środa, 9 stycznia 2019

Conan tom 2. Miasto złodziei




Drugi tom Conana według Busieka wjechał na moją półkę. Acz tym razem mniej tu jego scenariuszy, bo teksty do kilku numerów napisali gościnnie Mike Mignola i Timothy Truman. Czekałem na ten komiks, bo pierwsza odsłona, mimo iż utyskiwałem na grafikę, bardzo mi się podobała. Spędziłem z tym albumem kilka świątecznych wieczorów, słuchając przy tym Summoning. Jedno bardzo ładnie pasowało do drugiego, więc jeśli będziecie szukali soundtracku do tego komiksu, to w ten austriacki zespół walcie jak w dym.

Jak nietrudno się domyśleć, w drugim tomie najsłynniejszy barbarzyńca popkultury kontynuuje rajd przez fantastyczne krainy, plądrując, paląc i biorąc sobie piękne kobiety. Tym razem jednak mniej tu magii i miecza, a więcej złodziejskich, zuchwałych wyczynów. Conan trafia bowiem do tytułowego miasta złodziei, gdzie zaczyna się parać nowym fachem i po nocach opierdalać wszelkiego rodzaju świątynie, których normalni, lokalni złodzieje nie chcą ruszać ze względu trudność w upłynnieniu takiego towaru. Conan ma to gdzieś, wręcz stawia sobie za punkt honoru zdobycie najdziwniejszych klejnotów. Po jakimś czasie znajduje nawet pasera, który kupi od niego najbardziej wyszukane błyskotki. Szasta forsą i żyje w imię zasady „ruchać, jebać, nic się nie bać”.



Wszystko to czyta się na jednym wdechu i zapewniam, że seria, mimo pewnych wyczuwalnych zmian dalej trzyma wysoki poziom. Bardzo fajny jest też gościnny występ Mike'a Mignoli, który napisał do tego tomu historię o wielkich, potwornych żabach żyjących w pradawnej świątyni – bardzo Lovecraftiańską w wydźwięku, przez co nie odszedł daleko od tego co prezentuje w BBPO i Hellboyu. Co znamienne, w tej odsłonie mniej jest tekstu, a więcej opowiadania obrazem. Czuć od razu, że kto inny pisał te części, bo run Busieka charakteryzuje się dużą gęstością tekstu. Natomiast wersja Timothy Trumana bardziej wpisuje się w ogólny charakter serii i w ogóle nie poczułem, że to on przejął pałeczkę.




Tak jak przy pierwszym tomie zupełnie nie podobają mi się grafiki. To dość przeciętna, ciśnięta na komputerze, rzemieślnicza robota. Oszczędzę sobie nawet sprawdzania nazwisk rysowników i spuszczę na to zasłonę milczenia. Za to dowalę jeszcze raz koloryście Dave'owi Stevartowi. Bardzo cenię gościa, ale tu się zdecydowanie nie popisał i osobiście uważam te komputerowe (okropnie stylizowane na malarski styl) barwy za totalną porażkę. Mam wrażenie, że ten rodzaj rysunków nie pasuje do tego typu opowieści, ale o dziwo da się to czytać bez zgrzytania zębami. Może więc szukam dziury w całym?

Nie czytałem literackich przygód Conana, ale zdaje się, że autorzy starają się wiernie adaptować opowiadania Roberta E. Howarda. Z tym, że układają je i łączą w ten sposób, by sprawiały wrażenie ułożonych chronologicznie. Dla mnie wszystko tu gra i buczy i nie mogę się doczekać następnych części. Niemniej zaznaczam - „Conan” to komiks fajnie napisany, ale kiepsko zilustrowany. Jeśli oczekujecie tu przy ołówku jakiegoś spadkobiercy Frazetty, to srogo się zawiedziecie.



Brak komentarzy: