poniedziałek, 8 lipca 2013

Za Imperium tom 1: Honor - Merwan Chabane, Bastien Vivès, Sandra Desmazières




Odkąd Egmont przystopował z wydawaniem Plansz Europy i całkowicie zrezygnował z Zebry, brak na polskim rynku czegoś, co mogłoby zastąpić te znakomite linie. Taurus rozbudował swój segment z komiksem europejskim - to tytuły dobre i bardzo dobre, ale to właściwie same gatunkowe czytadła. Centrala przybyła, zobaczyła i uderzyła...

Teoretycznie "Za Imperium", opowieść o oddziale legionistów wysłanych z misją podbijania nieznanych krain, to seria wpisująca się tematycznie w mainstreamowy nurt komiksu frankofońskiego. Jednak przeglądając przykładowe plansze od razu dostrzeżemy, że coś tu nie gra. Maniera graficzna, jaką posługuje się duet Merwan/Vivès sprawia wrażenie nieprzystającej do konwencji gatunkowych. Swobodny, niebanalny, momentami bardzo umowny rysunek (są tu pojedyncze kadry wyglądające jakby wyszły spod ręki Janka Kozy!) zdaje się wyrwany z autorskiej powieści graficznej. Styl ten nie został jednak użyty do opowiedzenia o osobistych problemach autora, historii bardzo dziwnej choroby czy tragedii emigranta. Na znakomicie zakomponowanych planszach przedstawione zostały pełne dynamiki sceny walk i codzienność rzymskich legionistów. Wszystko zostało pokryte spatynowanymi, bardzo oryginalnymi kolorami, za które odpowiada Sandra Desmazières. Nad odznaczającymi się czerwienią strojami legionistów rozpościera się niebo o przedziwnej barwie, które o zmierzchu rzuca na bohaterów zielonkawą poświatę. Zabiegi, jakim poddano plansze sprawiły, że wyglądają one na przybrudzone, wyblakłe, naznaczone czasem i rozmyte przez zacieki - jakby wystylizowano je na malunki, które można znaleźć na murach antycznych budowli.



Siadając do pisania tego tekstu odczuwałem dyskomfort, który zna każdy publicysta próbujący ocenić pierwszy tom dłuższego cyklu. Przeglądam świetne, rozbudowane recenzje kolegów, którzy zdążyli już ten album odfajkować ... i drapię się w głowę. Może mi złośliwy listonosz kartki z albumu powyrywał, albo co... bo ja w pierwszym tomie "Za Imperium" dostałem tylko kilkadziesiąt stron wprowadzenia i uważam, że jeszcze za wcześnie na daleko posuniętą interpretację czy konkretną ocenę. Bo tak naprawdę, mimo iż o nietypowej szacie graficznej można napisać dużo, to trudno jeszcze cokolwiek powiedzieć na temat fabuły, którą można póki co streścić w jednym zdaniu: legioniści zostali wysłani poza granice Imperium i wędrują w enigmatyczną pustkę. Oczywiście wyrobiony czytelnik może mnożyć w tym kontekście skojarzenia, szukać w tym jakiejś metafizyki, bo i mi myśli o "Krwawym Południku" czy "Jądrze Ciemności" nasunęły się same... Ale będą to tylko dywagacje, bo równie dobrze na rzymski oddział może zaraz wyskoczyć horda zombie, kosmici albo hiszpańska inkwizycja.


Niemniej, muszę z ręką na sercu przyznać, że zostałem pierwszym tomem "Za Imperium" mocno zaintrygowany. To co zobaczyłem do tej pory podpowiada mi, że będzie to dobra, nieszablonowa opowieść będąca czymś więcej niż komiksem środka. Bowiem między warstwą graficzną a fabułą "Za Imperium" zachodzi podobna zależność, jak w przypadku jednego z moich ulubionych komiksów - "Wyspy Burbonów", w którym Trondheim, artysta z pozoru łatwy do zaszufladkowania w komiksie awangardowym, wziął się za zilustrowanie przygodowej historii o piratach. Ku zaskoczeniu czytelnika, nie tylko wyszedł z tego obronną ręką, ale też stworzył dzieło nieszablonowe i wybitne w swojej klasie. Oby Merwanowi, Vivèsowi i ich kolorystce również się ta sztuka udała.    

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

:) Pozdrawiam,