poniedziałek, 29 listopada 2021

Hellblazer. Jamie Delano i inni. Tom 2.

 


Kolejny weekend spędzam ze słuchawkami na uszach i nad edytorem tekstu. Osłuchuję ostatnią płytę gigantów doom jazzu – Bohren & der Club of Gore – a sam na klawisze znów biorę „Hellblazera”. Tym razem jednak nie narzekam. Trafił mi się drugi tom zbiorczy pisany przez Jamiego Delano, czyli gościa odpowiedzialnego za zdefiniowanie Constantine'a. To chyba nawet ważniejsza osoba dla tej postaci niż Alan Moore, który przecież stworzył ulicznego Maga na łamach „Sagi o potworze z bagien”.


Niniejszy tom to niezły grubas, zbiera nie tylko regularną serię, ale też annual „Krwawy Święty” i dwuczęściowy spin-off „Horrorystka” narysowany przez mistrza Davida Lloyda, czyli twórcę grafik legendarnego „V jak vendetta”. Jak już wspominałem kilka razy, przygody Constantine'a rzadko są udanie rysowane. „Horrorystka” to chlubny wyjątek i szczerze powiem, iż z rysunkami Lloyda i talentem literackim Delano dostajemy dzieło co prawda niewielkie ale wybitne. Narracja obrazem to mistrzostwo świata, a fabuła i budowanie napięcia są na poziomie prawdziwych majstrów od horroru. Jeśli więc marudzicie na rysunki w „Hellblazerze” i tylko dlatego nie kupujecie kolejnych tomów przygód Johna, to macie dobry powód, by w końcu sięgnąć po opowieść o nim. 

 



Niestety reszta warstwy plastycznej odstaje jakościowo od rzemiosła Lloyda. I tylko momentami (świetnie sprawdzający się przy horrorze Talbot, acz w porównaniu do Lloyda to i tak druga liga) grafiki cieszyły moje oko.


Inaczej jest z fabułą, która jest równa jak blat. Trzon niniejszego woluminu stanowi długi run zatytułowany „Maszyna Strachu”. Wspominałem o tym już w recenzji pierwszego tomu – bardzo czuć tu wpływy twórczości Davida Cronenberga. Podobnie jak w przypadku „Potomstwa” czy „Skannersów” Kanadyjskiego mistrza horroru, Delano odwołuje się do new age'owych, kontrkulturowych tematów i eksploatuje je, plotąc misterną siatkę strachu podszytą teoriami spiskowymi. To bardzo ciekawe przedstawienie tego typu motywów, odmienne od dobrotliwego, hipisowskiego ukazywania tych tematów. Obecna jest tu też mocno warstwa społeczno-polityczna. Constantine przyłącza się bowiem do grupy będącej swoistym squotem na kółkach. Do kontrkulturowców przemieszczających się niczym cyganie, pracujących zarobkowo głównie na polach uprawnych i z powodów rozrywkowych wcinających cały czas grzybki halucynki(sic!). Motyw jedzenia przez Johna muchomora i halucynacji z tym związanych będzie zresztą tematem jednego z ciekawszych zeszytów w tym tomie. Delano wyraźnie wie, o co chodzi i pewnie prawdą jest, że w tamtych czasach chodził cały czas naćpany. Co ciekawe scenarzysta podarował Constantinowi też coś na kształt rodziny. Coś, o co ten gość, często nazywany cynikiem i zimnym draniem, musi walczyć. Coś, co pokazuje, że nie przehandlował jeszcze duszy, że skurwysyn ma jeszcze serce. 

 



Drugi tom „Hellblazera” jest na wielu płaszczyznach inny i nie tak ważny dla historii Vertigo jak jedynka, ale to cały czas świetne opowieści i dobrze, że Egmont zdecydował się wydać cały run Delano. Z utęsknieniem czekam na trzeciego grubasa, bo to wszak ten autor najdłużej pisał serię o Constantinie, więc jeszcze trochę materiału zostało. Osobiście ciekaw jestem, czy nadchodzący zbiór będzie zawierał również powieść graficzną „Pandemonium”, którą Dealno napisał po latach rozłąki z serią. Fajnie by było. W końcu jak komplet, to komplet. 

 



Brak komentarzy: