poniedziałek, 29 listopada 2021

Klezmerzy. Tom 3. Sami złodzieje. Joan Sfar

 


Już chyba mówiłem, że ta seria to sztosiwo. Powtórzę się więc przy recenzji tomu 3 – to sztos nad sztosami. „Klezmerzy” nie są co prawda moim ulubionym cyklem Joana Sfara, bo wygrywa z nim bardziej wycyzelowany graficznie i pulpowy fabularnie „Profesor Bell”, ale stoją zdecydowanie drudzy w kolejce. To trochę tak, jakby Kusturica zrobił komiks (coraz bliżej jego twórczości to wszystko się prezentuje w warstwie fabularnej), a rysował go sam Pan Chagall, do którego Sfar bezczelnie nawiązuje w warstwie plastycznej. No po prostu mistrzostwo świata w swojej kategorii. 

 



Rzecz opowiada o kilku żyjących w międzywojniu Klezmerach – wędrownych grajkach, żydowskich, cygańskich i Polskich (baron jest Polakiem? Dobrze pamiętam?), którzy tworzą nie lada menażerię i co rusz pakują się w różne kłopoty. Wydostają się z nich tylko dlatego, że trzymają wszyscy ze sobą sztamę. Oprócz dynamicznej opowieści o muzykach dostajemy więc historię będąca pochwałą przyjaźni, pełną barwnych bohaterów, iście komiksowych osobistości, drużyny nie gorszej od jebanych „X-Menów”, Doom Patrolu” czy „Ligi niezwykłych dżentelmenów”. Taką pokręconą załogę przedstawioną z nie lada werwą i fantazją widziałem ostatnio chyba w wybitnym „Zdarzeniu 1908” Świdzińskiego. Trudno porównywać oba komiksy, to unikalne twory, ale w obu drzemie jednak schowana gdzieś pod płaszczykiem retro punkowa energia, która napędza wszystkie perypetie głównych bohaterów. Nie boję się zresztą nazwać dzieła Sfara punkowym. Bowiem, jak twierdzi sam Jelo Biafra, w punku nie chodzi tylko o rocznik 77, a o zbiór pewnych bratnich motywów, które wielokrotnie powtarzały się w sztuce na przestrzeni wieków (według niego na ten przykład noir jest nurtem mocno podszytym punkowymi wartościami). W gruncie rzeczy więc bez problemu można nazwać komiks Sfara anarchizującym, wszak przedstawia nic innego, jak żyjącą na własnych zasadach komunę. Czyż podobnie nie jest ze wspominanym „Doom Patrolem” w ujęciu Granta Morrisona?

 



Również grafiki, dalekie od akademickiej poprawności, są w tym dziele dość buntownicze. A to, że mają tyle stycznych z malarstwem Chagalla? Może sam Chagall należał więc do punkowców swojego okresu! Przy tym jednak narracja Sfara nie jest szczególnie udziwniona i służyć ma głównie popychaniu opowieści do przodu, a nie robieniu jakiegoś niestrawnego, awangardowego, trudnego dziełka. Ot, po prostu robota mistrza komiksu. Jednego z największych żyjących.

Brak komentarzy: