środa, 20 kwietnia 2011

Soundwave : Irfan, Of the Wand and the Moon, Matt Howden/Sieben [15 Kwietnia 2011]


Gdy tylko dowiedziałem się o tym festiwalu, trochę dziwne wydawało mi się zestawianie Irfan z projektami ze sceny neofolkowej. Teraz, gdy obserwuję obrzucanie się kupą na lastowym szołtboxie jestem już pewien, że to była pomyłka. Swoją drogą, przypomina mi się niezrealizowany pomysł sprowadzenia Rome na Asymetry Festiwal... To, co ma teraz miejsce na last fm to tylko namiastka tego, co by się działo po imprezie, na której część Skinflick (bo tam niegdyś Jarome się udzielał) miałaby stanąć obok np. Electric Wizard (swoją drogą EW też wtedy nie przyjechało).

Nie mniej, mimo że nie odwiedziłem Opola dla Irfan, to muszę stwierdzić, że na żywo zabrzmieli zdecydowanie lepiej - mroczniej i mniej kiczowato niż na płycie z którą zapoznałem się na krótko przed występem. Co prawda nie posłuchałem ich długo, bo wyszedłem przed budynek na piwo, gdzie dorwał mnie i zagadał na dłuższą chwilę stremowany i jarający ruskie szlugi jedyny prawdziwy bohater tego wieczoru - Matt Howden.



Mimo mojego dość prymitywnego angielskiego nie mieliśmy problemów z nawiązaniem kontaktu, rozmową i wypiciem piwa w dobrej, nieskrępowanej atmosferze, która chwilę później wraz z Mattem przeniosła się na scenę. Każdy, kto był obecny na tej edycji Soundwave musi przyznać, że ten skromnej postury skrzypek obdarzony jest tak wielką charyzmą, że z łatwością ukradł wieczór reszcie występujących tego dnia artystów. Howden na scenie jest jak dotknięta ADHD postać z filmów Miyazakiego. Gibie się w rytm muzyki, kurczowo trzymając swój instrument, by po chwili wystrzelić w górę, śpiewać pełnym głosem i wywijać nad głową smyczkiem. Z publiką robi co chce i świetnie stopniuje napięcie podczas występu. Nie dziwię się, że samo OTWATM z pokorą stwierdziło, że nie miało szans z nim konkurować. Tym bardziej, że muzyka Kima Larsena średnio nadaje się do standupowych występów. Zespołowi należą się jednak oklaski, bo ostatecznie udaje im się całkiem ciekawie przeobrazić swoje darkwave'owo - neofolkowe brzmienie w żywą muzykę. Najgorzej niestety wypadł głos wokalisty, którego raczej nie dało się zrozumieć. Drugim problemem stały się niskie tony, które w ich przypadku (i Irfan też) sprawiały, że wszystko zlewało się w jedną wielką dudniącą dźwiękową pulpę. Matt ze względu na specyfikę brzmienia nie miał takiego problemu.



(Matt i Kim razem na scenie)

Wśród komentarzy pojawiają się opinie o znakomitym nagłośnieniu... jednak ja, osoba nie chodząca już niemal na koncerty ze względu na tego typu dźwiękowe anomalia, jestem raczej zawiedziony. Może się starzeję, ale nie bawi mnie przejechanie kilkuset kilometrów tylko w celu wypicia drogiego piwa z plastikowego kubka i posłuchania jakiejś miernej wersji tego, czego mógłbym posłuchać w domu. Oczywiście jeśli ktoś uzna za sukces fakt, że "nie pierdziało", to można uznać, że było znakomicie - ale nie oszukujmy się, było co najwyżej poprawnie. Może dlatego, że opolski dźwiękowiec nagłaśniał do tej pory głównie typowo rockowe koncerty? Może za rok będzie lepiej? Głęboko w to wierzę, trzymam kciuki i będę wspierał Soundwave Festival!

Inne relacje z imprezy :

u Krzysztofa Rasa
klik
(dużo fajnych fotek)

1 komentarz:

Krzysztof Ryszard Wojciechowski pisze...

lol opis wyczynów Matta wyszedł mi jak relacja z masturbacji...