niedziela, 15 maja 2011

45-89 Comics behind the iron curtain. Komiks za żelazną kurtyną



"Na początku 1948 roku Polityka (serbska gazeta - przyp. Krzysztof ) napisała, że komiks uciekł do podziemia, gdzie zresztą jego miejsce. Komiksy miały być sprzedawane tajnie, za słone pieniądze, a ich celem jakoby było zatrucie umysłów najmłodszych, pokolenia, które dziś wychowuje się w nowym, zdrowym duchu, w kraju, w którym nie ma porywaczy ani gangsterów."


- Wzloty i upadki komiksu serbskiego
Zdravko Zupan


Książkę do recenzji udostępniło wydawnictwo Centrala. Bardzo dziękuję.



Gdyby wszędzie komiks rozwijał się w sprzyjających warunkach, opisanie rozwoju historii obrazkowych byłoby pewnie proste: "tu był publikowany Wilhelm Busch, więc tu komiks rozwijał się tak, a tak. Tu były wyraźne wpływy McCaya, a tu Dore... bla, bla, bla...". Nie wszędzie jednak było normalnie, a ogarnięcie tematu wcale nie jest takie proste.

W
omawianej przeze mnie książce publicyści z siedmiu krajów: Czech, Rumunii, Węgier, Serbii, Jugosławii, Słowenii i Polski próbują sportretować sytuację, w jakiej historie obrazkowe znalazły się w państwach będących pod dyktaturą kulturalną Związku Radzieckiego. Mimo tego, że na owych terenach komiks zazwyczaj rozwijał się świetnie przed wojną, to jako "symbol i narzędzie prania mózgu wykorzystywane przez zgniły imperializm" był w ZSRR i państwach satelickich najprościej mówiąc tępiony. Ze względu na hamowanie rozwoju formy (usuwanie dymków, udziecinnianie) miał zdecydowanie trudniej niż kino. Rozwijał się impulsywnie, wraz z historycznymi odwilżami, zmianami władzy - jednak cały czas był traktowany marginalnie, po macoszemu, przez co z trudem załapywał się na "upuszczanie pary z zaworu bezpieczeństwa".



(hiphopowy tribute dla klasycznego komiksu serbskiego o młodych partyzanckich kurierach Mirku i Slavku - acz tak do końca nie jestem pewien o czym traktuje tekst...)


Spośród wszystkich opisywanych najciekawiej i najobszerniej prezentuje się historia i specyfika prężnie rozwijającej się sceny serbskiej (dużo komiksu realistycznego, gatunkowego, a nawet specyficzny nurt fotostory - w tym takie cuda, jak stopklatkowa wersja Skarbu Sierra Madre Hustona!). Lecz z dumą muszę przyznać, że część poświęcona polskiemu komiksowi - sporządzona przez Adama Ruska - jest zdecydowanie najlepiej opracowana. Mimo wiążących go ram krótkiego artykułu, nie ogranicza się on do wypisania suchych informacji, a próbuje dociec co, jak, gdzie i dlaczego - i nie mówię tu tylko o faktografii, ale też o stronie formalnej. Czuć w tym tekście analityczny umysł autora i jego związki z myślą filmową (powoływanie się na Lubelskiego). Bardzo żałuję, że nie mogłem być na wystawie, której ten tekst towarzyszył (klik). Jeśli już mowa o stronie wizualnej, wypada wspomnieć, że jednym z głównych mankamentów książki jest właśnie brak odpowiedniej oprawy graficznej. Ilość ilustracji, jakie znajdziemy w środku jest niestety dość symboliczna. Komiks za żelazną kurtyną to rzecz wzmagająca dużo bogatszej, bardziej ekskluzywnej i wyczerpującej oprawy. Naprawdę przydałoby się uzupełnienie tekstów przykładowymi planszami twórców, o których mowa. Bez tego pozostaje nam nieustanne (i czasem bezowocne) korzystanie z internetowej wyszukiwarki grafiki. Oczywiście nie jest to zapewne wina wydawcy, a raczej problemu z prawami autorskimi i oszczędnością związaną z wąskim targetem tej publikacji.




(Praski urban legend, kilkakrotnie parafrazowany w czeskim komiksie
)


Na zakończenie dodam, że z historią komiksu w krajach Bloku Wschodniego wiąże się wiele ludzkich tragedii. Ja - osoba wychowana na Semicu, ale pamiętająca jeszcze wizyty w księgarniach z lat 80tych, reagowałem na to co tu wyczytałem z wielkim przejęciem. Najgorsze jest to, że momentami aż nadto dobrze widać w tym wszystkim analogię do dnia dzisiejszego. Dobrze wiem, jaka jest obecnie sytuacja, jak wygląda rynek i czytelnictwo. Jacy ludzie (często tylko pozornie i zarobkowo związani z kulturą*) są dziś odpowiedzialni za marginalizację i tępienie komiksu - wiem, jakie mogą być tego skutki i przyszłe losy medium, które przestaje być modne i na którym zależy coraz mniejszej ilości osób. Pszepaństwa. Oto nasz (mój) Katyń. I mówię to bez podśmiechujków. Ta książka to rzecz, która "powinna była się ukazać", ważna dla naszej tożsamości kulturowej i więcej warta niż sto pseudopatriotycznych komiksów**. Na półce powinien ją mieć każdy komiksiarz.



Wydanie nie jest nadzwyczajne. Mimo że książeczka ma grzbiecik to inaczej niż "broszurką" się jej nazwać nie da . W środku kilka ilustracji.





*Palenie Szopena, pominięcie komiksu na Europejskim Kongresie Kultury : klik, klik .
Wg mnie bardzo szkodliwe jest też postrzeganie komiksów przez pryzmat miernych i spłyconych ekranizacji
(najczęściej bez znajomości ich pierwowzorów). A czasami, o zgrozo, postrzeganie tych ekranizacji pozytywnie(pseudokrytyka filmowa! nie będą pokazywać palcem) i traktowanie ich jako zadowalający surogat...

**które wydają/tworzą chyba ludzie którzy - mimo diametralnie innych poglądów - wartość komiksu usilnie sprowadzają do martyrologicznego chłamu którego naczytali się za komuny .

21 komentarzy:

Marcin Z. pisze...

Bezmyślne jest takie postrzeganie, ale co z tego, skoro stoi za tym kupa kasy?;)
Ale co ma pozytywna ocena ekranizacji do nieznajomości pierwowzoru?

Krzysztof Ryszard Wojciechowski pisze...

Postronnym podpowiem tylko że rozmawiamy o przypisach...

"co z tego, skoro stoi za tym kupa kasy?"

No właśnie... co z tego? Za komiksem już niemal żadna kasa nie stoi. Więc nikomu na nim nie zależy? Ostatni gasi światło? O związkach komiksu z Hollywood trafnie mówił Moore w "Wywiadach". Chyba czytałeś.

"Ale co ma pozytywna ocena ekranizacji do nieznajomości pierwowzoru?"

Możesz sobie przeczytać na swoim blogu. Pisałem Ci już o tym.

Do tego dochodzi propagowanie mierności i korzystania z surogatów zamiast sięgania po pierwowzór. To najprościej mówiąc zabijanie rynku komiksowego. Wg mnie większość tych ekranizacji szkaluje komiks i zamiast go propagować zaniża poziom. Po tym, co widziałem, przynajmniej ja bym nie sięgnął po komiks... dajmy na to Allana Moore'a czy ze stajni Marvela. Można się zastanawiać, czy ostateczne wykroczenie superhero poza "świat komiksu" może być w przyszłości gwoździem do trumny nawet dla rynku amerykańskiego...


Nie szukając aż tak daleko - o Jeżu Jerzym też złe opinie słyszałem (spłycanie i dopasowywanie się do gustów masowego odbiorcy)...


I żeby nie było - problem nie tkwi w samej ekranizacji, tylko w mentalności twórców, widzów i krytyków.

jadwing pisze...

"Ale co ma pozytywna ocena ekranizacji do nieznajomości pierwowzoru?"

Marcinie, raczysz żartować... A co mają Watchmeni Moore'a do filmu o tym samym tytule? Wydaje mi się, że to twory kierowane do dwóch różnych grup odbiorców...

Krzysztof Ryszard Wojciechowski pisze...

Pytania pomocnicze: wyszedł ostatnio film Thor... co ja zrobiłem? Co zrobi "zwykły widz"? Co będę ja sądził o komiksowym Thorze? Co będzie sądził "zwykły widz"?

Zamiast "zwykłego widza" możesz wstawic "krytyka"... ale ci ostatnio lecą w populizm i z lubością zestawiają się ze "zwykłym widzem" (nie będę pokazywał palcem bo obaj dobrze wiemy o kim mówię).

Marcin Z. pisze...

Pierwsze pytanie było takim ironicznym żartem.
Ale za hollywoodzkimi adaptacjami stoi kupa kasy za prawa autorskie, co leci do wydawnictwa. Dymanie autorów, to już inna sprawa. Ale to przecież doskonale wiesz.

A właśnie, pozwolę sobie zamienić teraz "ekranizacje" na "adaptacje". Co by bardziej ogólnikowo było.

Co do drugiego pytania...
To samo przecież można by napisać o adaptacjach literatury. Przeniesienie danego dzieła w inne medium zawsze będzie wiązało się z jakimiś drastycznymi zmianami, których podstawą są zwykle uproszczenia. Ale film (czy każdy inny "nowy utwór na podstawie starego utworu") żyje własnym życiem. Jeśli nie postrzega się oryginału przez pryzmat ekranizacji, to nie pojmuję co może być złego w pozytywnym JEJ odbiorze. Pierwowzór to jedno, adaptacja to drugie. Ja z kolei nie widzę większego sensu w postrzeganiu adaptacji wyłącznie przez pryzmat oryginału, bo odnoszę wrażenie, że w to celujecie (chyba, że mowa o dziełach, które z oryginałem są tak ściśle związane, iż bez jego znajomości stają się dla odbiorcy nieczytelne). W takim razie żadna adaptacja nie ma szans się Wam spodobać.
Pamiętajmy, że głupi widz pozostanie głupim. I aroganckim. Ale jest jeszcze druga strona medalu w postaci reklamy pierwowzoru. Bo wśród masy znajdą się też tacy, którzy sami będą chcieli się przekonać, jak to wszystko wyglądało na początku.
Trochę z innej beczki, ale na podobnych zasadach - mając naście lat zachwyciłem się Ostatnim Samurajem z Tomem Cruisem w roli głównej. A chwilę później zapoznawałem się z kinem Kurosawy.

A co z Ibikusem? Nie znacie oryginału, prawda? Słyszeliście, że jest kiepski i dopiero komiksowa adaptacja wyciągnęła tkwiący w nim potencjał na wierzch, tak? Przecież to czystej wody hipokryzja. Chyba, że coś się zmieniło :>

Krzysztof Ryszard Wojciechowski pisze...

Weź se kartkę jakąś, wydrukuj to powieś przed sobą i wpatruj się : Has, Cohenowie czy Kurosawa to moi ulubieni twórcy filmowi. Robili głównie adaptacje. Piszę ci to z piąty raz. Nie mam nic przeciwko adaptacji jako takiej.

Tyle razy rozmawialiśmy o adaptacji /ekranizacji a ty dalej to samo...

Mówimy o nagminnym okaleczaniu, spłycaniu i krzywdzeniu CAŁEGO medium. Propagowaniu postrzegania go przez pryzmat tego chłamu... Ty znowu o czymś innym...

To że postawisz jakąś definicje ekranizacji/adaptacji i będziesz tego na siłę bronił (żeby bronic postawy swojej , czy kolegów) nie zmieni faktu że 99% ekranizacji komiksowych jest taka jak mówię.

"
A co z Ibikusem? Nie znacie oryginału, prawda? Słyszeliście, że jest kiepski i dopiero komiksowa adaptacja wyciągnęła tkwiący w nim potencjał na wierzch, tak? "

Mówię że tak wyczytałem nie stawiam tego za pewnik... To że wykorzystujesz to przeciwko mnie(mimo że cały czas w naszych rozmowach podkreślam nieznajomość oryginału) jest głupie. Poza tym nie propaguje takiej postawy i sam się z tym nieswojo czuje (stąd bezustanne podkreślanie tego).

Gdzie tu hipokryzja?

"Ale jest jeszcze druga strona medalu w postaci reklamy pierwowzoru. Bo wśród masy znajdą się też tacy, którzy sami będą chcieli się przekonać, jak to wszystko wyglądało na początku."

Kpisz sobie ze mnie . Dobrze znasz postawę widzów - na przykładzie swoich kolegów. "Pamiętajmy, że głupi widz pozostanie głupim. I aroganckim" - jak było ze Scottem Pilgrimem?

Krzysztof Ryszard Wojciechowski pisze...

przepraszam za literówki i przejęzyczenia , niewyspany jestem...

Piotr Sawicki pisze...

"Za komiksem już niemal żadna kasa nie stoi" - rozumiem, że masz tu na myśli, Stig, konkretnie polski rynek. Z tymi surogatami to prawda ale pretensje należy skierować także do naszych wydawców, którzy na czas kinowych premier adaptacji nie wznowili "V jak Vendetta" i "Strażników" (choć posiadając prawa mogli i powinni to zrobić) w związku z czym "nowicjusze", którzy po obejrzeniu filmów zapragnęli sięgnąć po komiksy, byli zmuszeni zapłacić za nie paręset PLN na Allegro.

Film Wachowskich "V jak Vendetta" do tego stopnia spacza wymowę oryginału, że jest wręcz szkodliwy. Jakie są konsekwencje zamiany pojęcia "anarchia" na "wolność"? Na to pytanie niech odpowie nam choćby casus Claya Allena Duke'a: http://en.wikipedia.org/wiki/2010_Panama_City_school_board_shootings

Piotr Sawicki pisze...

A co do meritum to cóż, 50 lat komuny zrobiło swoje, choć z drugiej strony dopiero po latach, zapoznawszy się z kluczowymi dziełami zza Żelaznej Kurtyny, byłem w stanie docenić genialność tych PRLowskich "produkcji" (Christa, Baranowski, Polch). W okolicach roku 2001, gdy eksplodował komiksowy "boom", byłem przekonany, że oto wreszcie powstaje w Polsce rynek z prawdziwego zdarzenia, jak w jakiejś Francji, że komiks stanie się oficjalną i nie deprecjonowaną częścią kultury. A tu, koniec końców, dupa: okazuje się, że cały ten "rynek" to garstka maniaków zrzeszonych na kilku forach internetowych. Skutkiem tego są małe nakłady adresowane konkretnie do tej garstki, skutkiem mały nakładów wysokie ceny, skutkiem wysokich cen to, że ktoś, kto maniakiem nie jest, nie zdecyduje się wydać 100 zł na komiks. I tak kółko się zamyka.

Marcin Z. pisze...

Weź se kartkę jakąś, wydrukuj to powieś przed sobą i wpatruj się: nie uważam, abyś miał coś przeciwko adaptacji jako takiej. Czy muszę to za każdym razem zaznaczać, abyś rozumiał o czym piszę? Próbuję Ci uzmysłowić, jak wąskie masz na to wszystko spojrzenie.

"Mówimy o nagminnym okaleczaniu, spłycaniu i krzywdzeniu CAŁEGO medium. Propagowaniu postrzegania go przez pryzmat tego chłamu... Ty znowu o czymś innym..."

Wybiórcza ta Twoja "sprawiedliwość". Kiedyś przez lata mole książkowe to samo zarzucały adaptacjom literatury. Taką "broń" można wycelować we wszystko, ale nie ma to większego sensu. Ja wyraźnie rozdzieliłem postrzeganie oryginału przez pryzmat adaptacji, a jakość adaptacji danego utworu samą w sobie. Ale Ty znowu to łączysz.

"To że postawisz jakąś definicje ekranizacji/adaptacji i będziesz tego na siłę bronił "

?? Gdzie ja tu coś definiuję? Nie ma takiej potrzeby, zostało to zrobione dekady temu. Ja sobie własnych definicji nie wymyślam.

"żeby bronic postawy swojej , czy kolegów"

LOL

"nie zmieni faktu że 99% ekranizacji komiksowych jest taka jak mówię"

To, że Tobie się coś nie podoba, nie znaczy, że jest złe.

"To że wykorzystujesz to przeciwko mnie"

Powyższe to chyba esencja dyskusji z Tobą. Przeciwko Tobie? Dlaczego obierasz wszystko jako atak na swoją osobę? Dyskusja, to nie bójka. Po co obrażasz mnie za każdym razem, kiedy mam inne zdanie niż Ty? Oddawaj moje grabki.

"Kpisz sobie ze mnie"

Ale mam ubaw. Hi hi. Ha ha.

Ze Scottem Pilgrimem było tak, że dojebałeś się do recenzji, gdyż recenzujący na starcie podkreślił (brzmi znajomo?), że nie czytał oryginału. Równie dobrze jakiś mol książkowy mógłby się przyjebać do Ciebie, że nie znasz pierwszego Ibikusa. W tym pierwszym zarzucasz recenzującemu ignorancję, w tym drugim wszystko jest w porządku. To jest właśnie hipokryzja.

Krzysztof Ryszard Wojciechowski pisze...

No i bloger zrobił figla... komentarz mi się nie zapisał.

"Próbuję Ci uzmysłowić, jak wąskie masz na to wszystko spojrzenie."

Po pierwsze. Wąskie spojrzenie na kulturę i sztukę to mają "twoi koledzy". Po drugie moje spojrzenie tyczy się wąskiego zagadnienia i konkretnych przedstawionych wyżej problemów. Inny los spotka literaturę a inny komiks. Przy takim podejściu i opinii nikt komiksu nie będzie dotował itd... pominięcie i ignorowanie komiksu na Europejskim Kongresie Kultury o czymś świadczy. Rozumiesz różnice?

"
Ze Scottem Pilgrimem było tak, że dojebałeś się do recenzji, gdyż recenzujący na starcie podkreślił (brzmi znajomo?), że nie czytał oryginału. Równie dobrze jakiś mol książkowy mógłby się przyjebać do Ciebie, że nie znasz pierwszego Ibikusa. W tym pierwszym zarzucasz recenzującemu ignorancję, w tym drugim wszystko jest w porządku. To jest właśnie hipokryzja."

I powiedział że jest mu z tym fajnie i dobrze "hohoho meri krismas". Czym mnie strasznie zirytował(swoją drogą to takie zachowania wykluczają komiks - ostatni akapit tekstu i szkodliwość takich ludzi wobec medium) bo nienawidzę takiej postawy. Twoja niedawno była taka sama ale na moje wypowiedzi zareagowałeś zupełnie inaczej(nie jesteś jedyną osobą która w ten sposób reaguje- ciesze się z tego) na to że ci zwracałem uwagę.

"Powyższe to chyba esencja dyskusji z Tobą. Przeciwko Tobie? Dlaczego obierasz wszystko jako atak na swoją osobę?"

Pytasz któryś raz z rzędu. Jak inaczej mam to traktować? Zmieniasz znowu "ekranizacje" na adaptacje" tylko po to żeby mieć przewagę... Nie jest jak bójka? To bądź na tyle uprzejmy by odnieść się do tego co mówię i nie patrz na problem ogólnikowo(bo tak ci wygodniej). Mówimy o dokładnie o "bękarcie kultury" ;>.

Krzysztof Ryszard Wojciechowski pisze...

"Dlaczego obierasz wszystko jako atak na swoją osobę? "

Poza tym przepychamy się bez sensu, a recenzja dotyczy książki o czymś innym... Czepiłeś się czegoś, co jest gdzieś tam głęboko schowane w przypisach. Mogliśmy równie dobrze porozmawiać o tym przez maile. Dobrze wiesz, że potrafię być w takich sytuacjach opryskliwy. Jak mam to odebrać? Chcesz zaplusować u człowieka "z twarzą ciosaną z ziemniaka"?

Krzysztof Ryszard Wojciechowski pisze...

@ Piotr "Skutkiem tego są małe nakłady adresowane konkretnie do tej garstki, skutkiem mały nakładów wysokie ceny, skutkiem wysokich cen to, że ktoś, kto maniakiem nie jest, nie zdecyduje się wydać 100 zł na komiks. "

Pozostają skany - wiele osób i po to nie chce sięgnąć... Wiem też, że wiele osób tego nie pochwala i mówiąc to robię faux pas. Ale wg mnie skany i scena translacyjna to bardzo przydatna rzecz jeśli chodzi o szerzenie kultury komiksowej. Oczywiście i na to można patrzeć z drugiej strony i oskarżyć ją o wpływ na marginalizację ... ale sam dostęp do komiksu jest wg mnie bardzo, bardzo ważnym czynnikiem budowania relacji komiks - czytelnik. Przez lata, gdy przechodziłem w życiu okres, w którym nie miałem kompletnie pieniędzy, a co za tym idzie dostępu do papierowych komiksów(raz w roku kupowałem Usagiego), to dzięki skanom nie zerwałem kontaktu z tą formą ekspresji.

Piotr Sawicki pisze...

Fakt, jest alternatywa w postaci skanów i sam czasem po nie sięgam choć czytanie komiksu w takiej formie to tortura. Jakieś pojedyncze zeszyty albo mangi z małą ilością tekstu jeszcze zmęczę ale chyba zaj...bym się gdybym musiał czytać "Watchmen" w skanach.

A wracając jeszcze do ekranizacji to warto przypomnieć moment, w jakim wystartował u nas TM-Semic. Były to okolice telewizyjnej emisji "Supermana 2" i kinowej premiery "Batmana" Burtona. W tym wypadku ekranizacje spełniły swoje zadanie, rozpalając wyobraźnię tysięcy młodych Polaków do sięgnięcia po superbohaterskie komiksy. Inna rzecz, że wówczas, jak słusznie zauważyłeś, głód komiksu wśród młodzieży był ogromny, teraz jest to tylko jedna z masy oferowanych przez rynek rozrywek.

Uważam, że również dwa pierwsze "Spider-Many" Raimiego odrabiają zadanie przyzwoicie i mogą stanowić dobrą zachętę do sięgnięcia po komiks. Natomiast jeśli chodzi o ekranizacje konkretnych "graphic novels" to faktycznie nie ma o czym mówić, jedyne co się w ostatnich latach udało to "Ghost World" i "Droga do zatracenia". O adaptacjach Moore'a nawet nie ma sensu mówić jak o adaptacjach Moore'a bo ani filmowe "From Hell" ani "Liga" ani "Vendetta" nimi nie są. "Watchmen" jest w miarę wierny, jakkolwiek Snyder niewiele z tego komiksu zrozumiał, o czym pisałem tu: http://www.kzet.pl/2009_02/tm_zegarek.htm

Marcin Z. pisze...

Piotr,
Nie są ekranizacjami, adaptacjami są jak najbardziej :>


Stig,
Skończ z "moimi kolegami". Przy każdej możliwej okazji z nimi wyskakujesz. Co chcesz tym osiągnąć?

Co do wąskości spojrzenia... Nie było moim celem dotarcie do tematu dotacji. Pytanie, które zadałem na początku nie ma z tym nic wspólnego.

Recenzenta, o ile dobrze pamiętam, najpierw zacząłeś obrażać, następnie wyzywać, i wtedy, po kilku próbach, dał sobie spokój i napisał fragment, który cytujesz. Ale nie zamierzam o tym dyskutować. Koniec tematu.

Marcin Z. pisze...

A z ekranizacji przeskoczyłem na adaptacje, bo to szersze pojęcia i, jak mi się wydaje, obejmuje tym samym więcej tytułów. Z reguły jest też różnica jakości miedzy jednym a drugim. Ale może niepotrzebnie tak zrobiłem...

Krzysztof Ryszard Wojciechowski pisze...

"Stig,
Skończ z "moimi kolegami". Przy każdej możliwej okazji z nimi wyskakujesz. Co chcesz tym osiągnąć?"


A co Ty chcesz osiągnąc? wyjeżdżając z ekranizacjami komiksów na forum publiczne? Po pierwsze, znasz mnie na tyle dobrze, że wiesz co o nich sądzę, że nawet Sin City nie lubię i że moja opinia różni się od "powszechnie uznawanej za słuszną". Oh! Straszne! To się skompromitowałem wśród milionów przysłowiowych nieomylnych much.


Po drugie dobrze wiesz, że nie mógłbym popierac i pozwolic by mnie kojarzono - jako komiksiarza i jako filmowca- z taką formą jak infantylne, spłycone i mrygające filmy, albo z rozrywką dla pryszczatych gimnazjonów, ani pozwolic na żeby sam komiks był kojarzony z tego typu rzeczami. Powiesz "co zrobisz. To wina ludzi ze nie rozgraniczają adaptacji i oryginału. ekranizacja to osobne dzieło" . Toc pisałem, że wina leży po stronie widzów i krytyków. Prosta sprawa. Nikt nie zaczyna recenzji od "nie oglądałem filmów Kurosawy hihihi". Za to ilu "krytyków" pisze "nie czytałem komiksu Allana Moora bal bla bla".

Ja uważam, że ekranizacje komiksów są zazwyczaj fatalne i szkodzą obrazowi medium jako takiego (od teraz będę Ci to wklejał).

"Recenzenta, o ile dobrze pamiętam, najpierw zacząłeś obrażać, "

Nieprawda. Było kompletnie na odwrót, do tego pisałem tam też do Ciebie. Zachwycał się filmowym chłamem a kiedy powiedziałem że warto było by sięgnąć po komiks, czy nawet skany to się najzwyczajniej w świecie na mnie i na moje propozycje wysrał. Na koniec nazwał mnie trollem i kazał spierdalać ze swojego bloga. Co też uczyniłem.

"Skończ z "moimi kolegami". Przy każdej możliwej okazji z nimi wyskakujesz. Co chcesz tym osiągnąć?"

To Ty wywlokłeś ten temat.

To są właśnie ludzie odpowiedzialni za marginalizację, infantylizację i takie traktowanie komiksu w dzisiejszych czasach... nie wierzysz? Popatrz na blog piszącego wyżej Piotra Sawickiego. Porównaj jego sposób patrzenia na komiks i porównaj go ze sposobem patrzenia... Twoich kolegów.

Powinniśmy o takich rzeczach rozmawiać na privie.

Marcin Z. pisze...

"A co Ty chcesz osiągnąc? wyjeżdżając z ekranizacjami komiksów na forum publiczne? Po pierwsze, znasz mnie na tyle dobrze, że wiesz co o nich sądzę, że nawet Sin City nie lubię i że moja opinia różni się od "powszechnie uznawanej za słuszną". Oh! Straszne! To się skompromitowałem wśród milionów przysłowiowych nieomylnych much."

Moje pytanie, od którego to wszystko się zaczęło, nie było skierowane w tę stronę. A moim celem nie było żadne ośmieszenie Cię/skompromitowanie. Nie wiem czemu tak to wszystko odbierasz.

"Nikt nie zaczyna recenzji od "nie oglądałem filmów Kurosawy hihihi". Za to ilu "krytyków" pisze "nie czytałem komiksu Allana Moora bal bla bla"."

O ile mi wiadomo, to po prostu sporo osób oceniających ekranizację/adaptację, a nie znających oryginału, podkreśla to na starcie i ja nie widzę w tym nic dziwnego czy aroganckiego. Nie mówię, że wiedza na dany temat jest rzeczą zbędną, ale co innego pierwowzór, a co innego rzecz na nim bazująca. To już są (przeważnie) osobne twory żyjące własnym życiem. Oczywiście nieznajomość oryginału wpływa na - swego rodzaju - uboższe postrzeganie adaptacji, ale nie widzę przeszkód w ocenianiu jej. O to mi chodziło, ale pewnie się powtarzam. Straciłem rachubę.

"Ja uważam, że ekranizacje komiksów (...) szkodzą obrazowi medium jako takiego "

I zapewne masz tu rację. Nie o to chciałem się spierać. Przydałby się jakiś socjolog;)

"To Ty wywlokłeś ten temat."

Nie chciałem rozmawiać o nich, lecz o Twoim podejściu, na przykładzie Twojej reakcji na tekst jednego z nich. Bez zagłębiania się w całą tamtą historię.

"Powinniśmy o takich rzeczach rozmawiać na privie."

Skasuj więc po przeczytaniu ten i pozostałe komentarze. Będziemy kontynuować gdzie indziej.

Krzysztof Ryszard Wojciechowski pisze...

"Oczywiście nieznajomość oryginału wpływa na - swego rodzaju - uboższe postrzeganie adaptacji, ale nie widzę przeszkód w ocenianiu jej. O to mi chodziło, ale pewnie się powtarzam. Straciłem rachubę."

Marcinie. Cały czas mówię że nie możesz adaptacji komiksu zestawiać i zestawiać z literacką tzn możesz ale będzie to głupie i kompletnie ignoranckie wobec problemu o którym mówię... ostateczny efekt (społeczny?) jest zupełnie inny. Chodzi o infantylizacje medium. Zrozum w końcu!

Jak napisałem wcześniej :

Mówimy o nagminnym okaleczaniu, spłycaniu i krzywdzeniu CAŁEGO medium. Propagowaniu postrzegania go przez pryzmat tego chłamu...

Krzysztof Ryszard Wojciechowski pisze...

@Piotr: Dobry artykuł na KZ. Ja nie wytrzymałem do końca na Synderowych Watchmenach.

Mówiłem Marcinowi(któremu się film w miarę podobał) o katastrofalny spłyceniu uduchowienia i warstwy intelektualnej w tym filmie.


Zachęcam do sięgnięcia po oryginał... nawet po skany... I zgadzam się co do błędu wydawcy. Nawet z 5 - 10 tysięcy egzemplarzy można by było wydrukować. Podejrzewam że po premierze rynek by przyjął( w kilka lat). Sin City się w końcu sprzedaje nieźle, nakład drugiego wydania zaczął pękać z rok temu... teraz większości części już nie ma.

Piotr Sawicki pisze...

"W miarę" to i mi się film podobał. Nie jest to doskonała ekranizacja ale ze wszystkich dotychczasowych prób z Moore'm najbliższa ideału. A że mocno spłycona... "Watchmen" po prostu nieprzekładalny jest na inne medium i tyle.

Szał na ten komiks po premierze był. Wystawiłem wtedy oryginał na Allegro i poszedł za 150 zł chociaż na Amazonie był dostępny za równowartość 40 zł.