Najpopularniejszy z Marvelowskich
mutantów powraca w trzecim tomie pisanym przez Jasona Aarona.
Poprzednie części przyjąłem dość chłodno (klik, klik), ta
jednak podobała mi się znacznie bardziej. Jest krwawo, mrocznie i
znakomicie od strony narracyjnej. Aaron musiał w końcu dostać
zielone światło na odważniejsze historie, bo wysłał rosomaka tam
gdzie ten jeszcze nie był, ale po kolei...
Niniejszy tom zaczyna się od miniserii
w której główne skrzypce obok Logana odgrywa Peter Parker –
Spider-man. To opowieść o podróżach w czasie, która zaczyna się
w prehistorii, do której z niewiadomych powodów zostali wysłani
nasi bohaterowie. To szalona, pełna zwrotów akcji historia, która
prócz akcji napędzana jest humorem, który generuje zderzenie tych
dwóch nieprzepadających za sobą bohaterów. Ta kilkuczęściowa
opowieść to jednak jedynie przygrywka przed tym co czeka nas na
następnych kartach tego albumu.
W następnym ciągu zeszytów ciężar
zostaje przeniesiony na zupełnie inne elementy fabularne i na pewno
nie będzie nam już do śmiechu. Drugą część tomu stanowi
opowieść o tym jak Wolverine trafił do piekła. Tak, takiego z
diabłami i ogniem podpiekającym tyłek. Ktoś zesłał duszę
Logana na wieczne cierpienia, a jego ciało wykorzystuje na ziemi do
zabijania bliskich mu osób by wysłać je tam gdzie jest nasz
bohater. Historia ta początkowo skupia się na dramatycznej ucieczce
Rosomaka z piekielnego więzienia, a potem wewnętrznej walce o
odzyskanie kontroli nad własnym ciałem, w którym zalęgły się
bezwzględne demony.
Jak już wspomniałem we wstępie,
poprzednie części średnio mi się podobały, w tej jednak czuć,
że autor rozwija skrzydła i ma zamiar opowiedzieć nam coś
lepszego, oryginalniejszego niż typowa super-bohaterska bitka.
Wtajemniczeni wiedzą, że Aaronowi po drodze z tematyką biblijną,
więc nic dziwnego, że świetnie ogrywa pomysł wysłania Rosomaka
do piekła, serwując nam niebanalne bloki tekstów przedstawiające
wewnętrzne monologi umęczonego bohatera – tym samym robi to w
czym jest najlepszy, bo umówmy się, Aaron nie jest genialnym
narratorem graficznym. Aaron jest genialnym pisarzem, który wybrał
sobie (na nasze szczęście!) komiks jako medium. Swoją drogą
przypomnę, że przygodę z opowieściami obrazkowymi zaczynał
właśnie od Logana, bo w młodości wygrał konkurs na
kilkustronicowy scenariusz o nim, co ośmieliło go i skłoniło do
pisania swoich autorskich komiksów.
Warto wspomnieć, że znakomicie wyszło
mu też pisanie postaci Spider-mana i powiem szczerze, że chętnie
zobaczyłbym go jako regularnego twórcę komiksów o Pająku.
Kocham Aarona za jego autorskie
scenariusze („Skalp”, „Bękarty z południa”, ”Przeklęty”),
ale po przeczytaniu dwóch poprzednich tomów Rosomaka przestałem
wierzyć w niego jako rzemieślnika. Tym albumem udowodnił jednak,
że w tej materii nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, i bardzo
się cieszę, że dałem mu trzecią szansę. Na półce czekają na
mnie Thory jego autorstwa, które zgarnąłem z jakiejś wymiany. Do
tej pory nie miałem ochoty po nie sięgać, ale teraz patrzę na nie
przychylniej i chyba niedługo dam im w końcu szansę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz