środa, 17 czerwca 2020

Doom Patrol. Tom 2 i 3. Grant Morrison.





Doom Patrol to stworzona na krótko przed X- Menami (w latach 60.) odjechana drużyna superbohaterów-dziwadeł, której drugie życie na przełomie lat 80/90 zafundował Grant Morrison, pisząc cykl uchodzący dziś już za legendarny. To właśnie jego runem Egmont przedstawia nam tę ekipę. O pierwszym tomie pisałem obszernie tutaj klik. Czy w następnych coś się zmieniło?

Tom drugi i trzeci są jeszcze bardziej gnostyckie od części pierwszej. Historie snute przez Morrisona opowiadają bowiem o kalekich, rozpadających się światach, które ratuje równie kaleka drużyna bohaterów. Czyta się to niestety nieco gorzej od pierwszego tomu (albo ja nie miałem nastroju na komiks Szalonego Szkota). Mniej tu natomiast tego, co najfajniejsze w tej drużynie – ukazania ich odmienności jako ciężaru egzystencjalnego, a więcej szalonych przygód. Paradoksalnie mniej psychologizowania szkodzi jakości tej serii.



We wstępie do tomu pierwszego Morrison twierdził, że scenariusze „Doom Patrolu” powstawały pod wpływem seansu animowanych filmów Jana Švankmajera, słynnego surrealisty, geniusza celuloidu. Dzieło Szkota nie osiąga poziomu filmów Czecha, ale zdecydowanie czuć jego wpływy. Nie tylko w atmosferze, ale też w tworzonych przez Morrisona wrogach Doom Patrolu, którzy są bardzo fantazyjni i surrealistyczni. Niebagatelny wpływ na tę serię miały też zapewne zażywane przez Morrisona narkotyki. Jako namacalny dowód tego pojawia się tu między innymi rower twórcy kwasa Alberta Hoffmana, który staje się kanwą całego pojechanego zeszytu świadczącego o tym, że autor lubi sobie zarzucić coś mocniejszego.

Bardzo ciekawa jest nakreślona już w tomie pierwszym, a powracająca również w drugim, postać złoczyńcy, przywódcy bractwa dada. Pan Nikt, bo o nim mowa, tym razem pragnie wystartować w wyborach na prezydenta USA i szczerze powiem, że gdy tylko się pojawia, kradnie wszystkim show. Genialnym pomysłem jest też uczynienie jednym z członków Doom Patrolu niezwykłego miejsca zwanego Dannym Ulicą. To żyjąca, przemieszczająca się po świecie ulica będąca przy okazji transwestytą. Ten pomysł to totalne szaleństwo, ale o dziwo działa i Danny staje się jednym z pełnoprawnych bohaterów tej opowieści. Run Morrisona pełen jest więc świetnych pomysłów na postacie i szalonych motywów fabularnych, za które można chwalić cykl, ale ogólnie coś mi w tych komiksach zgrzyta. Coś, co nie pozwala mi się nimi do końca zachwycać.



Jestem absolutnie daleki od stwierdzenia, że „Doom Patrol” to dzieło wybitne, a przecież za takie uchodzi. To inteligentne, bo inteligentne, ale tylko czytadło. Jeśli więc sięgając po tę serię, spodziewacie się czegoś na miarę „Strażników” to srogo się zawiedziecie. Mimo wszystko bardzo cieszę się, że Egmont zdecydował się wydać ten komiks, bo ciężko byłoby mi to przeczytać po angielsku, a chcę nadrabiać klasykę. Nawet tylko po to, żeby dowiedzieć się, że Morrison nie jest moim ulubieńcem. Niemniej, będę pewnie śledził następne jego komiksy, bo co by nie mówić o jego twórczości – a wydaje mi się, że jeśli się uprzeć to można dużo złego – to trzeba przyznać, że mimo wszystko intryguje.

Brak komentarzy: