sobota, 16 marca 2024

Mourder Falcon. Daniel Warren Johnson

 


Daniel Warren Johnson stał się w mainstreamowym komiksie zjawiskiem. Nieprzeciętny, wciąż młody (przynajmniej młodszy ode mnie) grafik z rozpoznawalnym stylem wdarł się w świadomość odbiorców za pomocą „Wonder Woman: Martwa Ziemia” i kilku pomniejszych prac dla majorsów. Jest w jego grafikach coś z komiksowego niezalu, ale też pewna dosadna pulpowość. Korzystając z tego, że przestał być anonimowy dla masy czytelniczej, Nagle Comics wypuszcza na naszym rynku jego autorskie projekty i robi to bardzo dobrze.


Słoń mi na ucho nadepnął. Mimo iż jestem zaangażowanym słuchaczem muzyki i lubię dzielić się swoimi odkryciami, to nigdy na niczym nie grałem. Prawdopodobnie dlatego nie do końca docenię fabułę tego komiksu, która za pomocą metafor wychwala pod niebiosa akt grania w zespole metalowym. To właśnie dzięki karkołomnym solówkom główny bohater, Jake, wspiera przybyłą z miejsca zwanego Łomotem istotę, tytułowego Murder Falcona, w walce z potwornymi, iście lovecraftowskimi najeźdźcami Ziemi. Co więcej, Jake formuje zespół złożony z zapaleńców, w którym każdy z zaangażowanych kontroluje inną istotę przybyłą z Łomotu. Od strony fabularnej dostajemy więc takie metalowe Power Rangers, acz kontekst grania jako aktu walki i oporu jest szerszy, głębszy i przemyślany.


Nie będę ukrywał, że „Murder Falcon” jest komiksem dla dzieciaków. Może przez swoją pulpowość nie nadałby się do Krótkich Gatek. W sumie „Battling Boy” Paula Pope'a wyszedł w Kulturze Gniewu, a to moim zdaniem całkiem niezły punkt odniesienia dla komiksu DWJ, bo istnieje między nimi sporo podobieństw. Tu jednak mamy rzecz skrojoną w sam raz pod nastolatków, ale znając gusta naszych czytelników i ich uwielbienie dla Johnsona, nikomu nie będzie to prócz mnie przeszkadzało i po ten komiks sięgną różne grupy wiekowe. To szpanerska, pełna graficznych fajerwerków opowieść, która spełnia swoje zadanie aż za dobrze.


Graficznie jest wszak przecudnie. Daniel Warren Johnson jest twórcą zdecydowanie już ukształtowanym, który świetnie rozumie, czym jest komiks gatunku. Jest przy okazji obdarzony niepodrabialnym stylem mieszającym w sobie różne wpływy oraz sporą dawkę vintage i brudu. Genialnie ogrywa też na swoich grafikach onomatopeje, czyniąc z nich ważną cześć własnego stylu graficznego. Są czytelnicy/recenzenci, którzy zarzucali jego rysunkom nieprzejrzystość. Ja tego zupełnie nie odczuwam i uważam, że to jeden z najlepszych grafików swojego pokolenia, dobrze mu życzę i cieszy mnie jego rosnąca popularność. Bo nawet jeśli to rzecz dla dzieciaków, to nie zmasakruje im gustu jak większość mainstreamowych, cukierkowych prac różnych wyrobników. Z racji tego, że część akcji dzieje się w Japonii, czuć tu tez trochę wpływów mangi. Dodatkowo, jeśli się uprzemy, to można też o tym komiksie myśleć w kategoriach widowiska Kaiju, wszak opowiada o walkach z ogromnymi potworami.


Na koniec, przyznam bez bicia, że jako niegrający na niczym boomer trochę mijam się z warstwą fabularną tego komiksu. Owszem, urzeka mnie metafora metalu jako wulgarnego pokazu siły, który może uratować Ziemię, ale walki z potworami à la Power Rangers to już nie moja para kaloszy. Tak jak w przypadku „Z całej pety” chciałbym czegoś głębszego, może bardziej obyczajowego, lecz najwyraźniej takie komiksy nie obejmują zainteresowań Daniela Warrena Johnsona i to, że nie jestem targetem tego komiksu, to już mój problem. Państwo, szczególnie wy mniej zramolali niż niżej podpisany, na pewno będziecie zadowoleni z lektury.

Brak komentarzy: