wtorek, 15 lipca 2014

SYBERIADA 1908


 Swoim poprzednim komiksem Jacek Świdziński zawiesił sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Wielu krytyków z miejsca okrzyknęło „A niech cię, Tesla!” jednym z najlepszych albumów Anno Domini 2013. Dla mnie natomiast sam autor stał się prawdziwym objawieniem, bez wątpienia najciekawszym polskim twórcą od czasów Tadeusza Baranowskiego. Nie minął rok od lektury wspomnianego błyskotliwego komiksu, a w moje ręce wpadło kolejne dzieło rodzimego artysty – liczące ponad 300 stron tomiszcze o dość enigmatycznym wyglądzie stylizowanym na międzywojenną książkę w introligatorskiej oprawie.

Podobnie jak w swoim poprzednim komiksie, w „Zdarzeniu 1908” Świdziński trawestuje zagrywki fabularne kojarzone ze steampunkiem i retrofuturyzmem. Na kartach albumu przecinają się losy mniej lub bardziej znanych postaci historycznych: Feliksa Dzierżyńskiego, Rasputina czy syberyjskiego przewodnika Dersu Uzały, którego piękny filmowy portret nakreślił swego czasu sam Akira Kurosawa. Na wzór „Ligi Niezwykłych Dżentelmenów” bohaterowie łączą siły, tworząc supergrupę. Choć ich motywacje są bardzo różne, wspólnie podróżują do serca Syberii, aby zbadać niezwykłe zjawiska, które zaobserwowano tam w tytułowym roku. Opis fabuły może sugerować, że mamy do czynienia z komiksem do bólu wtórnym, próbującym podpiąć się pod koniunkturę historii alternatywnych oraz postmodernistycznego kogla-mogla.



Jednak czytelnicy znający poprzedni album autora „Paproszków, czyli małych piszczących ludzików” dobrze wiedzą, że w przypadku jego najnowszego dzieła o czymś takim mowy być nie może. Jacek Świdziński jest twórcą świadomym praw rządzących komercyjnymi gatunkami, bo na wzór popkulturowych trendów buduje w „Zdarzeniu 1908” swoje własne uniwersum (nie chcę zbyt wiele zdradzać, ale zasygnalizuję, że spotkamy tu nawet postacie, o których czytaliśmy w „A niech cię, Tesla!”). Równocześnie pozostaje artystą osobnym i bezkompromisowym, który nie ma zamiaru zamykać się w obrębie typowego komiksu środka. Co nie przeszkadza mu tworzyć niezwykle atrakcyjnych opowieści, z których uciechę mogą czerpać także czytelnicy sporadycznie sięgający po graficzne medium.

Scenariusz, mimo iż nosi cechy improwizacji, jest znakomicie poprowadzony, a dialogi aż skrzą się od błyskotliwego humoru. Gdy po raz pierwszy patrzymy na ilustracje Świdzińskiego, zastanawiamy się, czy przed chwilą nie zostały nabazgrane przez ucznia szkoły podstawowej podczas bardzo nudnej lekcji. Aktorami swoich opowieści plastyk czyni bowiem pocieszne, niezgrabnie narysowane ludziki. Feliks Dzierżyński przypomina Ryjka z książeczek o Muminkach autorstwa Tove Jansson, Rasputin natomiast wygląda niczym wąsaty Paszczak. Dopiero gdy zagłębimy się w lekturę, zaczynamy rozumieć, że mamy do czynienia z przemyślanym minimalizmem, świetnie wykorzystywanym przy prowadzeniu narracji. Artysta tak doskonale operuje językiem komiksowego medium, że nie potrzebuje realizmu, by zabrać nas w podróż po Syberii czy Nowym Jorku. Zazwyczaj wystarcza mu kilka kresek, by sprawnie zilustrować wszelkie plenery.


 
W jego twórczości czuć energię Trondheimowskiego „Lapinota” oraz groteskę komiksów Sławomira Mrożka. Samo „Zdarzenie 1908” opisałbym najchętniej jako historię wymyśloną przez Hugo Pratta, która została zinterpretowana przez Marka Raczkowskiego. To misternie utkana fabuła, celebrująca sam akt opowiadania za pomocą komiksu. Jeśli mielibyście przeczytać tylko jeden album wydany w 2014 roku, niech będzie to dzieło Jacka Świdzińskiego. 

1 komentarz:

Agnes pisze...

Tesla mi umknęła, Syberiada też pewnie by umknęła, gdyby nie ten tekst. Dzięki.