czwartek, 6 lipca 2023

Sandman. Senni łowyc. Gaiman/ Russell

 


 

Zacznę od odważnego założenia, że ogarniacie kim jest Neil Gaiman. Gość od Sandmana i Amerykańskich Bogów w 1999 roku napisał powieść gęsto ozdobioną ilustracjami Yoshitaki Amano, którego dzieło było zresztą inspiracją dla całej fabuły. Amano, bo tego możecie nie wiedzieć, to artysta o mocno wyrobionej pozycji na rynku nie tylko japońskim, ale i światowym. Wystarczy powiedzieć, że był odpowiedzialny za przepiękne projekty postaci do Final Fantasy i Vampire Hunter D, no definicja najwyższej klasy. Tu wchodzi na scenę Philip Craig Russell, bo ręce go świerzbią, gdy jakieś dzieło Gaimana nie ma adaptacji komiksowej. To dzięki niemu możemy trzymać w łapach wersję Sennych Łowców niewymagającą czytania ścian tekstu.

Według posłowia wersji oryginalnej, którego chwilowo będziemy się na potrzeby tego tekstu trzymać, Senni Łowcy są adaptacją tradycyjnej, japońskiej legendy wciśniętą kontekstem w świat Władcy Snów. Za głównego bohatera możemy uznać mnicha opiekującego się malutką świątynią na odludziu. Atrakcyjność przybytku przyciąga uwagę dwóch zwierzo-duchów, Tanuki i Kitsune, zainteresowanych przepędzeniem człowieka i zajęciem przyjemnego schronienia dla siebie. Podstępne istoty robią więc podchody, mnich nie daje się okantować, borsuk daje za wygraną, a lisica zakochuje się w uduchowionym chłopie. Sielanka mogła by trwać wiecznie, ale zły magnat i okultysta planuje ukraść życie mnicha, a jego towarzyszka podsłuchuje knowania demonicznych sługusów czarownika. Dopiero wtedy właściwie rozpoczyna się właściwa historia o miłości, poświęceniu i zemście.

Komiks zbiera raczej pozytywne opinie, ja też jestem z grubsza zadowolony, więc podyskutuję trochę z zarzutami. Zadajmy sobie na początek pytanie: czy totalnie obrazkowa wersja i tak już bogato ilustrowanej noweli jest w ogóle potrzebna? Teoretycznie nie. Jakby uzdolnionym ilustratorem Russell nie był, kunsztu dzieł Amano raczej nie przebija, więc śmiało można uznać ten tytuł za odgrzewany kotlet w mniej wysublimowanej formie. Jestem jednak pewny, że w tej postaci historia może trafić do szerokiego grona odbiorców, którzy powieścią raczej by się nie zainteresowali, na przykład do mnie. W efekcie może i po oryginał ostatecznie sięgnę.

 
Drugim ze stosunkowo częstych argumentów krytycznych jest rzekoma fetyszyzacja kultury japońskiej. Bo widzicie, oszukałem was trochę, tak jak i oszukał czytelników sam Neil Gaiman. Fabuła Sennych Łowców została przez niego całkowicie zmyślona, nie istnieje żadna legenda o lisicy loffciającej mnicha, ale w zapewnienia autora uwierzyła cała masa ludzi. Teraz, po latach, wypływa oczywiście grono mędrków, którzy twierdzą z wyższością, że przecież to jest oczywiste, że narracja na kilometr wali białym człowiekiem nieudolnie korzystającym ze stereotypów w celu wykonania pokracznej kalki. Absolutnie im nie wierzę – historia ma strukturę i wnioski moralne całkowicie zbieżne z japońską mitologią. Jest złożona, po równo wypełniona nadzieją i goryczą, otwarta na interpretacje przez nieoczywistą konkluzję. Gdybym nie wiedział o kłamstewku Gaimana na starcie, nie miałbym problemu z uwierzeniem w jego słowa.

Nawet uznając słuszność wspomnianych narzekań, prawdopodobnie wciąż udało by mi się znaleźć w lekturze sporo przyjemności. To historia konstrukcyjnie prosta, ale dojrzała emocjonalnie i wypełniona poruszającymi momentami. Spokojna narracja unika przynudzania, a rysunki Russella robią robotę. Wizualnie dostajemy masę motywów z japońskiej tradycji ułożonych w strukturę art noveau ze sporą dawką amerykańskiej szkoły komiksu w detalach, a przytłumione kolory autorstwa Loverna Kindzierskiego dodatkowo przybliżają grafiki do malarstwa z okresu Edo. Wszystko w tym uniwersum ostatnio porównuję do genialnych rysunków J.H. Williamsa III z Uwertury, więc z początku nie byłem pod szczególnym wrażeniem, ale satysfakcja rosła z każdą stroną.

Wciąż mamy do czynienia z kolejną z wielu historii pobocznych ze świata Nieskończonych, pozycją całkowicie opcjonalną i w sumie raczej samodzielną, o ile rozumie się podstawowe założenia wszechświata stworzonego przez Gaimana. Nie umywa się to do głównej serii. W natłoku mocno średnich spin-offów i dodatków stworzonych nieco na siłę Senni Łowcy są jednak jedną z niewielu pozycji, które z czystym sercem mogę polecić. Może trochę za mało tu samego Morfeusza, może fabuła momentami wydaje się wciśnięta w to uniwersum trochę na siłę, ale jeśli sympatia do onirycznych motywów i dodatki z japońskiego folkloru są dla was wystarczającym ubarwieniem prostego czytadła, to raczej nie ryzykujecie rozczarowania przy kontakcie z tym komiksem.

 

Autor: Rafał Piernikowski 

Brak komentarzy: