czwartek, 18 października 2018

Ludzie Północy:Saga islandzka. Tom 2. Brian Wood



Nie będę ukrywał, że jeśli ktoś nie jest wielkim fanem historii o brodatych wojownikach to nie ma w komiksie Wooda czego szukać. „Ludzie północy” to rzecz nie aspirująca do bycia komiksowym arcydziełem i na pewno nie wywoła w czytelniku większych emocji. Więc jeśli chcecie sięgnąć po coś z Vertigo, po czym opadnie Wam szczęka to już na początku, zanim zaczniecie dalej czytać ten tekst sugerowałbym raczej „Skalp” albo „Sagę o Potworze z Bagien”.

Nie znam innych komiksów Wooda (czytałem tylko tworzone już po „Ludziach Północy” „Black Road”, które również jest tylko czytadłem) i trudno mi powiedzieć jak komik ten wypada na tle innych jego dokonań. Oderwany od jego twórczości przedstawia się jako solidna rzemieślnicza robota, co więcej Wood musiał odrobić lekcje z historii, bo wszystko wydaje się bardzo realistyczne. Scenariuszowi brak jednak brudu i skurwienia ( a przecież tak było!), które znajdziemy na przykład w dziełach Jasona Aarona, i powiem szczerze, że chętnie zobaczyłbym komiks o wikingach napisany właśnie przez tego artystę. 



Tomik zaczyna się od kilku jednozeszytowych opowieści. Nie ukazują Wooda jako geniusza, ale są w porządku. Jednak sednem niniejszego tomu jest następująca po nich dłuższa historia, rozpisana na dziesięć pokoleń saga o losach pewnego wikińskiego rodu. Rozpięcie fabuły na setki lat daje Woodowi możliwość zaprezentowania czytelnikowi rozwoju jaki przeszły ludy północy (dokładnie Islandii) na przestrzeni wieków. Wychodzi mu to bardzo udanie i z wielką przyjemnością - a „Ludzie północy” nie mają zbyt dobrej prasy - go pochwalę. Jego wikingowie nie tylko łupią i plądrują, a nawet niemal wcale nie jest to w tej serii ukazane - jedna z postaci wybiera się na wyprawę, ale Wooda wcale jej wojaże nie interesują. To twardzi ludzie pracujący na nieurodzajnej ziemi, których rody są zwaśnione i ciągle gdzieś toczą się jakieś intrygi o dominację. Do tego nagle nad ludami północy zaczyna majaczyć widmo chrześcijaństwa, którego wyznawcy przypuszczają ekspansje na ich ziemie. Sednem fabuły jest więc to, że świat zewnętrzny dopomina się o mieszkańców Islandii. Wszystko to jest bardzo ładnie rozpisane i stanowi największą zaletę tego komiksu, jeśli szukalibyśmy tu jakiegoś głębszego przesłania. 



Serię ilustrowało kilku artystów. Grafiki wypadają dobrze, do tego kolory nie robią z nich kiczowatych straszydełek. Tylko ostatni twórca, Danijel Žeželj znacznie obniża poziom. Jego plansze są najzwyczajniej za gęsto zarysowane, przez co są nieczytelne. Jednak na jego autorskiej stronie widzę, że facet umie rysować, więc prawdopodobnie nie pasuje po prostu do tej serii, albo prace tworzył w dużym pośpiechu. Możliwe też, że lepiej byłoby jego rysunkom w czerni i bieli.

Póki co komiksy Wooda zostają na mojej półce i powiem szczerze, że niecierpliwie czekam na następny tom. To dobra rozrywka, dla kogoś kogo wikingowie zawsze fascynowali. Mój czytelnik zapytał mnie przy okazji tekstu o pierwszym tomie niniejszej serii czy kupiłbym ten komiks gdybym nie dostał go do recenzji. Tak, podobają mi się „Ludzie Północy”. Niemniej cały czas jest to tylko czytadło a nie coś wybitnego i seria ta nie zapisze się w historii komiksu jako szczytowe osiągnięcie Vartigo. 


1 komentarz:

WolneLitery pisze...

mam ja na liscie :)