czwartek, 1 listopada 2018

Invincible. Tom 1. Robert Kirkman




Nie czytałem jeszcze „Żywych trupów”. Wspominam o tym, bo głównie z tego komiksu znany jest u nas autor scenariusza do „Invincible”. Zastanawiam się, czy w ogóle czytałem coś wcześniej Roberta Kirkmana i nie przypominam sobie żadnego tytułu. „Invincible” jest więc pierwszą jego pracą z którą się stykam.

Główny bohater jest połączeniem Supermana (ma bardzo podobne moce) i Spider-mana (jest nastolatkiem, więc ma podobne do młodego Parkera licealne problemy). Swoje zdolności odziedziczył po ojcu, który pochodzi z innej planety, z której został wysłany na ziemię by chronić jej mieszkańców przed wszelkim złem. Na ziemi poznał kobietę z którą spłodził syna. Gdy bohater wchodzi w dojrzałość ( fabuła startuje gdy jest rok przed studiami) zaczynają się u niego objawiać niezwykłe zdolności, a co za tym idzie, podobnie do swojego ojca zaczyna robić super-bohaterskie wypady. Tak wygląda zawiązanie fabuły, ale Kirkman na początku nie odkrywa przed czytelnikami wszystkich kart i zapewniam, że w trakcie rozwoju wydarzeń zrobi się zdecydowanie ciekawiej i bajka w której żyje bohater pęknie niczym bańka mydlana.



Jak na razie „Invincible” nie jest przeintelektualizowany – a to przecież cecha tego dobrego, ważnego super-hero spod znaku uczniów Alana Moore'a – na chwilę obecną to głównie przewrotna zabawa konwencją. Od strony literackiej album nie jest też zbyt gęsty, przez co czyta się go bardzo lekko. Są tu też obszerne fragmenty obyczajowe, które sprawiają, że komiks ten jest jeszcze bardziej interesujący, ale nie przytłaczają sedna sprawy (a tak jest np. w Daredevilu czy Hawkeyu gdzie często stanowią główny filar opowieści).

Seria ta mogłaby być częścią uniwersum Marvela lub DC, ale skoro można to robić na własną rękę autorzy zdecydowali pracować dla Image, które zapewniało im wolność i prawa do tworzonego przez nich tytułu. Niemniej bardzo widać, że postacie są wzorowane na znanych herosach, momentami tak bardzo, że dziwię się, że (chyba) obeszło się bez pozwu. Jeden z bohaterów jest przykładowo bardzo wyraźną kopią Rorschacha, który podobnie do tej kultowej postaci z „Watchmenów” prowadzi śledztwo w sprawie zabójstwa super-bohaterów. Niemniej zabiegi te są bardzo udane i sprawiają, że każdy fan komiksów o trykociarzach poczuje się w świecie „Invincible” jak w domu. 



Narracja obrazem i rysunki (których autorami są Ryan Ottley i Cory Walker) są dość nowoczesne, dynamiczne i od strony formalnej nie ma na co narzekać. Wszystko jest klarowne i czyta się bardzo przyjemnie. Nawet kolory, pomimo tego, że są komputerowe to wypadają bardzo udanie, i nie kaleczą oczu co wrażliwszym na kicz czytelnikom.

„Invincible” często określany jest jako jeden z najlepszych komiksów super-bohaterskich. Mimo wysokiego poziomu jego genialność chyba się jeszcze w pierwszym tomie nie objawia – acz historia ma mieć 12 części, więc jeszcze wszystko może się wydarzyć. Jak na razie to tylko dobre, sprawne czytadło. Daleko temu komiksowi do arcydzieł Moore'a (na podobnej rozpiętości stron Alan stworzył wszak wybitne, zamknięte historie), acz z drugiej strony fajnie, że autorzy nie chcą odcinać kuponów (mimo jawnych nawiązań) od dzieł genialnego Brytyjczyka i robią wszystko po swojemu. To co najfajniejsze w tej historii to pewna radość, wyraźna frajda jaką mają twórcy z opowiadania o super-bohaterach. Mimo iż nie stałem się jeszcze fanem Kirkmana to na pewno będę śledził tą serię. 



Brak komentarzy: