niedziela, 11 czerwca 2023

Cygan. Marini/Smolderen

 


Repertuar, jaki dobrałem na ten miesiąc, wskazuje na dużą kumulację pulpy. Zaczynamy od Cygana – rzeczy, która wyszła spod stalówki mistrza Mariniego. To prosta opowieść o quasi-Conanie prowadzącym ogromną ciężarówkę w świecie nieodległej przyszłości, w którym zlikwidowano handel lotniczy. 
 
 

 


Świat Cygana to droga. Wszystko dzieje się na specyficznej autostradzie łączącej Amerykę z Eurazją i docierającej – co istotne dla fabuły pierwszych trzech epizodów – na samą Syberię. To tam zawiąże się akcja i będą działy się niesamowite, również od strony politycznej, przypadki. Nie oczekujcie jednak za dużo od fabuły. Szukając porównań specjalnie sięgnąłem po Conana, bo chyba do historii o nim najbliżej przygodom naszego zmotoryzowanego, napakowanego Roma. Nie wynudzicie się, ale nie możecie oczekiwać też jakiejś specjalnie porywającej fabuły. To plugawa pulpa z cycatymi laskami w roli tła dla rozpierduchy, jaką na co dzień robi Cygan. Za historię odpowiedzialny jest niejaki Smolderen – Belg, który szarżuje, próbując dosięgnąć poziomu rysunków Mariniego, ale zdecydowanie nie posiada w swojej działce talentu Włocha. Gdy bowiem przyjrzymy się grafice stwierdzimy, że jest ona dużo ciekawsza niż wątki fabularne. 
 
 

 


Owszem, jest spektakularna i od pierwszych kadrów widać, od kogo uczył się rysować wujek Marini. Szczególnie w pierwszych trzech tomach opowieści o Cyganie czuć zdecydowanie wpływy dziadka Otomo, autora legendarnego „Akiry”. Drugą osobą, której wpływy widzę w twórczości Mariniego jest Loisel, acz to ten Disnejowski pierwiastek jego stylu, więc nie mogę być pewien, skąd genialny Włoch zaczerpnął ten element. Rysunki w Cyganie to również połączenie wpływów mangi z pulpową ilustracją i znów wrócę do tego Conana, którego bohater Mariniego jest niedalekim kuzynem. Spektakularność rysunków nie stoi bowiem wcale daleko od prac Frazetty. Dzieją się tu istne cuda-wianki a motywy graficzne kojarzą się nieodmiennie z wariacką pulpą minionych dekad. Stopniowo, tom za tomem, Marini wyrabia sobie swój własny, rozpoznawalny styl, którego części składowe stają się coraz mniej ważne, a istotny zostaje piorunujący efekt. 
 
 

 


Mimo iż bawiłem się dobrze, nie powiem, że to pozycja obowiązkowa, bo od strony fabularnej to rzecz do przeczytania i zapomnienia. Nie będę ściemniał – chcecie mieć ten album, jeśli cenicie twórczość Mariniego, jeśli lubicie obcować z jego warsztatem, który fajnie rozwija się na przestrzeni tych 6 tomów zebranych w jednym, grubym tomiszczu. To totalnie wariackie rzemiosło, tę ewolucję aż przyjemnie śledzić i obserwować narodziny klasyka komiksu europejskiego, jakim dziś jest bez wątpienia Marini.

Brak komentarzy: