niedziela, 1 sierpnia 2021

Wonder Woman: Martwa Ziemia. Daniel Warren Johnson

 


 

Zdecydowanie tęsknię za Vertigo. Czytałem większość rzeczy z Black Label i w dużej mierze są to okropne siury. Musiał się jednak w końcu trafić wyjątek podkreślający regułę, no i oto jest. Sztosiwo i jeden z lepszych komiksów tego roku – „Wonder Woman: Martwa Ziemia”.


Komiks pociśnięty tak, że klękajcie narody, opowiedziany ze swadą i nie bojący się mieszać w mitologii DC. Dzieło Daniela Warrena Johnsona to znakomita, dojrzała powieść graficzna w post-apokaliptycznej konwencji. Zapomnijcie o wszelkich „Kryzysach” z ich pojebanymi fabułami i multiświatami. W tej historii uniwersum DC zostało wypalone przez globalny kataklizm, bohaterowie wymarli, a ziemią rządzą mutanty. Niedobitki ludzkości kryją się w miastach rodem z trzeciego „Mad Maxa”, gdzie zabawiają się oglądając regularnie walki na arenach. W tym całym tyglu pojawia się ona. Wonder Woman, Diana z plemienia amazonek, zostaje znaleziona w specjalnej kapsule, przebudzona i to jej przyjdzie zająć się resztkami tej ludzkości, którą niegdyś poprzysięgła chronić. 

 



Fabuła wydaje się fajna, prawda? Owszem, ale i tak nie jest nawet w procencie tak dobra jak rysunki Johnsona, którego od teraz zaczynam uważnie obserwować, bo po tym co zaserwował nam w „Martwej Ziemi”, można sądzić, że to nie lada talent. Jego styl idealnie zgrał się z tematyką – w swoich grafikach bardzo sugestywnie ukazał apokalipsę, zgrozę i pożogę jakie zawładnęły Ziemią. Jest dobry do tego stopnia, że z powodzeniem sprawdziłby się przy ilustrowaniu ostatnich, apokaliptycznych zeszytów BBPO. Prócz tego twórczość Johnsona jawi się jako coś stojącego stopień wyżej od rzemiosła. W jego rysunkach nie chodzi bowiem o realizm czy amerykański współczesny styl zerowy, nie. Więcej tu zdecydowanie ducha niezalu. Szukając na siłę porównań dla tego, co tu się dzieje w warstwie formalnej, wskazałbym na super-bohaterskie komiksy Teda McKeevera, acz pozbawione tak dużej dawki ekspresjonizmu. Najlepsze kolorowe rzeczy w dorobku Franka Millera też pasują. Dodatkowo trzeba zaznaczyć, że autor po prostu w pełni rozumie ideę, jaka przyświeca ilustrowaniu komiksu. Niech świadczy o tym choćby to, jak genialnie wykorzystuje wszelkie onomatopeje – w jego warsztacie są niczym innym jak kolejnym środkiem wyrazu. 

 



Strzelam, że jesteśmy świadkami narodzin nowej franczyzy, bo jeśli ludzie z DC nie wykorzystają świata skonstruowanego przez Johnsona, to będą zwykłymi frajerami. Wonder Woman (i oczywiście stopniowo wyciągani inni superbohaterzy) w post-apokalipsie to równie nośny temat co Staruszek Logan czy Marvel Zombies. Samograj, który sprzeda się na pniu. Dodatkowo, jeśli będzie to jakościowo przynajmniej w połowie tak dobre jak „Martwa Ziemia”, to będziemy mieli serię hitów i w końcu coś dobrego wydarzy się w tym nieszczęsnym Black Label (tfu). Tymczasem wpisuję sobie „Martwą Ziemię” na listę najlepszych komiksów 2021 roku jako najbardziej miodny komiks o Wonder Woman, jaki czytałem. 

 



 

Brak komentarzy: