wtorek, 8 lutego 2022

Załoga Promienia. Tillie Walden.

 

 
Jeszcze jeden tekst ode mnie (KRW), znów bez korekty więc wybaczcie babole. A będą pewnie we mnie rzucane kamienie, bo komiks jest bardzo chwalony. Ktoś napisał, że to "SF przeciwko Dziadersom". No cóż, będę musiał się z tym pogodzić, że stoję z drugiej strony barykady. 
 
Nie lubię takich sytuacji, ale ktoś to musi powiedzieć pierwszy, a nie sądzę, że szybko ktoś się odważy. Kulturze Gniewu nieczęsto bowiem zdarzają się strzały kulą w płot. Niestety, prawda jest smutna: „Załoga Promienia” to komiks cienki jak siki pająka. Powagi może mu nadawać fakt, że to opasła, ponad 500-stronicowa powieść graficzna, ale nic nie przykryje elementów, które są po prostu nieudolnie poskładane w całość, mającą być spaceoperą z homoseksualnymi motywami. SIC! Autorka pochodzi spoza kręgu kulturowego komiksowej „Wiecznej Wojny”, co widać od razu, inaczej nie jebnęła by takiego faux pas w swoim wyobrażeniu przyszłości. Bo umówmy się – książki Heldemana czytać nie musiała. 
 
Być może winić za kiepską jakość pośrednio możemy to, że mamy do czynienia z czymś, co pierwotnie zdaje się było komiksem sieciowym. Rzecz robiona jest odczuwalnie na pałę, tu i teraz, pchana do przodu strona po stronie. Podkreślają to braki w scenariuszu i portretach psychologicznych postaci. Te są naprawdę słabo zarysowane, a autorka miała na to aż za dużo czasu, bo jeśli o wagę chodzi, to ten komiks to jebany wieloryb wśród ostatnich premier. Do tego dochodzą tekturowe relacje między bohaterkami (a może to właśnie miał być komiks o ludziach mających kiepsko zbudowane relacje?) i niestety nie najfajniejsza krecha. O rzeczy takie jak grafika możemy się pewnie kłócić, ale nikt mi nie wmówi, że konstrukcja fabuły jest w porządku – nie jest. Tak jak wszystko ślimaczy się na początku, tak pod koniec pędzi na złamanie karku, zostaje doprawione realizmem magicznym (czy realizm magiczny może być w anturażu sci-fi?) i dopiero wtedy w komiksie zaczyna dziać się coś ciekawego. Na dodatek postacie mają jednakowe ryje, co mi osobiście nie pomagało rozróżniać, co się dzieje, kiedy i z kim. Być może nie jestem największym bystrzakiem na dzielni, ale komiksów trochę czytam i tylko tu miałem takie problemy. Mam też wrażenie, że ktoś tu bardzo chciał nakraść z Miyazakiego (lisek jest przykładowo w jego stylu), ale nagle powinęła mu się noga i wszystko zwaliło na łeb. Rezultat jest opłakany i nie rozumiem zupełnie, co spowodowało u naszych kochanych wydawców z KG zainteresowanie tym komiksem. 
 
Siedzę teraz i przeglądam tę cegłówkę zastanawiając się, czy coś jednak uratuje sytuację. Chciałbym bowiem napisać coś miłego o tym komiksie. Czy więc „Załoga Promienia” to całkowicie spierdolony album? Nie, nie do końca. Podobały mi się kolory i (szczególnie pod koniec) kompozycje plansz. Tyle mogę powiedzieć dobrego.

2 komentarze:

Paweł.M pisze...

>podwinęła mu się noga<

Powinęła - nie ma w polskim zwrotu :podwinęła się noga". I dzięki za ostrzeżenie, bo już miałem to coś w schowku na Gildii.

Krzysztof Ryszard Wojciechowski pisze...

Dziękuję. Poprawiłem. Komiks się wielu recenzentom podoba więc nie skreślaj go jednak. Może warto dać szansę.