wtorek, 14 sierpnia 2018

Daredevil tom 5. Brubaker/Lark




Uwielbiam Daredevila, i polski rynek go chyba lubi, bo kolejne części trafiają do księgarń w bardzo szybkim tempie. W dystrybucji jest już piąty tom – przy czym jest to drugi autorstwa Eda Brubakera, który przejął pałeczkę od Briana Michaela Bendisa odpowiedzialnego za rewelacyjny run zamknięty u nas w tomach 1,2 i 3. Poprzednia część podobał mi się bardzo (ba, cała seria jest znakomita!) więc i do tego podchodziłem z dużym entuzjazmem. 



W niniejszej odsłonie, po europejskich wojażach Śmiałek wraca do Hell's Kithcen. Wydaje się, że teraz wszystko powinno się już układać dobrze w jego życiu, jednak scenarzysta chciał inaczej. Pod nieobecność Daredevila w dzielnicy rozszalali się przestępcy, ale główny wątek fabularny zaprowadzi go z powrotem do więzienia w którym rozgrywał się w dużej części poprzedni tom – tam, człowiek który ukrywał się pod maską Gladiatora dostaje niewyjaśnionych ataków, podczas których krzywdzi innych więźniów. Gladiatorowi nie zostało wiele do zwolnienia, więc Matt Murdock nie wierzy w jego winę i uważa, że był przez kogoś kontrolowany. Zamierza więc bronić go na wokandzie. Potem jednak sprawa przenosi się na ulicę, gdzie zaczyna królować nowy, pozbawiający strachu silny narkotyk. Jak się okazuje, obie sprawy są powiązane, i stoi za nimi łotr zwący się Mister Fear. Zaczyna być źle, tym bardziej, że sprawa w końcu (jak zwykle) personalnie dotknie Murdocka i namiesza w jego życiu prywatnym.



Warstwą graficzną do większości zaprezentowanych tu zeszytów zajął się Michael Lark, i uważam, że osadzenie go w tej roli to bardzo trafiony pomysł. Brubaker ma zresztą szczęście do nienachalnych, posługujących się prostą – acz realistyczną – kreską rysowników, bo z Larkiem tworzy duet nie gorszy niż ten który stanowi z Seanem Phillipsem, z którym stworzył swoje najsłynniejsze dzieła. Również mroczna warstwa kolorystyczna sprzyja odbiorowi tej historii i naprawdę, mimo iż jestem marudą w tej kwestii, to od tej strony nie mam temu komiksowi nic do zarzucenia. 
 
Daredevil przywraca mi wiarę w Marvela i w komiksy o trykociarzach. Udowadnia, że trzydziestolatek też ma czego szukać w tego typu rozrywce – że nie musi być ona kiczowata i urągająca inteligencji. Za sprawą serialu telewizyjnego i albumów wydawanych przez Egmont stałem się żelaznym fanem Daredevila, i lubię współczesne komiksy o nim bardziej niż te o Batmanie, który w tym stuleciu do autorów miał dużo mniej szczęścia niż Diabeł z Hell's Kitchen. Run pisany przez Brubakera nie jest arcydziełem (a ma takie na swoim koncie – np. genialny Criminal), ale ostatecznie muszę przyznać, że to rewelacyjna gatunkowa robota, po którą powinni sięgnąć wszyscy fani komiksu – nie tylko superbohaterskiego. Dla mnie, jego ciąg zeszytów Daredevila to jedne z najlepszych albumów tego roku.



Brak komentarzy: