piątek, 5 listopada 2021

Tom Strong. Tom 2. Alan Moore.

 


O ile dobrze pamiętam, bo minęło już trochę czasu od lektury, poprzedni tom przygód Toma Stronga był bardzo leciutką pulpową fantastyką, tym razem jednak akcenty fabularne rozłożone są inaczej. To rzecz bardziej w stylu Moore'a, cięższa, mocno pobudzająca szare komórki. Widać, że autor długo nie wytrzymał na tych niezobowiązujących intelektualnie wakacjach.

Mag z Northampton, jak się okazuje, zagrał z Tomem Strongiem podobnie jak z Prometeheą. Stworzy sobie świat i bohaterów w kilkunastu zeszytach, a potem zaczął przy tym majstrować i wszystko twórczo dekonstruować. Stawiać bohaterów przed przeróżnymi wyzwaniami, nierzadko moralnymi. Prócz wspominanej lekkiej pulpowej fantastyki znajdziemy tu bowiem dojrzałe, bardzo inteligentne wykorzystanie motywu wieloświatu. Co więcej, Moore nie ukrywa, że bezpośrednio trawestuje „Kryzys na nieskończonych ziemiach”. Świadczy o tym nie tylko fabuła, ale i grafiki, nawiązujące do tego słynnego eventu z multiwersum DC. Takie elementy czynią lekturę Toma Stronga bardzo satysfakcjonującą i (w przeciwieństwie do pierwszego tomu) nie tak bardzo oddaloną ciężarem od najlepszych dzieł Brytyjczyka. Moim zdaniem nie jest to rzecz tylko dla komplecistów, a pełnoprawna, interesująca pozycja w jego bibliografii, którą powinien przeczytać każdy, kto zgłębia dokonania Moore'a. 

 


Zachodni krytycy wskazują, że Tom Strong to hołd Bestii z Northampton dla starych, klasycznych komiksów. Nie tylko. Jest to też pean pochwalny, nawiązujący do takiej klasyki fantastyki naukowej jak „John Carter” czy „Flash Gordon”. Zresztą tych w postaci Toma Stronga znacznie więcej niż dajmy na to Supermana. Niemniej i ludzie nastawieni na superhero i intertekstualne zabawy z jego ideami znajdą tu coś dla siebie.

Graficznie to przemiła rzecz, świetnie pasująca w tej warstwie do czegoś, co ma trawestować opowieści superbohaterskie. Nie razi mnie tu nawet warstwa kolorystyczna, bo mimo kiczu, zdaje się być idealna do tego typu historii. Wszystkie postacie, zaczynając od obdarzonego kwadratową szczęką Toma Stronga, są narysowane tak, żeby ich motywacje były od razu czytelne, co staje się nie lada podpuchą, gdy dochodzi do zmiany ich charakterów w multiświatach. 

 


 

Chciałem napisać, że dobrze widzieć Moore'a znów w tak dobrej kondycji, bo ostatnie jego rzeczy pokroju „Providence” były dla mnie zawodem, ale Tom Strong ma przecież na karku pewnikiem z dwie dekady. To nie jest ostatni wytwór Bestii z Northampton. Sądząc po „Promethei” i „Tomie Strongu” w tamtym okresie Moore chciał po raz wtóry zmienić oblicze komiksów superbohaterskich – tak, jak niegdyś namieszał w nurcie „Watchmenami” czy „Miraclemanem”. Choć to się nie udało, pozostał po tym nielichy materiał, który powinien zgłębić nie tylko fan Brytyjczyka, ale i każdy, kto się interesuje historią komiksu.

 


Brak komentarzy: