poniedziałek, 10 grudnia 2018

Gnat. Rose. Smith/Vessa




„Gnat” to słynna, ceniona na całym świecie saga fantasy autorstwa  Jeffa Smitha, o której pisałem Wam między innymi tutaj klik. Tom „Rose” jest serią poboczną, prequelem, opowiadającym losy księżniczek, będących jednymi z bohaterek głównej serii. Komiks cofa się do lat ich młodości i ukazuje genezę zagrożenia, które spadło na dolinę w oryginalnym cyklu. Sportretowane są tu też początki konfliktu między nimi, ich związki ze smokami i tajnym rycerskim bractwem, zajmującym się snami.

Strona fabularna i graficzna eksploatują tylko jeden element składowy „Gnata” – fantasy. Niestety do pobocznej serii nie przedostał się wcale humor i cartoonowa estetyka, za które cenię pierwotną wersję. To typowy przedstawiciel gatunku, ze smokami, magią i prastarymi tajemnicami na świeczniku. Rzecz zupełnie pozbawiona oryginalności cechującej opus magnum Jeffa Smitha.  Oczywiście można bronić tego albumu, bo to przyzwoite czytadło w swoim gatunku, ale nic ponadto. Ja osobiście miałem wobec autora konkretne oczekiwania które jednak nie zostały spełnione. Dodatkowym minusem i paradoksem jest fakt, że album dalej nazywa się „Gnat”, a Gnatów tu za cholerę nie uświadczymy. Jeśli więc znacie oryginalną serię i liczycie na atrakcje pokroju brawurowego wyścigu krów, błyskotliwych, zabawnych dialogów i słownych przepychanek w wykonaniu tytułowych Gnatów, to tu nie macie czego szukać. 



 Największą zaletą tego albumu są rysunki Charlesa Vessa. Grafik stara się kopiować styl Smitha, ale ostatecznie bardziej zbliża się ku rysunkowi realistycznemu. Do tego dochodzą genialne, akwarelowe barwy, które sprawiają, że świat „Gnata” dostaje drugie, piękne życie. Dzięki nim komiks wypada w oczach czytelnika znacznie lepiej, niż oryginalny cykl, który w polskim wydaniu został okraszony komputerowymi kolorami (oryginalnie seria była czarno-biała). Trzeba też podkreślić, że rysownik doskonale odnajduje się w konwencji fantasy i to właśnie ze względu na jego prace warto mieć ten album na półce, bowiem te 140 stron które zilustrował to prawdziwa, graficzna uczta. 





Od amerykańskiej premiery tego albumu minęły już niemal dwie dekady i jak na razie na horyzoncie nie widać następnych tomów pobocznych (o ile dobrze pamiętam stworzono jeszcze jakąś książkę dla dzieci o tytułowych stworkach). Najwidoczniej „Gnat” nie okazał się taką dojną krową jak się spodziewano.  Z jednej strony to dobrze, bo autor nie rozmieniał się więcej na drobne. Z drugiej szkoda, że nie będę mógł jeszcze raz przenieść się do świata wykreowanego przez Smitha. Polubiłem go.


Brak komentarzy: