czwartek, 24 maja 2018

Towarzysze Zmierzchu. Bourgeon

 Egmont wznowił niedawno znakomity album "Towarzysze Zmierzchu". Z tej okazji powtarzam tekst, który napisałem o tym komiksie 9 (!!!) lat temu. Jestem trochę zdziwiony jego jakością, bo to jedna z pierwszych recenzji które w ogóle napisałem. Tekst przeszedł jedynie lekką korektę i prezentuję go Wam w niemal niezmienionej formie.

Pan Bourgeon, z zawodu wyuczonego witrażysta, mający w zwyczaju budowanie makiet co ważniejszych budowli które rysuje, serwuje nam historie niemającą nic wspólnego z komiksami do których przyzwyczaił mnie typowy historyczno/fantastyczny nurt europejski (dziś już jest trochę inaczej, bo wyszły u nas serie pokroju „Wież Bois-Maury” które maja z „Towarzyszami” sporo wspólnego – dopisał Krzysztof 9 lat później). Ta piekielnie ciężka w odbiorze trylogia zdecydowanie wykracza po za ramy typowej opowieści obrazkowej. Nie ma tu skrótów, nie ma też odwrotnej sytuacji czyli przerostu treści nad rysunkiem, jest za to - w szczytowych momentach - misternie sklecona intryga z postaciami z krwi i kości, wraz z ich małostkami i pragnieniami na czele.

''War, war never changes''. Równie dobrze od tych słów mógłby się zaczynać każdy z tomów tej opowieści... ale zaczyna się od : 'Powiadają, że trwała sto lat... Nie różniła się niczym specjalnym od poprzedniej. Ani tej która nastąpi po niej''. W pierwszej opowieści, na dość mglistym tle zawieruchy wojny stuletniej, Bourgeon przedstawia trzech bohaterów: oszpeconego rycerza (skądinąd przedstawionego jako zbrodniarza wojennego), tchórzliwego wieśniaka Aniceta i młodą dziewczynę imieniem Mariotte. Zbieg okoliczności, a może raczej przeznaczenie przeplotło ich drogi w tej z pozoru po macoszemu nakreślonej we wstępie rzeczywistości, a potem wpycha nas w oniryczny, zaludniony mitycznymi stworzeniami świat sennych majaków rycerza, które udzielają się całej kompanii. 



Rysunek z pozoru wydaje się klasyczny, z narracją jest jednak zupełnie inaczej. Już w drugim albumie widzimy bezkompromisowość i brak chęci do brania jeńców spośród czytelników. Twórca nam samym każe układać historie w całość, mieszając retrospekcje z bieżącą akcją. Jednak nie leci w samopas, bowiem puzzle pod koniec się zazębiają, z przyjemnością cofamy się kilkadziesiąt kartek w tył i czytamy tą historie jeszcze raz. Potem następuje nieoczekiwane. Cały tryptyk wieńczy, monumentalny czteroczęściowy ''Ostatni śpiew Malaterreów''. Opowieść ta, jak słusznie sugeruje mesje Szyłak w swojej recenzji na Gildii Komiksu, powinna być podawana w oderwaniu od pierwszych epizodów. Burgeon poszerza galerie postaci, rezygnuje w dużej mierze z onirycznego fantasy na rzecz rozbudowanej dworskiej intrygi. Zaskakuje mnogością wątków, brawurowym rysunkiem architektury (nierzadko na całą plansze), wulgarnością średniowiecznej mieszczańskiej rzeczywistości i przede wszystkim dużo poważniejszą treścią.

Komiks Bourgeona jest cyniczny i z pozoru obdarty z pozytywnych postaci. Jednak szybko zgnilizna świata przedstawionego przerasta nieciekawe charaktery głównych bohaterów. Do tego wychodzi na jaw przeszłość oszpeconego rycerza, nieuchronna przyszłość, wreszcie wychodzą na wierzch intencje i pragnienia wszystkich postaci. Wielu recenzentów twierdzi że wojny w tym komiksie nie ma. Nieprawda. Mimo że nie dotykamy jej może dosłownie, to cały czas nad komiksem wisi apokaliptyczna, specyficzna atmosfera zniszczenia i beznadziei.


W posłowiu do owego komiksu Wojciech Birek wskazuje jego pokrewieństwo z ''Imię Róży'' Umberto Eco. Jest w tym trochę prawdy, ale mi ten komiks bardziej kojarzył się z ''Siódmą pieczęcią'' Bergmana. Z tym że... Pewnie was zdziwię, ale w przypadku ''Towarzyszy zmierzchu'' mamy do czynienia, może z mniej uniwersalnym i mniej filozoficznym ale za to dużo cięższym w odbiorze tworem. Już tylko biorąc pod uwagę poziom nawarstwienia brutalności i seksu czyni ''Siódmą pieczęć'' przy ''Towarzyszach...'' filmem familijnym.

1 komentarz:

Ezechiel pisze...

Dla mnie ta zmiana nastrojów przy trzeciej części jest zaletą. I wiele elementów historii (np. biografii rycerza) świetnie się przekłada z nastroju magicznego na cyniczny. Właśnie przez to przełamanie konwencji, komiks tak dobrze zamiata - wymyka się, nie jest ani dokłądnym odwzorowaniem średniowiecza, ani fantaziakiem.

Wydaje mi się też, że trzecia część paradoksalnie daje więcej nadziei. Rycerz chyba ostatecznie znajduje odkupienie i miłość. Giermek przełamuje tchórzostwo. Niby kończy się smutno, ale bohaterowie zmieniają się ostatecznie w lepsze wersje siebie.