wtorek, 30 stycznia 2018

Spider-Man i Czarna Kotka: zło, które ludzie czynią


Jako dziecko zaczytywałem się w przygodach Spider-Mana. Kilka lat temu, po lekturze znakomitego komiksu Spider – Man „Niebieski” obiecałem sobie, że ten tytuł będzie tym ostatnim, nie będę sobie psuł wspaniałych wspomnień i nie przeczytam już nigdy żadnej opowieści o Człowieku-pająku. Ostatnio jednak złamałem przyrzeczenie i sięgnąłem po album „Spider-Man i Czarna Kotka: zło, które ludzie czynią”. Wszystko przez scenarzystę tego komiksu: legendarnego reżysera filmowego Kevina Smitha, autora takich pamiętnych dzieł jak „Sprzedawcy”, „Dogma” czy „Cichy Bob i Jay kontratakują”.

Po pięciu latach nieobecności Czarna Kotka wraca do Nowego Jorku. Szuka swojej przyjaciółki która zaginęła w dziwnych okolicznościach. Szybko okazuje się, że tropem który podjęła podąża też Spider-Man. Wraz z biegiem historii Smith wprowadzi na scenę również inną ulubioną przez czytelników postać – Daredevila. Bohaterowie łączą siły by dalej razem prowadzić śledztwo. Jednak wszystko potoczy się zupełnie inaczej niż można się spodziewać, a Czarna Kotka nie przypadkowo figuruje w tytule obok pająka, bo odegra w tej historii kluczową rolę. 



Nie czytam od dawna nowych komiksów o Człowieku- pająku, więc trudno mi powiedzieć jak na ich tle wypada historia pisana przez Smitha, ale ogólnie to przyzwoicie poprowadzona opowieść, do tego nieoczekiwanie skręcająca w rejony których nie spodziewałem się po komiksie o Spider-manie. Jednak mimo tego, że fabuła zawiera w sobie coś poważniejszego niż typowa super-bohaterska bitka(nie chcę zdradzać tego elementu fabularnego by nie psuć zabawy) to scenarzysty nie interesuje dekonstrukcja gatunku. Mimo iż autor stawia swojego bohatera w niewygodnej sytuacji (Czarna Kotka to wszak jego była dziewczyna) to trudno tu też szukać szczególnie pogłębionej psychologii, ale byłbym głupcem gdybym tego oczekiwał po opowieściach ze Spider-manem. Również temat czyniący z tego komiksu coś poważniejszego jest ledwie polizany. Nie znajdziemy tu też odważnych zabaw formalnych, a rysunki są co najwyżej dobre w swojej klasie. Historia ta nie ma też w sobie dawki nostalgii która czyniła ze wspomnianego Spider-man „Niebieski” dzieło nietuzinkowe i adresowane do ludzi którzy zaczytywali się – tak jak ja - w dzieciństwie opowieściami obrazkowymi o pająku. Komiks Smitha pozostaje historią dla nastolatków. Od razu zaznaczam więc, że fani dojrzałych opowieści super-bohaterskich spod znaku Alana Moore'a nie mają tu czego szukać. 



Mógłbym powiedzieć, że spodziewałem się po tej historii więcej, ale tak naprawdę nie miałem wygórowanych oczekiwań. Niemniej przed lekturą towarzyszyła mi niepewność której nie powinien czuć recenzent komiksowy, któremu zdarza się pisać na poważnie nawet o publikacjach dla małych dzieci – czy przypadkiem nie jestem już za stary na opowieść o Spider-manie? Ostatecznie muszę pogodzić się ze smutną prawdą - nie jestem już targetem tego dzieła. Z drugiej strony, jako fan Kevina Smitha, który tak jak ja jest brodatym grubasem, czuję się nieco zawiedziony, że nie napisał tej historii także dla mnie. Mógł przewidzieć, że ze względu na jego nazwisko sięgną po ten komiks jegomoście po trzydziestce. Zupełnie zapomniał, że wraz z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność.



środa, 24 stycznia 2018

BBPO 1946-1948

Tekst pierwotnie ukazał się na stronach Wirtualnej Polski.



"BBPO 1946-1948" to poboczna seria należąca do uniwersum Hellboya, którego autorem jest Mike Mignola. W oryginalnej serii przedstawione zostaje to, jak w czasie drugiej wojny sprowadzono Piekielnego Chłopca do naszej rzeczywistości. Potem widzimy go już dorosłego i działającego w latach 90. w Biurze Badań Paranormalnych i Obrony. "BBPO 1946-1948" pokazuje, jak wyglądała praca tytułowej organizacji pomiędzy tymi wydarzeniami. 



Głównym bohaterem większości opowieści zebranych w tym opasłym tomie jest profesor Trevor Bruttenholm - to właśnie on opiekował się Piekielnym Chłopcem, zanim ten stał się herosem znanym z głównej serii. Bruttenholm zajmował się również działalnością biura, którego charakter nie wiele różni się od słynnego Archiwum X. Wszystko zaczyna się, gdy w 1946 r. Bruttenholm przybywa do zajętego przez aliantów Berlina, gdzie przyjdzie mu zbadać śmiertelnie groźny niemiecki projekt masowego zniszczenia - Vampir Sturm. Druga historia poetyką nawiązuje mocno do wampirzych filmów z wytwórni Hammer i opowiada o żołnierzach wysłanych do Francji, by zgładzili gnieżdżących się w ruinach pewnego zamku krwiopijców. Trzecia, tematyką najbardziej zbliżona jest do dzieł Howarda Phillipsa Lovecrafta, bo pojawiają się tu potwory żywcem wyjęte z bestiariusza samotnika z Providence. W historiach tych klaruje się obraz tego, czym tytułowe biuro będzie się zajmowało na przestrzeni dekad. Wątkiem pobocznym jest też dorastanie Hellboya, który w tych opowieściach jest jeszcze małym chłopcem, szybko dojrzewającym, ale charakterem niewiele różniącym się od typowych dzieci.  


Scenariusze do tych historii napisał sam Mignola, ale współpracował przy tym z Johnem Arcudim i Joshuą Dysartem. Akcja zebranych tu komiksów jest znakomicie poprowadzona i trudno gdziekolwiek wbić autorom szpilę. Nieważne, czy bohaterom przychodzi walczyć ze stworzonymi przez Niemców wampirami, czy potworami z innego wymiaru, wszystko jest zawsze podparte solidnie napisaną fabułą. 

 Przy "BBPO 1946-1948" pracowała cała armia zdolnych rysowników. Najbardziej w pamięć zapada brazylijski duet Gabriel Ba i Fabio Moon, których krecha bardziej przypomina komiks europejski niż amerykański mainstream. Nieźle prezentuje się też realistyczny styl w wykonaniu Paula Azaceta i niepowtarzalne grafiki Maxa Fiumary. Warstwa plastyczna wypada fantastycznie i jedynym grzechem pracujących przy niej twórców jest fakt, iż nie są Mignolą. Niemniej kolory zostały tak dobrane, by bardzo pasowały do cyklu o Hellboyu – zresztą w większości nakładał je Dave Stewart, stały kolorysta serii o Piekielnym Chłopcu. Patrząc na ilustracje czuć, że czyta się komiks przynależny temu uniwersum.  



Popkultura lubi odcinać kupony od sukcesu danej marki, co zazwyczaj wychodzi mizernie, ale "BBPO 1946-1948" jest wyjątkiem od reguły. Zaryzykuję tezę, że komiks ten jakością niewiele różni się od oryginalnych przygód Hellboya, a niektórym czytelnikom może nawet podobać się bardziej.

czwartek, 4 stycznia 2018

Batman/Sędzia Dredd. Wszystkie spotkania

Tekst pierwotnie ukazał się na łamach Wirtualnej Polski 


"Batman/Sędzia Dredd. Wszystkie spotkania" to zbiór klasycznych już komiksów, na kartach których występują obok siebie dwie flagowe postacie z dwóch rożnych uniwersów: amerykańskiego DC Comics i brytyjskiego 2000AD. Fachowo zabieg łączenia światów nazywa się "crossoverem". Niniejszy zbiór komiksów jest wzorcowym przykładem opowieści tego typu.

Scenariusze do wszystkich zebranych tu historii napisali Alan Grant i John Wagner. Natomiast grafikami zajęła się cała armia cenionych rysowników. Co istotne, niemal wszyscy twórcy pochodzili z Wielkiej Brytanii. Jest to swoisty znak czasu i znakomity przykład brytyjskiej inwazji na amerykański rynek komiksowy, która nastąpiła na przełomie lat 80. i 90.  

Pierwsza i zarazem najsłynniejsza opowieść znajdująca się w tym zbiorze to "Sąd nad Gotham" ilustrowany przez znakomitego brytyjskiego rysownika Simona Bisleya. W naszym kraju to komiks kultowy, znany jeszcze z wydania które ukazało się w latach 90. W mieście Batmana, Gotham pojawia się Sędzia Śmierć, jeden z Mrocznych Sędziów, antagonista Dredda zabijający każdego napotkanego na swej drodze człowieka. Tymczasem Batman przypadkowo przenosi się do Mega City One, gdzie popada w kłopoty z prawem. Dredd nie ma zamiaru odpuszczać Nietoperzowi i chce go wsadzić do paki, za latanie po mieście w dziwnym stroju. Na szczęście Batman spotyka na swojej drodze piękną Sędzinę Anderson, która pomaga mu wrócić do Gotham. Jego śladem podąża Dredd, aż w końcu razem stawiają czoła Sędziemu Śmierć. Nawet jeśli fabuła tego komiksu jest dość pretekstowa, to daje szansę wykazać się Bisleyowi, którego grafiki to szalona jazda bez trzymanki. Jego prace to styl realistyczny, ale z charakterystyczną dla niego mocno przegiętą, nieco karykaturalną manierą, podkreśloną przez bardzo efektowne barwy nałożone między innymi za pomocą aerografu, miniaturowego pistoleciku do rozpylania farby przez strumień sprzężonego powietrza (niektóre źródła podają, że korzysta z pistoletu do lakierów samochodowych – jakby nie było to bardzo podobna technika), co poskutkowało bardzo udanym efektem bliskim hiperrealizmu. Opowieść ta staje się nie jako wzorem, matrycą tego jak mają wyglądać późniejsze spotkania Nietoperza i Dredda. 



Druga zebrana w tym tomie historia to "Wendeta w Gotham", którą zilustrował Cam Kennedy. To jednozeszytowa, krótka opowieść o tym jak Dredd pojawia się w Gotham, by ostrzec Batmana przed zamachem bombowym, którego chce dokonać łotr znany w uniwersum Nietoperza jako Brzuchomówca. Historia ta narysowana jest typową realistyczną kreską, bez większych fajerwerków. Kennedy nie jest mistrzem komiksu i jego ilustracje nie robią takiego wrażenia jak rozbuchany styl Bisleya, ale ze swojego zadania wywiązał się dobrze. Z wszystkich zawartych tu albumów o Batmanie i Dreddzie ten najmniej wpisuje się w stylistykę graficzną wypracowaną w pierwszej części.  

Trzecia opowieść to "Ostateczna Zagadka". Przy jej ilustrowaniu pracowało dwóch rysowników Carl Critchlow i Dermot Power. W komiksie tym Batman i Dredd zostają porwani przez kosmicznego cesarza Xero i zmuszeni do wzięcia udziału w igrzyskach łowieckich w których człowiek-nietoperz będzie zwierzyną, a sędzia jednym z łowców. Opowieść nie zachwyca od strony fabularnej, ale graficy stanęli na wysokości zadania i próbują dorównać wysokiemu poziomowi jaki wyznaczył Bisley. Znów w ruch idzie aerograf, dzięki któremu na rysunki nałożono bardzo efektowne kolory i fantastyczne cieniowanie. Komiks ten jest pełen akcji, przez co twórcy mają okazje zaprezentować się z dobrej strony i uchwycić w swoich rysunkach sporo dynamiki.  



Czwarty tytuł zawarty w tej antologii to niewiele mniej znany niż "Sąd nad Gotham" album "Uśmiech Śmierci", który pierwszy raz w naszym kraju ukazał się w 1999 r. W historii tej Joker przenosi się do Mega City One, gdzie wchodzi w konszachty z Mrocznymi Sędziami, śmiertelnie groźnymi przeciwnikami Dredda. Jego tropem oczywiście ruszają nasi bohaterowie. Rysunkami do tej opowieści zajęli się Jim Murray i Glenn Fabry (w naszym kraju znany głównie z okładek do słynnej serii "Kaznodzieja" i jako ilustrator cyklu "Slaine"), którzy obaj tworzą w podobnej do Bisleya poetyce. Ten drugi zresztą niemal dorównuje mu talentem, a przy tym, ma wyrobiony swój własny niepowtarzalny styl. Barwy znów są bardzo malarskie i podkreślają mroczną atmosferę tej opowieści. 

 Ostatnią historią, niejako bonusową (nie jest nawet wymieniona na okładce) jest komiks opowiadający o spotkaniu Dredda z Lobo. Nie występuje tu wcale Batman, i z cyklem łączą ją tylko osoby scenarzystów. To dynamiczna, pełna akcji historia w której przypadkowo przecinają się ścieżki obu bohaterów. Niemniej nie jest to nic szczególnie dobrego w porównaniu do solowych występów Dredda i Lobo, i redaktorzy komponujący skład tego tomu mogli sobie ją darować. Komiks narysowany jest bardzo klasycznie przez Vala Semeiksa i ma komputerowo nałożone kolory, co bardzo wyróżnia go spośród innych zebranych tu historii.


 Album ukazał się w Egmontowskim standardzie DC Deluxe, co oznacza, że ma lekko powiększony format, twardą płócienną oprawę i obwolutę która została ozdobiona grafiką Mike'a Mignoli twórcy "Hellboya". Tym wszystkim wodotryskom oczywiście towarzyszy wysoka jakość druku, a zebrane tu komiksy znakomicie prezentują się na kredowym papierze. To bardzo dobrze, bo w końcu efektowne rysunki są największą zaletą tych opowieści. Mimo iż połączenie obu uniwersów było zabiegiem stricte komercyjnym, to moim zdaniem w naszym kraju grupa docelowa nie jest znów aż tak szeroka. Historie zawarte w tym tomie nie są złe, ale to pozycja kierowana raczej do żelaznych fanów Batmana i Dredda, niż do kogoś kto chce przeczytać bardzo dobry komiks.