niedziela, 10 stycznia 2021

Jim Cutlass. Tom 2 Moebius/Rossi

 



Szybko przypomnę Wam, z czym mamy do czynienia. Moebius (tu podpisujący się prawdziwym nazwiskiem – Jean Giraud) i Jean-Michel Charlier, czyli niestety nieżyjący już autorzy cyklu o „Blueberrym” (dalej go nie przeczytałem), postanowili stworzyć inną, niezwiązaną z ich flagowym tytułem serię westernową. Fabułę osadzili na głębokim południu, w Luizjanie, zaraz po wojnie secesyjnej. Jednak już w pierwszych tomach była to opowieść odmienna od klasycznego westernu. Opowieść rozgrywająca się nie tylko w szemranych spelunach Nowego Orleanu, ale i w bogatych niegdyś dworkach plantatorów, traktująca nieraz o trudnym losie ludzi po wojnie secesyjnej i wymykająca się łatwemu szufladkowaniu moralnemu (źli bywali tu zarówno biali jak i czarni). 

  

Po śmierci Charliera Moebius nie porzucił serii. Dokooptował sobie za to rysownika, znakomitego Christiana Rossiego a sam zaczął tylko pisać. O dziwo wysoki poziom utrzymał się, jak możemy stwierdzić dzisiaj, aż do samego końca. Rossi okazał się wybitnym rysownikiem realistycznym, który godnie zastąpił Moebiusa przy desce kreślarskiej i ołówku. Moebius natomiast wykazał się talentem scenopisarskim na bardzo wysokim poziomie, którego próżno szukać w jego eksperymentalnych, często olśniewających graficznie, ale kulejących fabularnie pracach.

 


 

Nie lubię sytuacji, gdy niedługa seria dzielona jest na mniejsze części, bo zazwyczaj wypstrykam się z wszystkich spostrzeżeń, pisząc o pierwszym tomie i potem tylko się powtarzam. Z „Jimem Cutlassem” jest inaczej. Coś, co zaczęło się jak (nietypowy, ale jednak) western, przestało nim być niemal zupełnie. Mamy tu za to elementy horroru, bo pojawiają się zombie, Nowo Orleańskie voodoo oraz motywy rozgrywające się na granicy jawy i snu. Wszystko to idealnie współgra ze sobą i zapewniam, że warto dać się autorom zabrać na głębokie, mistyczne południe, które, mimo iż jest w gruncie rzeczy wyobrażeniem europejskich twórców na ten temat tego miejsca, wypada bardzo przekonująco. Z jednej strony śledzimy poczynania tytułowego rudego Jima Cutlassa, z drugiej zaś pełnoprawnym bohaterem serii staje się, tylko wspominany w pierwszym tomie, murzyn-albinos Biały Aligator, który z pomocą mistycznych mocy i podżegania byłych niewolników do krwawego buntu ma zamiar utworzyć autonomiczne państwo czarnych. Jest przy tym postacią zdecydowanie negatywną, łotrem, przez co komiks ten wymyka się normom poprawności politycznej, nakazującej mówić o byłych niewolnikach w samych superlatywach, opisując ich wyłącznie jako uciśnionych, zdeptanych.


 


Jeśli podobała Wam się jedynka Cutlassa, to dwójka wysadzi Was z kapci. To komiks genialnie narysowany i napisany ze swadą. Zdecydowanie czołówka (u mnie w pierwszej trójce) komiksów, jakie ukazały się u nas po raz pierwszy w 2020 roku.

Brak komentarzy: