czwartek, 8 sierpnia 2024

Batman Defective Comics. Ram V

  


Nie zliczę, który już raz trzymam w łapach komiks obiecujący mi nowy, ekscytujący początek historii Batmana. Zwykle zamiast robienia po gaciach z zachwytu nad nowymi pomysłami lub nad powrotem do mitycznej dawnej jakości kończy się to wzruszeniem ramion przez schematyczną do bólu sklejkę nietrafionych decyzji fabularnych. Następni autorzy potem te babole odczyniają (albo ignorują) i tak w koło Macieju. Ram V i Simon Spurrier to ostatnimi czasy generatory raczej pozytywnie odbieranych tytułów, więc chyba z ich nazwiskami na okładce można liczyć na jakieś odczarowanie tej klątwy tendencyjności? Ach, moje słodkie wy letnie dzieciaki… też tak miałem przez chwilę taką nadzieję.

Groza wisi nad Gotham. Nie bardziej niż zwykle oczywiście, bo taki na przykład stan wojenny spowodowany przejęciem miasta przez siatkę terrorystów można tu uznać za reprezentacyjne wcielenie zwykłego wtorku. Można więc rzec, że „Batman Detective Comics. Gothamski Nokturn: Uwertura.” (dłuższego tytułu nie było?) zabiera nas w czasy względnie spokojne. Przemytnicy przemytnikują, samozwańczy stróże prawa samozwańczo strzegą prawa. Coś złego dzieje się jednak z Gackiem, tajemnicza słabość zmniejsza dotkliwość złamań, które serwuje on rzezimieszkom zawiedzionym przez system resocjalizacji, spowalnia jego niosące sprawiedliwość kopniaki z półobrotu. To może być problem, gdy w okolicy zaczynają pojawiać się mistyczne zombie, a pradawny i potężny ród zmierza do Gotham, by odzyskać należne im dziedzictwo.

Dokładnie tak, nie przecierajcie oczu, nowy początek kolejny już raz sprowadza się do następnej wersji zapomnianej przeszłości Gotham. Z drugiej strony może jednak przetrzyjcie te oczy, jeśli już zdążyliście zapłakać nad kondycją komiksów superbohaterskich, bo nie jest tak do końca tragicznie. „Gothamski Nokturn” wiele rzeczy robi dobrze. Piękną melodię (Ram V lubi wątki muzyczne) gra tutaj atmosfera, bo tę wspomnianą wcześniej nieco kpiarsko grozę czuć na każdej stronie. Wątki szamotają się pod ciężarem niewidzialnego topora, zło czai się w mroku i bezlitośnie dręczy wszystkich zaangażowanych widmem nadchodzącego ataku. W tej smolistej antycypacji brodzi Batman z potężnym debuffem, którego źródło na chwilę obecną mu umyka. Wiele wskazuje na to, że w niezłomnym geniuszu o sprawności ośmieszającej największych atletów mogło pozostać jeszcze coś faktycznie ludzkiego i to coś zaczyna wreszcie pękać.

Obawiam się jednak tego, jak dalej może zostać poprowadzony ten wątek. Coś mi każe wątpić w zachowanie tak przyziemnych założeń. Głównymi grzechami scenariusza Rama V (i Simona Spurriera odpowiedzialnego za poboczne wątki) jest bowiem absolutny brak subtelności oraz powtarzanie najgłupszych błędów większości poprzedników. Przykładowo tak się bowiem złożyło, że historię zaczynamy z Two-Face’em w wersji zresocjalizowanej. Dent się wyleczył, żyje sobie średnio radośnie, ale ogarnia swojego bliznowatego demona. Włodarzom DC Comics (Marvela zresztą też) rów się nieznośnie poci, gdy jakiś złol się rozwija i dostaje szanse na odkupienie. Prędzej już pozwolą pieniężnie płodnej postaci faktycznie pozostać pod ściółką przez dłuższy okres po kopnięciu w kalendarz. Dlatego też, niemalże za dotknięciem magicznej różdżki, Dent zostaje zmuszony do wykonania moralnego fikołka. Przykładów podobnych zabiegów jest dużo więcej. Ten zresztą nie jest najgorszy, bo prowadzi do całkiem ciekawego konfliktu wewnętrznego, ale największa bolączka „Gothamskiego Nokturnu” kryje się gdzie indziej.

Jeśli bardzo mocno skupicie neurony, może uda wam się zauważyć multum całkiem mądrych rzeczy w tej narracji: zagubienie Gordona po zakończeniu kariery w policji, ciekawą rolę Ligi Cieni, motyw pozytywki mielącej mózgi (nie dosłownie), czy też większa otwartość Batmana na pomoc z zewnątrz. Niestety jest też ogromna szansa, że to wam umknie w gąszczu liter, bo nikt nie potrafi tu zwyczajnie zamknąć na chwilę mordy. Jakby tego było mało, narracja (również wizualna) jest skrajnie poszarpana, więc często wygląda to tak, jakby autorzy nagminnie po drodze do celu zapominali o jakimś wątku albo o obecności ważnej postaci w samym środku sceny. Przegadany chaos bardzo szybko męczy, a umiarkowana intensywność ekspozycji nie robi wrażenia, gdy tę ekspozycję serwuje się nam na każdej stronie w ilościach hurtowych. Najbardziej jest to odczuwalne w częściach pisanych przez Spurriera, celem było tu chyba jakieś podpatrzenie stylu noir, ale w efekcie dostaliśmy byłego komisarza prowadzącego jednocześnie rozbudowany dialog, wewnętrzny monolog i jeszcze dodatkową narrację, na którą brakło nawet miejsca w dymkach. Ram V z kolei daje nam Batmana wciskającego „play” na swoim mózgowym odtwarzaczu refleksji już ułamek sekundy po zniknięciu rozmówcy, a często nawet wcześniej. Szczytem już był dla mnie dręczący psyche Gacka demon, który przez swoją pokraczną paplaninę stał się parodią jakiejkolwiek złowrogości. Nokturn to z definicji forma muzyczna o spokojnym i wyważonym charakterze, ta historia jest jego przeciwieństwem. Tak, zajrzałem do Wikipedii.

Graficznie jest nieźle, w tym zakresie doceniane nazwiska zwykle nie zawodzą, a Rafael Albuquerque ma sporo doświadczenia przy rysowaniu Batmana w sposób bardzo dynamiczny oraz przyjemnie odnajdujący równowagę między znamionami realizmu w proporcjach i wyrazistą, komiksową stylizacją. Z pomocą Dave’a Stewarta – czyli absolutnego, niekwestionowanego mistrza kolorów – można tu spokojnie zagwarantować przynajmniej satysfakcjonujące doświadczenia. Mam jednak wrażenie, że nieco inna szata graficzna bardziej by pasowała do tej konkretnej historii, a przynajmniej do tego, czym z założenia próbuje ona być. Widzę tu potencjał na podkręcenie klimatu horrorowym charakterem ilustracji, odpowiedzialny za niektóre okładki Martin Simmonds (wiadomo, bootlegowy Dave McKean) poczyniłby tu cuda, ale post-mignolowska szkoła typowa dla Duncana Fegredo na przykład też mogłaby pociągnąć tę opowieść w bardziej interesującą stronę. Choć nie jestem wielkim fanem roboty wykonanej we fragmentach z Gordonem przez Danae „Dani” Kilaidoni, jej niejako ulotne i czasem niezgrabne paćkanie pasuje tu znacznie lepiej od typowego, efekciarskiego peleryniarstwa. Gdyby zaś miała rysować bliżej stylu, który zobaczycie w pierwszej kolejności po sprawdzeniu jej nazwiska w Google, bez zawahania wybrałbym ją na główną artystkę całej serii.

Jedna z zawartych w tym zbiorze okładek, kapitalne dzieło Evana Cagle swoją drogą, przedstawia delikatnie tknięty zębem czasu posąg Batmana z obejmującym go, przytłaczającym demonem. Metaforyczna interpretacja tego obrazu może i jest boleśnie oczywista, ale właśnie coś takiego chciałbym dostać w „Gothamskim Nokturnie” i choć nie mogę całkowicie zbesztać tego komiksu, to żal pali me serce, które miało śmiałość miłości do wyeksploatowanego superhero nie porzucić. Dramatyzuję jak cholera, wiem, lecz od kontaktu z kompletnym szajsem zawsze bardziej boli mnie niezrealizowany potencjał obiecujących historii. Nie wiem jeszcze, co Ram V i Spurrier zagrają dalej w ramach tego koncertu, obecny ton melodii jednak obniża trochę moje oczekiwania, bo pomimo wielu świetnych pomysłów i kapitalnej atmosfery, chaos kompozycji ogromnie utrudnia mi jej odbiór.

Nawiązanie muzyczne w moim konkretnym przypadku jest zupełnie nietrafione, jestem w końcu fanem wrzasków i skrajnie amatorskiego hałasu DIY, ale chyba wiecie, o co mi chodzi.

 

Autor: Rafał Piernikowski 

Brak komentarzy: