środa, 5 lipca 2023

Constantine. Zdradliwe iluzje

 


 

Wzięcie tego komiksu do recenzji było błędem, ale zbieram i czytam wszystko, co związane z Hellblazerem. Nie mogłem więc obojętnie przejść obok powieści graficznej dla (starszych, nastoletnich) dzieci opowiadającej o Constantinie. A powinienem. Ten komiks to faktycznie czytadło dla dzieciaków, nie aspiruje do bycia czymkolwiek ponad teen dramę a do tego dość paskudnie grzebie w mitologii Constantine'a. Psuje wiele z tego, co wypracowali twórcy zajmujący się przez lata Johnem.


Pierwszą wyraźną, bolesną zmianą jest uczynienie głównego bohatera gościem z co najmniej klasy średniej. Podczas gdy główną cechą charakteryzującą od początku tego ulicznego maga były robotnicze korzenie. Constantine za młodu (według kanonu) był najeżonym punkowym opryszkiem grającym w kapeli i zajmującym się magią. Tu jest gościem z całkiem dobrego domu (tata odszedł, ale poza tym bez patologii), który w tradycje ma wpisane zajmowanie się magią. No cóż; Lore Constantina polegał na czymś zupełnie innym. Na samotności głównego bohatera, niemożności cofnięcia czasu, oraz permanentnej toksyczności (chyba jedyna cecha Johna którą zachowano, acz w ugrzecznionej formie) tego śmierdzącego tanim browcem pijaczyny. Dostajemy zamiast tego słodkiego cherubinka z ponoć wrodzonym talentem do szalenie niebezpiecznej magii, w której będzie się babrał.

Umówmy się, nawet Hellblazer nie jest podręcznikiem magii tylko pulpową wizją kilku(nastu?) scenarzystów, głównie brytyjskich, którzy na przestrzeni dekad pisali komiksy o Johnie, charakteryzowali go, rozwijali i dorzucali swoje pomysły. Opisywali przy tym dość drobiazgowo nieciekawą, otaczającą go rzeczywistość brudnych angielskich dzielnic (i nie tylko, bo John podróżował również po Stanach...). Najdelikatniej mówiąc, wersja dla dzieciaków nie zgrywa się zupełnie z tym, co w dobrodziejstwie inwentarza posiadają dobre opowieści o Constantinie.


A jak grafika, proszę Państwa? Prócz udziału kilku genialnych artystów nie mieliśmy wiele szczególnie wybitnych momentów jeśli o warstwę plastyczną komiksów o Constantinie chodzi. Tutaj jednak jest naprawdę tragicznie i oczy aż mnie pieką, gdy patrzę na te cukierkowe, średnio profesjonalne grafiki okraszone komputerowymi, obrzydliwymi (w moim poczuciu estetyki) kolorami. Nie chcę takich komiksów i nie chciałbym żeby „Zdradliwe iluzje” kojarzyły się dzieciakom z terminem „powieść graficzna”. Jedyne, co graficznie jest w tym albumie ciekawe, to kilkanaście oryginalnie skomponowanych plansz na kadry w dość odważny sposób, jakiego używa się w bardziej dojrzałych dziełach. To jeden z niewielu plusów tej publikacji, że nie wstydzi się być komiksem. Z drugiej strony, zapewne się domyślacie: trochę mi wstyd, że może być z komiksem kojarzona.


Teraz pamiętnik kombatanta mode on. Za moich czasów nie było wielu komiksów dla dzieci, a to dlatego, że uważano iż ogólnie komiksy są dla dzieci, dostawaliśmy więc często dojrzałe opowieści w bonusie z kolorowymi kalesonami. Owszem, jestem menda i ubolewam nad współczesnym mainstreamem, ale przecież nie damy dzieciakom do ręki publikacji o kalesoniarzach sprzed 20-30 lat, które też mają swoje przywary. Dobrze więc, że powstają dziś takie komiksy dla dzieci. Mam jednak problem. Nie wiem, czy mam prawo oczekiwać czegokolwiek od tego komiksu, skoro nie jestem jego targetem, ale wolałbym iście uliczną, dickensowską opowieść o dzieciaku, który miał przejebane, a nie o emo-żelusiu z dobrego domu. Nie wiem, jak rzecz odbiorą współczesne dzieciaki pasione na Harrym Potterze, ale ja nie jestem w stanie się z tym Constantinem utożsamić. Tak między nami, to polecam zdecydowanie pierwsze „Księgi Magii” Gaimana, które są znacznie lepszym komiksem, też opowiadającym o dzieciaku i to pochodzącym z tego samego uniwersum. Zresztą, dorosły Constantine z powodzeniem był tam jedną z postaci pobocznych.

 

Brak komentarzy: