Lubię konwencję fantasy, ale nie
czytam książek o tej tematyce, bo szkoda mi na to czasu. Niestety
zazwyczaj pozycje te są czytadłami bez wartości artystycznej.
Jednak po komiksy w tej konwencji sięgam bardzo chętnie. Zazwyczaj
prócz sztampowej (bo nie ukrywajmy, że fantasy jest jednak
sztampowe) fabuły zawierają bardzo ładne rysunki, które potrafią
wywindować w moich oczach jakość opowieści. Tak też jest z
„Mieczem Ardeńczyka”, który od strony fabularnej jest dość
przewidywalny, ale ze względu na świetną komiksową robotę,
idealnie wpasował się w moje gusta czytelnicze i dostarczył mi
rozrywki jakiej oczekuję po tego typu opowieści.
Fabuła z jednej strony mocno nawiązuje
do tolkienowskiego typu fantasy – siły zła próbują zdobyć
potężny magiczny artefakt (tym razem to nie pierścień a magiczna
zbroja), który został podzielony między władców kilku krain –
z drugiej odcina się od niego grubą kreską – bo to komiks mocno
osadzony w średniowiecznych realiach, czerpiący dodatkowo z legend
arturiańskich. Mamy tu wybrańca dzierżącego miecz, który według
legendy ma sobie poradzić z siłami ciemności. Mamy wiekowego maga
w typie Gandalfa czy Merlina. Mamy w końcu drużynę złożoną z
różnych typów postaci, które posiadaj znakomicie zarysowane
charaktery, i w trakcie opowieści wchodzą ze sobą w ciekawe
relacje. Bardzo istotnym elementem fabuły są też intrygi dworskie,
które zostały tu ukazane bardzo sprawnie.
Warstwa graficzna „Miecza Ardeńczyka”
jest wybitna w swojej klasie. Étienne Willem posługuje się
semirealistyczną kreską, ale zamiast ludzi bohaterami czyni
humanoidalne zwierzęta. Jestem
wielkim miłośnikiem animorfizacji, więc od razu wpadłem jak
śliwka w kompot i uwierzyłem w zaproponowaną przez niego
konwencje. Jego prace cechuje znakomita dynamika, pięknie oddana
średniowieczna architektura, genialnie przedstawione potyczki –
zarówno pojedynki jak i wielkie bitwy. No i bohaterowie, którzy są
w tym samym stopniu dobrze napisani co narysowani – zamienienie ich
w zwierzęta sprawia, że Willemowi znakomicie udaje się uzupełnić
ich charaktery grafiką.
Dzieła Willema nie sposób nie
porównywać do dwóch innych słynnych komiksów o animorfach:
„Usagi Yojimbo”, czyli przygód królika samuraja i „Blacksada”,
opowiadającego o perypetiach realistycznie narysowanego
kota-detektywa. Na ich tle wypada bardzo dobrze, a przecież oba
wydają się niedoścignionymi wzorcami. Od strony plastycznej „Miecz
Ardeńczyka” sytuuje się dokładnie między nimi ( w trakcie
lektury myślałem: „to taki bardziej realistyczny Usagi, a może
taki trochę mniej realistyczny Blacksad?”) i sprawił, że
postrzegam Willema jako tuza komiksów ze zwierzęcymi bohaterami. Ze
wstępu dowiedziałem się, że autor ten rysował wcześniej jakąś
opowieść detektywistyczną. Chętnie zobaczyłbym ją na naszym
rynku, bo pewnikiem może być nie lada konkurencją dla „Blacksada”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz