Amerykanin Brian K. Vaughan to uznany
twórca (piszący również seriale telewizyjne – między innymi "Lost" - i z nich jest chyba
najbardziej znany poza środowiskiem komiksowym), ale jeszcze nie
miałem okazji przeczytać ani jednego jego komiksu. Ten był tym
pierwszym i przyznam, że sięgałem po po niego z dużymi
oczekiwaniami.
„Ex Machina” opowiada o losach
Mitchella Hundreda, faceta który niegdyś był super-herosem (ma moc
kontrolowania wszelkich urządzeń mechanicznych) a obecnie jest
burmistrzem Nowego Jorku. Akcja rozgrywa się w alternatywnej
rzeczywistości, w której 11 września 2001 roku udało się naszemu
bohaterowi uratować przed zamachowcami jedną z wież World Trade
Center. Wyczyn ten otworzył mu drzwi do kariery politycznej i
pozwala pomagać ludziom w inny sposób – na skalę globalną.
Fabuła raz w retrospekcjach opowiada o jego wcześniejszych
wyczynach super-bohaterskich, raz traktuje o tym jak to jest być
burmistrzem wielkiego miasta targanego niepokojami po 11 września.
Komiks więc zgrabnie łączy w sobie thriller polityczny i konwencję
o zamaskowanych bohaterach.
Nie będę owijał w bawełnę. Nie
podobało mi się. Nie zrozummy się źle. To nie jest zły album,
jest sprawnie napisany ( i bardzo dobrze narysowany przez Tony'ego
Harrisa) i zapewne w interesujący sposób komentuje naszą
rzeczywistość przez pryzmat nietypowego komiksu
super-bohaterskiego, ale ja nie tego szukam w tym medium. Ja chcę
uciekać od rzeczywistości w historie obrazkowe. Ok, jeden z moich
ulubionych komiksów – „Watchmen” – też to robi, ale dzieło
Moore'a jest zawsze aktualnym, wielopoziomowym arcydziełem a wytwór
Vaughana tylko sprawnie napisanym czytadłem, na które (sorry)
szkoda mi czasu. Co więcej Moore przedstawiał w swoim dziele różne
poglądy polityczne (nawet te skrajnie odmienne od swoich), a
Amerykanin projektuje wszystko przez pryzmat okropnej (tak że aż
zęby bolą) poprawności politycznej - mamy tu nawet obszerny wątek
o małżeństwach gejowskich. Nie mam nic do małżeństw gejowskich,
ale wykładanie takiego wątku już w pierwszym tomie opowieści
zakrawa na jawny manifest polityczny i lizanie tyłka konkretnej
grupie odbiorców. A ja nie lubię w sztuce tendencyjności i lizania
tyłka. Czytając komiks Vaughana czułem się jakbym czytał
facebookowe tablice co bardziej aktywnych politycznie znajomych –
dodam, że już tego nie robię bo przestałem po prostu ich
obserwować, i mam spokój (nie lubię na równi zaciekłych
korwinistów jak i razemowców). W tym przypadku miałem ochotę po
prostu odłożyć ten komiks, ale niestety musiałem go skończyć
żeby napisać nieszczęsną recenzję.
Reasumując: ten komiks jest poprawny.
Poprawny od strony warsztatowej i politycznej. Przez co brak mu
charakteru i jest bardzo nijaki. Znacznie chętniej przeczytałbym
komiks o polityku mającym charakter Rudy'ego Giulianiego, słynnego
burmistrza Nowego Jorku, który twardą ręką zwalczał
przestępczość, niż o tym rozmemłanym liberale którego
portretuje tu Vaughan.
„Ex
Machina” ukazuje się w ramach Vertigo, słynnej linii dla
dojrzałego czytelnika. Wypada bardzo zabawnie na tle
antypolitycznego, pochodzącego z tej samej marki
„Transmetropolitan”, w którym jawnie jest powiedziane, że
„każdy polityk to świnia czarna”. Komiks Vaughana rozgrywa się
bowiem w świecie gdzie polityka potrafi być czysta, bo jego bohater
chce dobrze, bo ma ideę. Co prawda z prologu możemy domniemać, że
wszystko skończy się źle, ale jak na razie można się porzygać
obserwując poczynania głównego bohatera. Nie dowiem się nigdy co
było dalej bo zdecydowanie daruję sobie lekturę następnych tomów.
1 komentarz:
Kosa!
Hehe, nie no, żart. Ale pamiętam, że się jarałem. Szkoda, że Ci nie podejszło.
Prześlij komentarz