piątek, 6 marca 2020

DMZ. Tom 1. Wood/Burchielli




Przy serii „Ludzie Północy” dawałem szansę Woodowi równo trzy razy. Ostatecznie pozbyłem się tego cyklu z kolekcji, bo nie jest to nic wybitnego, ale zapamiętałem nazwisko scenarzysty. Nie powiem, w sumie czytało się to nawet przyjemnie a autor siłujący się ze wcale nie łatwym dziś tematem (wszak mało co dorównuje serialowi „Wikingowie”) zdobył moją sympatię. Gdy wyszło „DMZ”, postanowiłem znów spotkać się z jego twórczością. Dobrze zrobiłem, bo komiks ten jest o niebo lepszy niż saga Wooda o wikingach.

Niedaleka przyszłość. Stanami wstrząsnęła kolejna wojna domowa, która trwa już pięć lat. Strefa zdemilitaryzowana, czyli tytułowe DMZ, umiejscowiona jest na Manhattanie. Przybywa do niej młody stażysta-dziennikarz, jego ekipa zostaje jednak zlikwidowana zaraz po przyjeździe i pozostaje mu relacjonować wydarzenia ze strefy walk samodzielnie. Jest jedynym korespondentem w tym rejonie, więc mimo młodego wieku zostaje przytłoczony nie lada odpowiedzialnością. Po pierwszych zadaniach, jakie miał do wykonania, mógłby wrócić do domu, postanawia jednak zostać w szarpanym wojną Nowym Jorku i zająć się niewdzięcznym zadaniem relacjonowania konfliktu.



Pisząc o „Ludziach Północy”, zarzucałem Woodowi, że nieumiejętnie buduje bohaterów. Zrzucałem to na karb faktu, iż opowiadał krótsze historie z różnymi postaciami, co pozbawiało go okazji do porządnego zobrazowania ich rozwoju. W DMZ trzyma się jednego bohatera i szczerze powiedziawszy, to też średnio mu idzie. Matty Roth (nazwany po słynnym pisarzu Philiphie) jest całkowicie nijaki i dowiadujemy się o nim bardzo niewiele. Trzeba jednak pochwalić autora, że bardzo sprytnie wykorzystuje tego jegomościa do innych celów. Przez jego pryzmat buduje świat przedstawiony, który jest nakreślony o niebo lepiej niż postacie. Niedawno pisałem o „Mieście wyrzutków”, że to komiks, w którym to wielkie miasto snuje opowieść. Podobnie jest w DMZ, gdyż to metropolia jest głównym bohaterem historii. Może nawet cały kraj? Bo snuta przez Wooda wizja ma wszak charakter globalny. Warto zauważyć też, że DMZ to bardzo specyficzna historia, powstała niedługo (kilka lat) po zamachach 11 września i ma charakter opowieści z tamtego okresu, gdy rany Ameryki były świeże i tragedia ta mocno rzutowała na zaangażowaną politycznie sztukę.



„DMZ” nie jest idealne i nie zostanie klasyką, ale to mimo wszystko dobry komiks. Ma w sobie coś zarówno z „Ucieczki z Nowego Jorku” Carpentera, jak i z szalonych relacji Pająka Jeruzalema, które śledziliśmy na kartach „Transmetropolitan”. Co ciekawe, autor tego drugiego sam czytał DMZ, chwalił i powiedział, że to „polityczne science fiction”. Trafił tym określeniem w dziesiątkę, bo nie ma tu laserów z dupy, ale jest złożona wizja pewnego układu społeczno-politycznego, który, na dobrą sprawę mógłby się naprawdę przytrafić USA. 



Brak komentarzy: