera na nasz rynek, jest zazwyczaj godne uwagi. Genezy tego nurtu trzeba szukać w latach 80., gdy uznani scenarzyści pokroju Franka Millera („Batman: Rok pierwszy”) oraz Howarda Chaykina („The Shadow: Blood & Judgement”) próbowali zrekonstruować ze strzępków swoich dziecięcych wspomnień emocje,  jakie towarzyszyły im podczas lektury komiksów ze Złotej Ery, tworząc tym samym autorskie dzieła, które zmieniły spojrzenie świata na komiksowe medium. Na przełomie XX i XXI wieku najlepsze opowieści nawiązujące do tej tradycji tworzyła spółka Jeph Loeb / Tim Sale, która z konwencji remake’u uczyniła swój znak rozpoznawczy.

To prawda, że duet ten gra tylko na jednej strunie – na nostalgii. Nie przeszkadza to jednak twórcom w wykonywaniu całej gamy utworów, czasem bardzo odległych od siebie gatunkowo, o różnym ciężarze i atmosferze. Niemal zawsze utrzymują oni swoje dzieła w estetyce retro, mocno podpierając własną wizję inspiracjami rodem z klasycznego kina. W przypadku przygód Batmana były to dekadenckie filmy noir. Z zaproponowanej przez autorów interpretacji przygód Supermana najlepiej zapamiętałem prowincjonalną Amerykę kojarzącą się z „Na wschód od Edenu” Elii Kazana. Natomiast w „Spider-Man: Niebieski”, owszem, czuć atmosferę kina lat 50. i 60. oraz ówczesnego pulpowego filmu młodzieżowego, ale chyba najlepszym skojarzeniem dla przyjętej tu konwencji graficznej byłyby klasyczne komediowe komiksy o Archie’em. Nie dajmy się jednak zwieść tej stylistyce opowieści dla nastolatków. „Spider-Man: Niebieski” to twór podstępny, być może nie uderzający z zaskoczenia młotkiem w głowę, ale ostatecznie będący czymś innym niż się początkowo wydaje. Mimo iż pozornie jest to „tylko komiks o Człowieku-Pająku”, to poetyka oraz konstrukcja tej historii sprawiają, że twórcy na swój sposób podejmują grę z wyrobionym czytelnikiem.



W gruncie rzeczy trudno „Niebieskiego” zaszufladkować i jednoznacznie powiedzieć, czy jest to utwór obyczajowy, przewrotne love story czy komiks superbohaterski. Punktem wyjścia do stworzenia tej historii była niezwykle istotna dla mitologii Spider-Mana opowieść o śmierci Gwen Stacy, pierwszej miłości Petera Parkera. O ile wątki obyczajowe stanowiły zazwyczaj tło dla walki Człowieka-Pająka ze złoczyńcami, o tyle w tym przypadku wysuwają się one na pierwszy plan. Nie oznacza to jednak, że w „Niebieskim” nie ma wojny, wręcz przeciwnie – batalia toczy się bowiem aż na trzech frontach. Oczywiście, w komiksie pojawiają się sceny, w których bohater stawia czoła złoczyńcom, ale najważniejszym elementem fabuły jest walka Mary Jane Watson i wspomnianej Gwen Stacy o względy Petera.

Bardzo interesujący wydaje się fakt, że kanwą opowieści nie jest wcale śmierć dziewczyny. Newralgiczny moment nie został tu wcale ukazany. O wiele ważniejsza jest próba pogodzenia się bohatera z tęsknotą za osobą, która odeszła, a zarazem chęć ocalenia jej od zapomnienia. Wszystko, co złe, dzieje się w domyśle, na marginesie, a najtrudniejsza walka Parkera toczy się nie na dachach drapaczy chmur, lecz w jego wnętrzu. Jeph Loeb i Tim Sale nie są pierwszymi twórcami, którzy podkreślili analogię między prywatnymi rozterkami superbohaterów a ich zamaskowanym życiem. Podeszli jednak do sprawy niezwykle przewrotnie i ofiarowali czytelnikom bezpretensjonalną i mądrą opowieść. Nie musieli jej przy tym szpikować pseudointelektualnym bełkotem, nachalnym psychologizowaniem oraz symboliką. Nie były im potrzebne spektakularne dramaty życiowe, by zawrzeć w tej opowieści trochę prawdy o międzyludzkich relacjach. 



Rekomendując „Batmana: Długie Halloween”, zwykłem mawiać, że jeśli mielibyście w życiu przeczytać tylko jeden komiks o zamaskowanym obrońcy Gotham, niech będzie to dzieło tandemu Loeb-Sale. W przypadku „Spider-Man: Niebieski” jest jednak inaczej, bo to propozycja ewidentnie adresowana do osób, które w dzieciństwie zaczytywały się przygodami Petera Parkera. Sam należę do tej grupy. Całkiem niedawno z bólem serca sprzedałem swoją pokaźną pajęczą kolekcję – poniekąd ze strachu, że kiedyś wpadnie mi do głowy pomysł, by ją powtórnie przeczytać i tym samym zniszczę swoje piękne wspomnienia z nią związane (w tamtych czasach z wypiekami na twarzy pochłaniałem nawet niesławną „Sagę klonów”). Szczerze powiem, że nie miałbym nic przeciwko temu, by „Niebieski” był ostatnią opowieścią o Spider-Manie, jaką w życiu przeczytałem.