środa, 31 lipca 2019

BBPO. Piekło na Ziemi. Tom 2.




Niedawno cykl „BBPO” zgarnął nagrodę Nowej Fantastyki za najlepszy komiks. Całkiem zasłużenie, bo swoim gatunku nie ma obecnie konkurencji na naszym rynku. Mimo iż jest to seria poboczna „Hellboya”, to nie czuć w niej ani grama wtórności. To rzecz zdecydowanie dorównująca jakościom flagowemu tytułowi Mignoli.

Pomysł jest prosty i znakomity. Gdy w którymś tomie Hellboy odszedł z Biura Badań Paranormalnych i Obrony, autor postanowił opowiadać dalej o losach tej organizacji. Nie czynił tego jednak na kartach głównej serii, a powołał osobny cykl, który poetyką zbliżony był bardziej do „Archiwum X” niż do Piekielnego Chłopca. Z czasem jednak opowieści o Biurze stały się bardziej epickie. Bohaterowie zaangażowali się w ratowanie świata i wielkie bitwy z Lovecraftowskimi stworami. Obrywało im się przy tym srogo, a ich portrety psychologiczne kruszyły się pod wpływem traumatycznych wydarzeń. Sam Mignola tylko nadzorował prace nad BBPO (acz jeszcze czasem pisze jakieś pojedyncze historie), bo do tworzenia serii zostali zatrudnieni znakomici rzemieślnicy.



Najpierw wydawca zaznajomił nas z cyklem mającym podtytuł „Plaga Żab”, teraz leci z „Piekłem na Ziemi”. Mimo iż seria nosi inną nazwę, to jest w prostej linii kontynuacją pierwszej. Siłą „BBPO” było między innymi to, że pięknie rozwijało portrety postaci, które w „Hellboyu” grały drugie skrzypce. Niemniej bohaterowie, członkowie organizacji, powoli się wykruszają (giną, czy jak Piekielny Chłopiec również opuszczają szeregi BBPO), i w tym tomie na scenę wchodzą tacy, którzy wcześniej kręcili się gdzieś na trzecim planie. Co ciekawe to nie są już postacie obdarzone jakimiś zdolnościami, a szeregowi, szarzy członkowie Biura. Mięso armatnie. Zwykli ludzie chcąc nie chcąc będą musieli stawić czoło niecodziennym zagrożeniom. Element ten sprzyja prowadzonej opowieści i czyni ją jeszcze bardziej dramatyczną. Przy okazji, dużo tu rozwałki, strzelania z ciężkich karabinów do niezwykłych istot, kojarzących mi się z potworem stworzonym przez mistrza efektów specjalnych Roba Bottina do filmu „Coś”. Tak, w tej warstwie jest oczywiście dużo Lovecrafta, ale w ogólnym rozrachunku to raczej rozpierdol znany z kina akcji niż nastrojowe opowieści.



Oprócz prowadzenia głównej historii w tomie tym jest kilka krótkich przerywników. Nie spowalniają jednak akcji, a poszerzają perspektywę spojrzenia na Biuro i dorównują jakością temu, co od dawna jest prezentowane na łamach tej serii. Przy tym albumie pracowało wielu rysowników, ale żaden nie spadł poniżej wysokiego poziomu i trzeba przyznać, że Mignola i jego redaktor Scott Allie mają talent do zatrudniania znakomitych fachowców.

Piszę o BBPO bodaj siódmy raz. Jeśli jeszcze z jakiegoś powodu nie sięgnęliście po tę serię, to czym prędzej ją nadróbcie, bo to genialna rzecz. I wcale nie jest tak, że to twór bratni Hellboyowi, odcinający od niego kupony. Nie, to komiks wyznaczający swoje własne, wysokie standardy, których trzyma się już od samego początku i miejmy nadzieje, że zachowa je do samego końca.


Brak komentarzy: