niedziela, 16 sierpnia 2020

Ciemności Smalandii. Henrik Bromander


Sztosiwo moi mili. Rozbudowana i szalenie wciągająca obyczajowa powieść graficzna, której głównym bohaterem jest szwedzki gej faszysta, rozpierdoliła mnie na łopatki. Rzecz powierzchownie sprawiająca wrażenie chamskiego undergroundu (quasi-amatorskie rysunki), jest w gruncie rzeczy mistrzowskim, dojrzałym i inteligentnym przedstawicielem gatunku. Tak dobrego komiksu w tym nurcie nie czytałem od lat, a przecież co jakiś czas stykam się z bardzo dobrymi pozycjami z tej szuflady.

Erik, główny bohater „Ciemności Smalandii”, jest dorastającym na szwedzkiej prowincji dość bystrym chłopaczkiem, pochłaniającym książkę za książką – od Bradbury'ego po Mishime. Lubi zapalić sobie trawkę. Tworzy też wydawany własnym sumptem biograficzny zin komiksowy. Słucha black metalu (co jest charakterystyczne dla jego pokolenia) na czele z takimi tuzami nurtu jak Burzum czy Bathory. Prawdopodobnie przez swoje zainteresowania muzyczne i związane z nimi fora tematyczne wchodzi głębiej w politykę i ideologię faszystowską – a raczej w jej włoską odmianę. Tak się składa, że bohater ma również skłonności homoseksualne. Co ciekawe, życie w liberalnym kraju czyni z jego orientacji raczej znikomy problem i o dziwo „Ciemności Smalandii” nie opowiadają o kulisach coming outu. Erik po prostu jest gejem i wcale z tego powodu nie dramatyzuje. Nie jest jednak tak, że nie ma przejebane. Urodził się co prawda w bogatym społeczeństwie, ale jego rodzina należy do biednej klasy robotniczej. Ojciec pije i ma ostre problemy psychiczne. Matka sprawia wrażenie jakby nie znosiła swojego syna, bo co rusz go poniża i odrzuca. To wszystko wpływa na nieciekawe kontakty Erika z otoczeniem i problemy w relacjach międzyludzkich. Przy okazji komiks ten to odważna publicystyka opowiadająca prawdę o współczesnej Szwecji, która nie jest tak cukierkowa, jak zwykło się w ostatnich dekadach ją u nas postrzegać. To nie kraj-raj ani lewacka utopia a miejsce niewydolne na wielu płaszczyznach.

Być może ważniejszymi od homoseksualizmu wątkami tej opowieści są faszystowskie tropy? Ideologia Erika jest bardzo dokładnie wyłożona. Chcąc nie chcąc protagonistę darzy się jednak sympatią. [SPOILER] Pod koniec książki – już nie tak bardzo pewien tego, jakie są jego poglądy – Erik dokonuje rozliczenia z samym sobą w kontekście zajść na Utoi i patrzy chłodno na swoje dawne polityczne zapatrywania. Stwierdza z przykrością, że kiedyś prawdopodobnie popierałby czyny Brevika i jest mu z tym źle. Kibicujący mu czytelnik, musi czuć w tym momencie pewną ulgę. Daje nam to ważną lekcję sugerującą, by nie osądzać ludzi po ich przeszłości. Jednostki bowiem zmieniają się, ewoluują, stają się mądrzejsze. [KONIEC SPOILERA]

Bardzo ciekawym zabiegiem jest poprzecinanie całej opowieści rzekomo stworzonymi przez Erika zinami, wystylizowanymi na jeszcze większy underground niż regularna treść. Uatrakcyjniają one lekturę, ale przede wszystkim urealniają ją i pozwalają głębiej wejść w porywającą historię niezależnego twórcy komiksowego. Skoro jesteśmy już przy grafikach, to wypada nadmienić – są najzwyczajniej brzydkie i odbiorcy, którzy zatrzymali się na Kajkoszach, nie mają w tym albumie czego szukać. Nie zrozumieją, co autor miał na myśli wybierając akurat taką formę i skreślą „Ciemności....” na starcie za rysunki.

Mam nadzieję, że po przeczytaniu tej recki wiecie już, że jeśli jesteście zainteresowani nurtem powieści graficznej, musicie „Ciemności Smalandii” przeczytać. Dodam tylko – niedawno wciągnąłem „Habibii”, słynny komiks Criega Thompsona. Choć jest podobny objętościowo, a do tego wypieszczony graficznie, nie ma najmniejszego startu do dzieła Henrika Bromandera. „Ciemności...” to rzecz, która wchodzi do mojego top 10 powieści graficznej obok takich tytułów jak „Dziennik z zaginięcia” Azumy, „Spust” Joego Matta i „Asteryos Polyp” Mazzucchelliego. Piszę te słowa na gorąco, więc będę musiał się jeszcze z tym oswoić, ale być może to dla mnie najlepszy komiks tego roku.

Brak komentarzy: