środa, 17 lipca 2019

Punisher. Tom 6.




Pomyliłem się. Myślałem, że Egmont zakończy publikowanie Punisher Max wraz z dobrnięciem do finału runu Gartha Ennisa. Okazało się, iż ma zamiar dociągnąć serię do końca i przedstawić nam komiksy, które zostały opublikowane po odejściu szalonego Irlandczyka od tego tytułu. W ręce wpadł mi więc opatrzony znakomitą okładką, opasły album z numerem 6 na grzbiecie.

Tom ten napisało trzech różnych twórców, więc i jakość zebranych tu opowieści jest różna. Od znakomitych, przez przeciętne, po kiepskie. Warto już we wstępie zauważyć, że żadna z opowiedzianych w tej części historii nie wnosi nic ciekawego do rysu psychologicznego bohatera. Autorzy nie mieli ambicji kreślenia głębokiego portretu tej postaci i używają go jak napędzanego nienawiścią robota do zabijania. W rękach Ennisa Frank był jednak trochę mniej płaski, wchodził w mocniejsze interakcje z innymi postaciami. Był najzwyczajniej bardziej ludzki. 



Pierwszy do gry wkroczył Gregg Hurwitz. Zaproponowana przez niego historia nosi tytuł „Dziewczęta w białych sukienkach” i opowiada o walce Punishera z meksykańskimi porywaczami młodych kobiet. Ta część jest tylko w porządku – ani bardzo zła, ani szczególnie dobra, ot czytadło z Frankiem w roli głównej.  Na  uwagę zasługują jednak rysunki Laurence'a Campbella – są w większości wykadrowane w bardzo filmowy sposób i świetnie pasują do sensacyjnej konwencji. Drugi na scenę wchodzi Duane Swierczynski. Stworzył do tego tomu dwie historie. W pierwszej, dłuższej, zatytułowanej „Sześć godzin do zabicia” Frank zostanie naszprycowany trucizną, szantażowany i zmuszony do zabicia kilku zbirów, w tym brudnego, wysoko postawionego polityka. Po robocie ma dostać odtrutkę, ale sam od początku nie wierzy w szczęśliwy finał. Sprawy potoczą się nieoczekiwanie i jak się pewnie domyślacie Frank przeżyje. To słabsza opowieść, pełna niezbyt wiarygodnie napisanych postaci i okraszona dość przewidywalnym finałem. Druga historia Swierczynskiego to jednozeszytowy przerywnik o tym jak Frank na pełnym morzu stosuje psychologiczne tortury na trójce bandziorów. Niestety to również nic nadzwyczajnego. Rysunkami do tych części zajął się Michel Lacombe i są to typowe rzemieślnicze, realistyczne obrazki. Moim zdaniem zdecydowanie szkodzi im komputerowy kolor. Trzeci do akcji wkracza scenarzysta Victor Gischler z przebojową historią „Witajcie na bayou”. Frankowi w tej odsłonie przygód przyjdzie się zmierzyć z krwiożerczymi redneckami, rodem z „Deliverence” Johna Boormana. Opowieść jest brutalna, mocna i zabawna – czuć, że jej twórca ma wielkie cojones. To jedyny fragment tego albumu, który jakością dorównuje Punisherowi pisanemu przez Ennisa. Rysunkami do tej historii zajął się Goran Parlov i wypadają najlepiej z całego tomu. To realistyczne rzemiosło z bardzo niewielką domieszką cartoonu, świetnie współgrające z komputerowymi kolorami. To dla tej opowieści chcecie mieć ten album na półce. Ostatnią historią jest jednozeszytowy „Czarny notatnik” napisany przez tego samego scenarzystę a zilustrowany przez Jefte Palo. To tylko przerywnik, opisujący historię wtargnięcia Punishera do posiadłości pewnego gangstera, z perspektywy luksusowej callgirl. Nic nadzwyczajnego, ale miło się go czyta. Niestety rysunki Palo są kilka klas gorsze od rzemiosła Parlova. 



Punisher Max bez Ennisa to już nie to samo. Prócz jednej historii napisanej przez  Gischlera, zawartość tego tomu nie dorasta do tego, co prezentował Irlandczyk. Niemniej to dobrze, że Egmont zdecydował dociągnąć serię do końca, bo przecież zżerałaby mnie ciekawość, co do jakości części tworzonych po runie Ennisa. Teraz już znam odpowiedź. Franka Zamka nigdy za wiele, i mam nadzieję, że po zakończeniu tej serii przygody Punishera będą gościć jeszcze nie raz na naszym rynku. Do zakończenia serii pozostał jeden tom. Zdaje się, że po tym ma być run pisany przez Jasona Aarona. No cóż, czytałem go już kiedyś i o ile dobrze pamiętam podobał mi się mniej niż seria Ennisa, ale chętnie sięgnę po niego jeszcze raz.  Czekamy. 


Brak komentarzy: