Powiem szczerze, że w duchu jestem
chłopaczkiem od kontrkultury ale od czasu dzieciństwa nie czytałem
tylu mainstreamowych komiksów co teraz. No ale wychodzi tyle
znakomitych przedruków z kalesoniarzami, że żal byłby się nimi
nie zainteresować, a przecież i tak mocno selekcjonuję lektury i
nie czytam wszystkiego. Co jak co, ale nowego Daredevila musiałem
wrzucić na ruszt, bo poprzednie części (pisałem o nich tutaj:
klik, klik, klik) były genialne.
Bendis, autor poprzednich tomów
zakończył pisanie Daredevila w bardzo nietypowym momencie.
Teoretycznie wydawałby się, że pozamykał furtki na emocjonującą
fabułę bowiem bohater trafił do więzienia. Co można ciekawego
zrobić z super-herosem siedzącym w pierdlu? Na szczęście schedę
po Bendisie przejął nie byle kto, tylko mistrz komiksowego
kryminału Ed Brubaker. Trudna sytuacja w której znalazł się Matt
Murdock stała się dla niego inspiracją do znakomitego, bardzo
dramatycznego ciągu zeszytów opisującego losy mściciela
zamkniętego za kratami. Murdockowi jest bardzo ciężko w pierdlu,
bo mimo iż został osadzony pośród masy ludzi, których posłał
do więzienia (jest tam między innymi Kingpin), to dalej musi
udawać, że nie jest Daredevilem. Przychodzi mu oczywiście walczyć,
ale musi się przy tym kryć przed wszechobecnym monitoringiem.
Okazuje się jednak, że największe zagrożenie pochodzi z zewnątrz
i jego wrogom udaje się skrzywdzić go bardzo mocno.
W drugim ciągu zeszytów (niniejsze
wydanie zbiera dwa tomy) pisanym przez Brubakera Matt będzie musiał
udać się do Europy – nie będę zdradzał dlaczego, żeby nie
psuć Wam zabawy z lektury. Pamiętacie znakomity komiks o Punisherze
„Eurohit”? Jeśli tak, to mniej więcej wiecie czego się
spodziewać. Matt trafia najpierw do Monako, potem do Portugalii,
Francji a stamtąd do Szwajcarii. Podąża tropem porwanej kobiety,
której zapach przypomina mu Karen Page, ale ostatecznie dotrze do
dobrze mu znanej osoby, która sprowadziła na niego nie lada
kłopoty.
Warstwą graficzną w tym tomie zajął
się Michael Lark. Znając inne komiksy Brubakera muszę przyznać,
że ma farta do nienachalnych graficznych narratorów (Sean
Phillips!). Z Larkiem, który nie szarżuje i prezentuje poprawny,
realistyczny styl zgrywa się znakomicie. Kolory są co prawda
komputerowe, ale udało się uniknąć kiczu i wszystko prezentuje
się bardzo stylowo.
Co istotne ciąg zeszytów pisanych
przez Brubakera zasadniczo odcina się od tego co prezentował
Bendis. Jego run Diabła jak na razie kompletnie różni się też
poetyką od tego co pisał Miller. Bru ma swój pomysł na fabuły o
Daredevilu i wcale nie ma zamiaru odcinać kuponów od tego co
zrobili jego znamienici koledzy po fachu. Odciąga bohatera daleko od
Hell's Kitchen i problemów jakimi musiał przejmować się w runie
Bendisa, ale ostatecznie sprząta cały bałagan i domyka wątki
które pootwierał jego poprzednik. Muszę przyznać iż mimo tego,
że Brubaker miał pod górkę to poradził sobie genialnie. Co
prawda mamy do czynienia z typową opowieścią gatunkową, a nie
czymś głębszym, ale jak na razie komiks ten jest najlepszą
nowością (nie wliczam w to wznowień) jaką czytałem w tym roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz