środa, 22 stycznia 2020

Sandman: Śnienie i Uniwersum.



Nie jestem wielkim fanem Sandmana. Mam co prawda całość na półce (łącznie ze wszelkimi spin-offami), ale bardzo podoba mi się tylko pierwsza część – „Preludia i Nokturny”, która w ostatecznym rozrachunku jest bardziej horrorem niż fantasy. Późniejsze tomy, eksplorujące  baśniowość mocniej od grozy, kręcą mnie znacznie mniej. Wcale nie ucieszyła mnie więc informacja, że z okazji 25-lecia komiksu Gaimana Vertigo postanowiło wskrzesić serię o Morfeuszu, bo oznacza to, że jako chory na zbieractwo komplecista będę musiał po to sięgnąć.

 

Dodatkowo to nie jest jeden cykl. Na początek dostaliśmy komiks startowy pod tytułem „Sandman: Uniwersum” i dopiero z niego wychodzą następne gałęzie opowieści. Mnie w ręce jak na razie trafił właśnie ten numer startowy i pierwsza część z cyklu pod tytułem „Śnienie”. Co istotne Gaiman tego wszystkiego nie pisze, tylko nadzoruje serię. Komiks tworzą scenarzyści, których autor oryginału określa jako najlepszych ludzi w branży. Co ciekawe ja ich nazwisk kompletnie nie znam, a przecież nie od dziś interesuje się komiksem.

Numer startowy trudno oceniać w kwestiach artystycznych, bo to tylko wprowadzenie. Jednak nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia, a oryginalny Sandman zaczynał się przecież od wielkiego trzęsienia ziemi. Natomiast „Śnienie” jest przyzwoicie zrobionym komiksem, w którym zostają wprowadzone na scenę nowe postacie. Z jednej strony są dobrze napisane, z drugiej, uniwersum Morfeusza posiada już takie zatrzęsienie bohaterów, że nie do końca rozumiem, po co potrzebni są nowi. Doceniam jednak wykreowanie niektórych postaci, takich jak Sędzia Stryk, koszmar związany z wisielcami, pamiętający czasy rasistowskiego południa. To indywiduum na miarę słynnego, pochodzącego z oryginalnego cyklu Koryntczyka i dla niego warto ten komiks przeczytać.



Warstwa graficzna nie jest wybitna, ale chcąc być uczciwym wobec tej serii, muszę przyznać, że jest przynajmniej dobra. Bardzo podobają mi się kompozycje plansz, które stronią od typowych kadrów, a stawiają na swobodne rozpięcie wydarzeń na przestrzeni dwóch kartek. Sam styl rysunku jest realistyczny i jeśli na siłę miałbym tej warstwie coś zarzucić, to powiedziałbym, że jej największym grzechem jest zachowawczość. Najzwyczajniej brak tu szaleństwa. Niemniej „Sandman” nigdy nie miał wielkiego szczęścia do rysowników, więc od tej strony jego nowa odsłona wypada przynajmniej zadowalająco.

Nowe oblicze Sandmanowskiej serii to rzemieślnicza robota. Nie są to komiksy ani szczególnie złe, ani też bardzo dobre. Według mnie to typowy skok na kasę i strzelam, że Gaiman zgodził się na to ze względu na czek, jaki otrzyma od DC. Obiecuję sobie walczyć sam ze sobą i nie zbierać tej serii. Przynajmniej na razie, bo będę obserwował opinie kolegów po fachu i jeśli będą pozytywne to może jeszcze dam jej jedną szansę. Na razie jednak mówię pas. 


Brak komentarzy: