sobota, 31 sierpnia 2019

Providence. Tom 1. Moore/Burrows




Niniejszy album to kolejny romans Alana Moore'a i Howarda Phillipsa Lovecrafta. O pierwszych komiksach Maga z Northampton inspirowanych prozą Samotnika z Providence pisałem tutaj: klik. Zupełnie mi się nie podobały, ale kiedyś, po pierwszej lekturze „Neonomiconu”, przeczytałem początkowe zeszyty „Providence” i zapamiętałem, że są lepsze. Sięgałem więc po ten komiks z pewnymi nadziejami, przekonany co do tego, iż tym razem zawód nie będzie taki srogi.

„Providence” to przyzwoity komiks, lepszy niż „Neonomicon”, ale już na wstępie dość wyraźnie zaznaczę, że do szczytowych osiągnięć Alana Moore'a mu daleko. Z racji dużej ilości literackich dodatków (przez które długo ten album męczyłem) miałem trochę wrażenie, że czytam dobrze opracowaną przygodę do systemu RPG „Zew Cthulhu”. To nie jest porównanie o negatywnym wydźwięku, ale sorrens, po Magu z Northampton oczekiwałem więcej niż rolejplejowej fabułki. Obcowałem tylko z pierwszą częścią z trzech, więc trudno mi ostatecznie ocenić ten komiks. Dobre wrażenia z lektury rozbudziły we mnie jednak chęć sięgnięcia po następne tomy. Niemniej nie będę miał już zbyt dużych oczekiwań i kurde balans, jestem nieco zawiedziony. To oczywiście nie jest zły komiks, ale podchodzenie z pewną zachowawczością do czegoś, co wyszło spod ręki najzdolniejszego scenarzysty w historii medium, jest trochę śmieszne. To nie dobrze obiecujący debiutant, tylko Bestia z Northampton. Ten komiks powinien wysadzać z butów, a nic takiego się nie dzieje. 



Moore twierdzi, że nie robił nigdy większego riserczu od tego do swojej nieszczęsnej serii komiksów osadzonych w uniwersum naznaczonym przez Lovecrafta. Szczerze powiem, że nie do końca to czuć. „Prosto z Piekła” osobiście traktuje z większą estymą i praca Moore'a nad nim sprawia wrażenie trudniejszej i co istotne bardziej udanej. Jeśli więc nie mieliście do tej pory styczności z jego utworami, to te spowinowacone z Lovecraftem omijajcie szerokim łukiem. Sięgnijcie po „Promethe” albo „Prosto z piekła”. Te komiksy te wywołują wśród czytelników wręcz szacunek do Moore'a i pozwalają docenić ogrom pracy, jaki został w nie włożony.

Rysunki Jacena Burrowsa wypadają odrobinę lepiej niż w przypadku „Neonomiconu”, ale dalej mi się nie podobają. O ile dobrze pamiętam, poprzednim razem określiłem jego rzemiosło jako rysunki zdolnego gimnazjalisty. Tu jest trochę lepiej, bo całkiem nieźle wychodzi mu starodawna architektura, wszelkie rekwizyty i dekoracje. Niemniej podsumowując warstwę plastyczną, ze smutkiem stwierdzam, że i tak jest spaskudzona jakimiś okropnymi komputerowymi kolorami, które pasują do atmosfery tej nasiąkniętej grozą opowieści jak chuj do czoła. 



Wielkim plusem jest fakt, iż polskie wydanie uzupełnione zostało o wstęp i leksykon nawiązań do Lovecrafta, które wyszły spod ręki Mateusza Kopacza. Elementy te świetnie uzupełniają album.

Nawet jakbym chciał, nie potrafię się zachwycać tą opowieścią i nic na to nie poradzę, bo to słabsza rzecz w dorobku Kudłatego. Komiksy Moore'a związane z HPL-em sprawiają wrażenie chałtury odbębnionej, żeby mieć na rachunki – gdzieś nawet czytałem, że Alan zrobił „Neonomicon”, bo musiał spłacić fiskusa. Nie wiem, czy to prawda, ale obcując z tą serią jestem skłonny w to uwierzyć. Już wolałbym, żeby zaczął brać tantiemy za ekranizacje swoich komiksów – bo wszak od lat odmawia ich przyjmowania. Jasne, jestem tylko zasmarkanym recenzentem szkalującym mistrza podczas brawurowej akcji obrabiania Waszych portfeli. Spoko, bardzo dobrze wiem, że moje słowa nic nie znaczą, przepadną w pomroce dziejów i jeśli jesteście komplecistami Moore'a (ja jestem i tych komiksów nie sprzedam), to czego bym nie napisał i tak kupicie te albumy, ale moim zdaniem nie postawicie ich na honorowej półce. 


Brak komentarzy: