sobota, 2 czerwca 2018

Miecz Ardeńczyka. Etienne Willem.



Lubię konwencję fantasy, ale nie czytam książek o tej tematyce, bo szkoda mi na to czasu. Niestety zazwyczaj pozycje te są czytadłami bez wartości artystycznej. Jednak po komiksy w tej konwencji sięgam bardzo chętnie. Zazwyczaj prócz sztampowej (bo nie ukrywajmy, że fantasy jest jednak sztampowe) fabuły zawierają bardzo ładne rysunki, które potrafią wywindować w moich oczach jakość opowieści. Tak też jest z „Mieczem Ardeńczyka”, który od strony fabularnej jest dość przewidywalny, ale ze względu na świetną komiksową robotę, idealnie wpasował się w moje gusta czytelnicze i dostarczył mi rozrywki jakiej oczekuję po tego typu opowieści.

Fabuła z jednej strony mocno nawiązuje do tolkienowskiego typu fantasy – siły zła próbują zdobyć potężny magiczny artefakt (tym razem to nie pierścień a magiczna zbroja), który został podzielony między władców kilku krain – z drugiej odcina się od niego grubą kreską – bo to komiks mocno osadzony w średniowiecznych realiach, czerpiący dodatkowo z legend arturiańskich. Mamy tu wybrańca dzierżącego miecz, który według legendy ma sobie poradzić z siłami ciemności. Mamy wiekowego maga w typie Gandalfa czy Merlina. Mamy w końcu drużynę złożoną z różnych typów postaci, które posiadaj znakomicie zarysowane charaktery, i w trakcie opowieści wchodzą ze sobą w ciekawe relacje. Bardzo istotnym elementem fabuły są też intrygi dworskie, które zostały tu ukazane bardzo sprawnie. 


Warstwa graficzna „Miecza Ardeńczyka” jest wybitna w swojej klasie. Étienne Willem posługuje się semirealistyczną kreską, ale zamiast ludzi bohaterami czyni humanoidalne zwierzęta. Jestem wielkim miłośnikiem animorfizacji, więc od razu wpadłem jak śliwka w kompot i uwierzyłem w zaproponowaną przez niego konwencje. Jego prace cechuje znakomita dynamika, pięknie oddana średniowieczna architektura, genialnie przedstawione potyczki – zarówno pojedynki jak i wielkie bitwy. No i bohaterowie, którzy są w tym samym stopniu dobrze napisani co narysowani – zamienienie ich w zwierzęta sprawia, że Willemowi znakomicie udaje się uzupełnić ich charaktery grafiką.

Dzieła Willema nie sposób nie porównywać do dwóch innych słynnych komiksów o animorfach: „Usagi Yojimbo”, czyli przygód królika samuraja i „Blacksada”, opowiadającego o perypetiach realistycznie narysowanego kota-detektywa. Na ich tle wypada bardzo dobrze, a przecież oba wydają się niedoścignionymi wzorcami. Od strony plastycznej „Miecz Ardeńczyka” sytuuje się dokładnie między nimi ( w trakcie lektury myślałem: „to taki bardziej realistyczny Usagi, a może taki trochę mniej realistyczny Blacksad?”) i sprawił, że postrzegam Willema jako tuza komiksów ze zwierzęcymi bohaterami. Ze wstępu dowiedziałem się, że autor ten rysował wcześniej jakąś opowieść detektywistyczną. Chętnie zobaczyłbym ją na naszym rynku, bo pewnikiem może być nie lada konkurencją dla „Blacksada”.


Brak komentarzy: